czesc_01

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Card Orson Scott - Cieñ Endera - Czê¶æ Pierwsza - 01 Ulicznik



ULICZNIK
Buch
     - My¶li pan, ¿e kogo¶ pan znalaz³, wiêc mój program idzie pod topór?
    - Nie chodzi o tego dzieciaka, którego znalaz³ Graff. Chodzi o nisk± jako¶æ znalezisk siostry.
    - Wiemy, ¿e szansê by³y niewielkie. Ale dzieciaki, z którymi pracujê, naprawdê prowadz± wojnê, ¿eby tylko zostaæ przy ¿yciu.
    - Dzieciaki siostry s± takie niedo¿ywione, ¿e wykazuj± objawy degeneracji umys³owej, zanim jeszcze zacznie je siostra testowaæ. Wiêkszo¶æ z nich nie wytworzy³a ¿adnych normalnych ludzkich wiêzi, s± takie zaburzone, ¿e nie mog± prze¿yæ jednego dnia, ¿eby czego¶ nie ukra¶æ, nie zepsuæ albo nie zniszczyæ.
    - Równie¿ reprezentuj± mo¿liwo¶ci, jak wszystkie dzieci.
    - Taki sentymentalizm dyskredytuje ca³y siostry projekt w oczach M. F.
    
    
    Buch przez ca³y czas mia³a oczy otwarte. M³odsze dzieci równie¿ powinny pe³niæ stra¿ i czasami okazywa³y siê ca³kiem spostrzegawcze, ale po prostu nie zauwa¿a³y wszystkiego, co powinny zauwa¿yæ, a to oznacza³o, ¿e w kwestii zagro¿enia Buch mo¿e liczyæ tylko na siebie.
    Istnia³y liczne zagro¿enia, których nale¿a³o wypatrywaæ. Na przyk³ad gliny. Nie pojawiali siê czêsto, ale kiedy ju¿ przyje¿d¿ali, chyba specjalnie im zale¿a³o, ¿eby oczy¶ciæ ulice z dzieci. Smagali je magnetycznymi biczami, wymierzali okrutne piek±ce ciosy nawet najmniejszym, wymy¶lali od robactwa, z³odziei, szkodników, plagi piêknego miasta Rotterdamu. Do Buch nale¿a³o pilnowanie, czy w oddali nie s³ychaæ ha³asów ¶wiadcz±cych, ¿e gliny robi± czystkê. Wtedy gwizda³a na alarm i ma³e bieg³y do kryjówek, dopóki niebezpieczeñstwo nie minê³o.
    Ale gliny nie przyje¿d¿a³y tak czêsto. Prawdziwe niebezpieczeñstwo znajdowa³o siê znacznie bli¿ej - du¿e dzieci. Buch, w wieku dziewiêciu lat, matkowa³a swojej bandzie (chocia¿ nikt z nich nie wiedzia³ na pewno, czy jest dziewczyn±), ale to nie dawa³o jej ¿adnych forów u jedenasto-, dwunasto- i trzynastoletnich ch³opców i dziewczynek, którzy szarogêsili siê na ulicach. Doro¶li ¿ebracy, z³odzieje i uliczne kurwy nie zwracali uwagi na ma³e dzieci, najwy¿ej odpêdzali je kopniakami. Ale starsze dzieci, równie¿ kopane, odwraca³y role i ¿erowa³y na m³odszych. Za ka¿dym razem, kiedy banda Buch znalaz³a co¶ do jedzenia - zw³aszcza je¶li zlokalizowali sta³e ¼ród³o odpadków albo ³atwy sposób na zdobycie paru groszy - musieli rozgl±daæ siê czujnie i ukrywaæ ³up, bo ³obuzy z wielk± przyjemno¶ci± odbierali maluchom nawet nêdzne och³apy. Okradanie ma³ych dzieci by³o znacznie ³atwiejsze ni¿ okradanie sklepów czy przechodniów. A Buch wiedzia³a, ¿e oni to lubili. Lubili, jak maluchy p³aszczy³y siê, skomla³y i pos³usznie oddawa³y im wszystko, czego za¿±dali.
    Wiêc kiedy ma³y chuderlawy dwulatek przycupn±³ na pokrywie ¶mietnika po drugiej stronie ulicy, spostrzegawcza Buch zauwa¿y³a go od razu. Dzieciak by³ zag³odzony prawie na ¶mieræ. Nie, on ju¿ umiera³ z g³odu. Patykowate rêce i nogi, stawy jakby groteskowo powiêkszone, rozdêty brzuch. A je¶li g³ód wkrótce go nie zabije, dokona tego jesieñ, poniewa¿ ubranie mia³ cienkie i wystrzêpione.
    Normalnie Buch nie zwróci³aby na niego wiêkszej uwagi. Ale ten ma³y mia³ oczy. Nadal rozgl±da³ siê inteligentnie. Ani ¶ladu tego stuporu ¿ywych trupów ju¿ nie szukaj±cych jedzenia ani nawet wygodnego miejsca, ¿eby po³o¿yæ siê i po raz ostatni odetchn±æ cuchn±cym powietrzem Rotterdamu. W koñcu ¶mieræ niewiele dla nich zmieni. Wszyscy wiedzieli, ¿e Rotterdam by³ je¶li nie stolic±, to g³ównym morskim portem Piek³a. Ró¿ni³ siê od ¶mierci tylko tym, ¿e w Rotterdamie potêpienie nie trwa³o wiecznie.
    Ten ma³y ch³opiec... co on robi³? Nie szuka³ jedzenia. Nie obserwowa³ przechodniów. I s³usznie - marne szansê, ¿eby kto¶ co¶ zostawi³ dla takiego ma³ego dziecka. Inne dzieci zabior± mu wszystko, cokolwiek zdobêdzie, wiêc po co siê fatygowaæ? Je¶li chcia³ prze¿yæ, powinien chodziæ za innymi ¶mieciarzami i wylizywaæ po nich papierowe opakowania, skrzêtnie zbieraæ ostatni± warstewkê cukru albo py³ek m±ki, której nie wyliza³ poprzednik. Dla tego dzieciaka nie by³o miejsca na ulicy, chyba ¿e przyjmie go jaka¶ banda, a Buch nie zamierza³a go wzi±æ. Stanowi³by dodatkowe obci±¿enie, a jej dzieciaki i tak ledwo sobie radzi³y bez kolejnej gêby do wy¿ywienia.
    Bêdzie prosi³, pomy¶la³a. Bêdzie b³aga³ i skomla³. Ale to dzia³a tylko na bogatych ludzi. Muszê my¶leæ o mojej bandzie. On nie nale¿y do nas, wiêc mnie nie obchodzi. Nawet je¶li jest ma³y. Nic dla mnie nie znaczy.
    Dwie dwunastoletnie dziwki, które zwykle nie pracowa³y na tym odcinku, wysz³y zza rogu i ruszy³y w stronê bazy Buch. Buch cicho gwizdnê³a. Dzieciaki natychmiast rozproszy³y siê, staraj±c siê nie wygl±daæ na zorganizowan± grupê.
    Nie pomog³o. Dziwki ju¿ wiedzia³y, ¿e Buch jest szefem bandy, wiêc oczywi¶cie z³apa³y j± za ramiona, pchnê³y na mur i za¿±da³y op³aty za „zezwolenie". Buch nawet nie próbowa³a t³umaczyæ, ¿e nic nie ma - zawsze stara³a siê trzymaæ co¶ w rezerwie, ¿eby udobruchaæ g³odnych ³obuzów. A wiedzia³a, dlaczego te dziwki by³y g³odne. Nie wygl±da³y atrakcyjnie dla pedofili, kiedy kr±¿y³y po ulicy. Zbyt wynêdznia³e, zbyt postarza³e. Wiêc dopóki nie wyhoduj± doros³ych cia³ i nie zaczn± przyci±gaæ trochê mniej zboczonych klientów, musz± ¿erowaæ po ¶mietnikach. Krew siê burzy³a w Buch, ¿e te dwie okradaj± jej bandê, ale m±drzej by³o zap³aciæ. Je¶li j± pobij±, nie bêdzie mog³a opiekowaæ siê swoimi, nie? Wiêc zaprowadzi³a je do jednego ze schowków i wyci±gnê³a ma³± torebkê z piekarni, gdzie wci±¿ tkwi³o pó³ pasztecika.
    Pasztecik by³ czerstwy, bo przechowywa³a go od paru dni w³a¶nie na tak± okazjê, ale dwie dziwki chwyci³y go, rozdar³y torebkê i jedna odgryz³a wiêcej ni¿ po³owê, zanim poda³a resztkê przyjació³ce. Czy raczej by³ej przyjació³ce, gdy¿ z takich aktów chciwo¶ci rodz± siê wa¶nie. Dziewczyny rozpoczê³y bójkê, wrzeszcza³y na siebie, kopa³y, drapa³y pazurami. Buch patrzy³a uwa¿nie w nadziei, ¿e upuszcz± resztkê pasztecika, ale nie mia³a szczê¶cia. Trafi³ do ust tej samej dziewczyny, która zjad³a ju¿ pierwszy kês - ta dziewczyna równie¿ zwyciê¿y³a w bójce, a druga ratowa³a siê ucieczk±.
    Buch odwróci³a siê, tu¿ za ni± sta³ ten ma³y ch³opiec. Prawie siê o niego potknê³a. W¶ciek³a, ¿e musia³a oddaæ jedzenie ulicznym kurewkom, pchnê³a go kolanem i przewróci³a na ziemiê.
    - Nie stawaj za lud¼mi, jak nie chcesz wyl±dowaæ na ty³ku - warknê³a.
    On po prostu wsta³ i popatrzy³ na ni±, wyczekuj±co, wymagaj±co.
    - Nie, ty ma³y draniu, nic ode mnie nie dostaniesz - o¶wiadczy³a Buch. - Nie odejmê ani jednego groszka od ust swoim dzieciakom, bo nie jeste¶ wart nawet groszka.
    Banda znowu zaczê³a siê zbieraæ, kiedy ³obuzice odesz³y.
    - Dlaczego dajesz im swoje jedzenie? - zapyta³ ch³opiec. - Potrzebujesz tego jedzenia.
    - Och, przepraszam! - zawo³a³a Buch. Podnios³a g³os, ¿eby banda s³ysza³a. - Pewnie to ty powiniene¶ byæ szefem, racja? Jeste¶ taki du¿y, ¿e bez trudu obronisz jedzenie.
    - Nie ja - zaprzeczy³ ch³opiec. - Nie jestem wart nawet groszka, pamiêtasz?
    - Aha, pamiêtam. Ty te¿ chyba pamiêtasz, wiêc lepiej siê zamknij.
    Banda ryknê³a ¶miechem.
    Ale ch³opczyk nawet siê nie u¶miechn±³.
    - Musisz sobie znale¼æ w³asnego ³obuza - o¶wiadczy³.
    - Ja nie szukam ³obuzów, tylko ich omijam - odpar³a Buch. Nie podoba³o jej siê, ¿e szczeniak tak siê stawia. Za chwilê bêdzie musia³a mu przy³o¿yæ.
    - Codziennie oddajesz jedzenie ró¿nym ³obuzom. Daj jednemu ³obuzowi, ¿eby odpêdza³ od ciebie innych.
    - My¶lisz, ¿e o tym nie pomy¶la³am, g³upku? Tylko ¿e je¶li kupiê ³obuza, jak go zatrzymam? Nie bêdzie za nas walczy³.
    - Je¶li nie bêdzie, to go zabijcie - poradzi³ ch³opiec.
    To rozw¶cieczy³o Buch, ten niemo¿liwy idiotyzm, zwariowany pomys³, którego nigdy nie bêdzie mog³a wypróbowaæ. Znowu popchnê³a ch³opca kolanem i tym razem kopnê³a go, kiedy siê przewróci³.
    - Mo¿e na pocz±tek zabijê ciebie.
    - Nie jestem wart nawet groszka, pamiêtasz? - zaprotestowa³ ch³opiec. - Zabijcie jednego ³obuza, we¼cie drugiego, niech walczy za was, ¿eby dostaæ jedzenie, ale te¿ ze strachu przed wami.
    Nie wiedzia³a, co odpowiedzieæ na tak± niedorzeczn± propozycjê.
    - Oni was zjadaj± - ci±gn±³ ch³opiec. - Objadaj± was. Wiêc musicie jednego zabiæ. Przewróæcie go na ziemiê, choæ jeste¶cie tak mali jak ja. Kamienie rozbij± g³owê ka¿dych rozmiarów.
    - Rzygaæ mi siê chce od tego - burknê³a Buch.
    - Bo o tym nie pomy¶la³a¶ - odpar³.
    Flirtowa³ ze ¶mierci±, rozmawiaj±c tym tonem z Buch. Wystarczy, ¿eby go zrani³a i bêdzie po nim, nie mia³ ¿adnych w±tpliwo¶ci.
    Ale przecie¿ ju¿ od dawna nosi³ ¶mieræ przy sobie, pod wystrzêpion± koszul±. Czy to wa¿ne, ¿e teraz ¶mieræ podesz³a trochê bli¿ej?
    Buch rozejrza³a siê. Z otaczaj±cych j± twarzy nie mog³a nic wyczytaæ.
    - ¯aden smark nie bêdzie mi mówi³, ¿eby zabiæ kogo¶, kogo nie mo¿emy zabiæ.
    - Ma³y dzieciak podejdzie do niego z ty³u, ty popchniesz, on siê przewróci - wyja¶ni³ ch³opiec. - Trzymacie ju¿ du¿e kamienie, ceg³y. Walicie go w g³owê. Kiedy widaæ mózg, zrobione.
    - Na co mi trup? - zaprotestowa³a. - Chcê w³asnego ³obuza, ¿eby nas chroni³, nie potrzebujê trupa. Ch³opiec wyszczerzy³ zêby.
    - Wiêc spodoba³ ci siê mój pomys³.
    - Nie mogê ufaæ ¿adnemu ³obuzowi - o¶wiadczy³a.
    - On bêdzie pilnowa³ was, kiedy pójdziecie do punktów wydawania jedzenia - ci±gn±³ ch³opiec. - Wprowadzi was tam. - Patrzy³ Buch w oczy, ale mówi³ do innych. - Wprowadzi was wszystkich.
    - Jak maluch wejdzie do jad³odajni, du¿e dzieciaki go bij± - odezwa³ siê Sier¿ant. Mia³ osiem lat i czêsto zachowywa³ siê jak samozwañczy zastêpca Buch, chocia¿ tak naprawdê Buch nie mia³a zastêpcy.
    - We¼miecie sobie ³obuza, to ich przepêdzi.
    - Jak przegoni dwóch ³obuzów? Trzech ³obuzów? - zapyta³ Sier¿ant.
    - Jak mówi³em - odpar³ ch³opiec. - Popchniecie go, ju¿ nie taki du¿y. Macie kamienie. Zawsze gotowi. Nie jeste¶ ¿o³nierz? Nie nazywaj± ciê Sier¿ant?
    - Przestañ z nim gadaæ, Sier¶ciuch - warknê³a Buch. - Sama nie wiem, po co gadamy z jakim¶ zasmarkanym dwulatkiem.
    - Mam cztery lata - sprostowa³ ch³opiec.
    - Jak ci na imiê?
    - Nikt nigdy nie da³ mi imienia.
    - Znaczy, jeste¶ taki g³upi, ¿e nie pamiêtasz swojego imienia?
    - Nikt nie da³ mi imienia - powtórzy³ ch³opiec. Ci±gle patrzy³ Buch w oczy, le¿±c na ziemi, otoczony przez bandê.
    - Niewart groszka - stwierdzi³a Buch.
    - Niewart - zgodzi³ siê ch³opiec.
    - W³a¶nie - przy¶wiadczy³ Sier¿ant. - Jednego g³upiego groszka.
    - Wiêc teraz masz imiê - oznajmi³a Buch. - Wracaj do swojego kub³a na ¶mieci, pomy¶lê o tym, co powiedzia³e¶.
    - Potrzebujê czego¶ do jedzenia - powiedzia³ Groszek.
    - Je¶li wezmê sobie ³obuza, je¶li to siê sprawdzi, to mo¿e co¶ ci dam.
    - Potrzebujê czego¶ teraz - upiera³ siê Groszek.
    Wiedzia³a, ¿e mówi³ prawdê.
    Siêgnê³a do kieszeni i wyjê³a sze¶æ orzeszków ziemnych, zaoszczêdzonych na pó¼niej. Groszek usiad³ prosto, wzi±³ jeden fistaszek z jej d³oni, w³o¿y³ do ust i prze¿u³ powoli.
    - We¼ wszystkie - rzuci³a niecierpliwie.
    Wyci±gn±³ ma³± r±czkê. S³ab±. Nie móg³ zacisn±æ piê¶ci.
    - Nie utrzymam wszystkich - wyja¶ni³. - Rêka niedobra.
    Cholera. Marnowa³a zupe³nie dobre fistaszki na dzieciaka, który i tak umrze.
    Ale zamierza³a wypróbowaæ jego pomys³. Chocia¿ ¶mieszny, ale pierwszy, który dawa³ nadziejê na jak±¶ zmianê, na poprawê ich ¿a³osnej egzystencji, ¿eby Buch jednak nie musia³a nak³adaæ babskich ciuchów i startowaæ w zawodzie. A skoro on wpad³ na ten pomys³, banda musia³a widzieæ, ¿e Buch potraktowa³a go sprawiedliwie. Zostajesz szefem, kiedy widz±, ¿e zawsze postêpujesz sprawiedliwie.
    Wiêc trzyma³a wyci±gniêt± rêkê, dopóki nie zjad³ wszystkich sze¶ciu fistaszków.
    Prze³kn±wszy ostatniego, znowu spojrza³ jej w oczy i powiedzia³:
    - Lepiej przygotujcie siê, ¿eby go zabiæ.
    - Chcê go ¿ywego.
    - Przygotujcie siê, ¿eby go zabiæ, je¶li bêdzie niedobry.
    Co powiedziawszy, Groszek podrepta³ przez ulicê z powrotem do swojego kub³a na ¶mieci i mozolnie wdrapa³ siê na wierzch.
    - Wcale nie masz czterech lat! - krzykn±³ za nim Sier¿ant.
    - Mam, tylko jestem ma³y - odkrzykn±³ Groszek.
    Buch uciszy³a Sier¿anta i poszli poszukaæ kamieni, cegie³ i pustaków. Skoro rozpoczynali ma³± wojnê, powinni siê uzbroiæ.
    Groszek nie lubi³ swojego nowego imienia, ale zawsze to imiê, a imiê oznacza³o, ¿e kto¶ inny go zna³ i potrzebowa³ jako¶ na niego wo³aæ. To by³o dobre. Tak jak sze¶æ fistaszków. Ledwie sobie z nimi poradzi³. ¯ucie bola³o.
    Podobnie bola³o patrzenie, jak Buch schrzani³a jego plan. Groszek nie wybra³ jej, poniewa¿ by³a najsprytniejszym szefem bandy w Rotterdamie. Wrêcz przeciwnie. Jej banda ledwie przetrwa³a, poniewa¿ Buch nie zawsze podejmowa³a s³uszne decyzje. I mia³a zbyt miêkkie serce. Za ma³o bystra, ¿eby zapewniæ sobie wystarczaj±c± ilo¶æ jedzenia, wiêc chocia¿ jej banda lubi³a j± i uwa¿a³a za mi³± osobê, dla obcych nie wygl±da³a na dobrze od¿ywion±. Nie wygl±da³a na osobê, która dobrze sobie radzi.
    Ale gdyby naprawdê dobrze sobie radzi³a, nigdy nie wys³ucha³aby Groszka. Nawet by siê nie zbli¿y³. Albo gdyby go wys³ucha³a i pomys³ przypad³ jej do gustu, sp³awi³aby go. Tak dzia³a³y prawa ulicy. Mi³e dzieciaki umiera³y. Buch by³a prawie zbyt mi³a, ¿eby prze¿yæ. To przewidywa³ Groszek. I tego teraz siê obawia³.
    Ca³y czas, który zainwestowa³ w obserwacjê ludzi, kiedy g³ód z¿era³ jego cia³o, ca³y ten czas zosta³by zmarnowany, gdyby Buch nic nie za³atwi³a. Chocia¿ Groszek i tak sam zmarnowa³ sporo czasu. Najpierw, kiedy obserwowa³, jak dzieci ¿y³y na ulicy, jak okrada³y siê wzajemnie, jak podstawia³y sobie nogi i podrzyna³y gard³a, jak sprzedawa³y ka¿dy kawa³ek siebie, na który znalaz³y kupca. Widzia³, ¿e mog³o byæ lepiej, gdyby kto¶ mia³ trochê sprytu, ale nie ufa³ w³asnym os±dom. My¶la³, ¿e na pewno zwyczajnie co¶ przeoczy³. Usi³owa³ nauczyæ siê wiêcej o wszystkim. Nauczyæ siê czytaæ, ¿eby wiedzieæ, co znacz± napisy na ciê¿arówkach, sklepach, wozach i kartonach. Nauczyæ siê na tyle duñskiego i na tyle wspólnego, ¿eby rozumieæ wszystko, co przy nim mówi±. Nie pomaga³o, ¿e g³ód ci±gle go rozprasza³. Pewnie móg³ znale¼æ wiêcej do jedzenia, gdyby nie po¶wiêca³ tyle czasu na studiowanie ludzi. W koñcu jednak stwierdzi³, ¿e rozumie. Rozumia³ od pocz±tku. Nie istnia³ ¿aden sekret, którego Groszek nie zna³, bo by³ za ma³y. Te wszystkie dzieciaki postêpowa³y g³upio po prostu dlatego, ¿e by³y g³upie.
    One by³y g³upie, a on by³ m±dry. Wiêc dlaczego umiera³ z g³odu, kiedy one ci±gle ¿y³y? W³a¶nie wtedy postanowi³ dzia³aæ. W³a¶nie wtedy wybra³ Buch i jej bandê. A teraz siedzia³ na pokrywie kub³a i patrzy³, jak ona zawala sprawê.
    Wybra³a niew³a¶ciwego ³obuza, to na pocz±tek. Potrzebowa³a kogo¶, kto polega³ wy³±cznie na swoim rozmiarze, zastrasza³ ludzi. Tymczasem ona my¶la³a, ¿e potrzebuje kogo¶ ma³ego. Nie, g³upia! G³upia! Groszek chcia³ na ni± wrzasn±æ, kiedy zobaczy³a swój nadchodz±cy cel, ³obuza, który przybra³ imiê Achilles za komiksowym bohaterem. By³ ma³y, z³o¶liwy, szybki i sprytny, ale kula³ na jedn± nogê. Wiêc my¶la³a, ¿e ³atwiej go przewróci. G³upia! Nie chodzi³o o to, ¿eby tylko go przewróciæ - mo¿na przewróciæ ka¿dego za pierwszym razem, kiedy niczego siê nie spodziewa. Potrzebujesz kogo¶, kogo mo¿na ujarzmiæ.
    Ale nic nie powiedzia³. Nie chcia³, ¿eby w¶ciek³a siê na niego. Zobaczymy, co siê stanie. Zobaczymy, jak siê zachowa pobity Achilles. Ona zobaczy - nic nie wskóra i bêdzie musia³a go zabiæ, ukryæ cia³o i spróbowaæ jeszcze raz z innym ³obuzem, zanim rozejdzie siê plotka, ¿e banda maluchów za³atwia ³obuzów.
    Wiêc nadchodzi Achilles, zamaszystym krokiem pysza³ka - a mo¿e kaleka noga wymusza ten ko³ysz±cy chód - i Buch urz±dza przedstawienie, ¿e niby próbuje uciekaæ. Fatalnie siê spisa³a, my¶li Groszek. Achilles ju¿ siê po³apa³. Co¶ jest nie tak. Powinna¶ siê zachowywaæ normalnie! G³upia! Wiêc Achilles rozgl±da siê jeszcze czê¶ciej. Czujnie. Ona mu mówi, ¿e ma co¶ schowane - ta czê¶æ jest normalna - i prowadzi go do pu³apki w alejce. Ale patrzcie, on przystaje. Zachowuje ostro¿no¶æ. To siê nie uda.
    Ale udaje siê, dziêki kulawej nodze. Achilles widzi pu³apkê, ale nie mo¿e uciekaæ. Kilkoro ma³ych dzieci ³apie go od ty³u za nogi, Buch i Sier¿ant popychaj± z przodu i Achilles pada. Potem ceg³y wal± w jego cia³o, w kulaw± nogê, wal± mocno - ma³e dzieci dobrze wykonuj± swoje zadanie, nawet je¶li Buch jest g³upia - i tak, dobrze, Achilles naprawdê siê boi, my¶li, ¿e zaraz zginie.
    Groszek zlaz³ ju¿ ze swojego kub³a. Wchodzi w alejkê bli¿ej, patrzy. Trudno co¶ zobaczyæ w t³umie. Przepycha siê, a ma³e dzieci - wszystkie wiêksze od niego - rozpoznaj± go, wiedz±, ¿e zas³u¿y³ na dobry widok, przepuszczaj± go do ¶rodka. Groszek staje tu¿ nad g³ow± Achillesa. Buch góruje nad nim, trzyma w rêku wielki pustak i mówi:
    - Wepchniesz nas w kolejkê po jedzenie w schronisku.
    - No jasne, pewnie, obiecujê.
    Nie wierz mu. Spójrz mu w oczy, poszukaj s³abo¶ci.
    - W ten sposób ty te¿ dostaniesz wiêcej jedzenia, Achilles. Zdobêdziemy wiêcej jedzenia, bêdziemy silniejsi, wiêcej tobie przyniesiemy. Potrzebujesz bandy. Inne ³obuzy odpychaj± ciê na bok... widzieli¶my!... ale z nami nikt ci nie podskoczy. Widzisz, jak to robimy? Armia, to w³a¶nie my.
    OK, teraz do niego dotar³o. To naprawdê dobry pomys³, a on nie jest g³upi, wiêc zobaczy³ w tym sens.
    - Je¶li jeste¶ taka sprytna, Buch, czemu wcze¶niej na to nie wpad³a¶?
    Buch nic nie powiedzia³a. Zamiast tego zerknê³a na Groszka.
    Tylko przelotne spojrzenie, lecz Achilles zauwa¿y³. Groszek wiedzia³, co tamten sobie pomy¶la³. To oczywiste.
    - Zabij go - za¿±da³ Groszek.
    - Nie b±d¼ g³upi - zaprotestowa³a Buch. - On siê zgadza.
    - W³a¶nie - potwierdzi³ Achilles. - Zgadzam siê. To dobry pomys³.
    - Zabij go - powtórzy³ Groszek. - Je¶li teraz go nie zabijesz, on zabije ciebie.
    - Pozwalasz, ¿eby ten ma³y zasraniec tak bezczelnie pyskowa³? - rzuci³ Achilles.
    - Twoje ¿ycie albo jego - nalega³ Groszek. - Zabij go i znajd¼ nastêpnego.
    - Nastêpny nie bêdzie kulawy jak ja - powiedzia³ Achilles. - Nastêpny nie pomy¶li, ¿e was potrzebuje. Ja wiem, ¿e was potrzebujê. Zgadzam siê. Znale¼li¶cie w³a¶ciwego faceta. To ma sens.
    Mo¿e ostrze¿enia Groszka wzmog³y podejrzliwo¶æ Buch. Nie podda³a siê od razu.
    - I pó¼niej nie bêdziesz siê wstydzi³, ¿e masz zgrajê maluchów w bandzie?
    - To twoja banda, nie moja - odpar³ Achilles.
    K³amie, pomy¶la³ Groszek. Nie widzisz, ¿e on ciê ok³amuje?
    - Dla mnie - ci±gn±³ Achilles - to moja rodzina. To s± moi m³odsi braciszkowie i siostrzyczki. Muszê troszczyæ siê o rodzinê, no nie?
    Groszek od razu zrozumia³, ¿e Achilles wygra³. Potê¿ny ³obuz, i nazwa³ te dzieciaki swoimi siostrzyczkami, swoimi braciszkami. Groszek widzia³ g³ód w ich oczach. Nie zwyk³y g³ód jedzenia, ale prawdziwy g³ód, g³êbszy g³ód, g³ód rodziny, mi³o¶ci, przynale¿no¶ci. Trochê tego dostawali jako banda Buch. Lecz Achilles obiecywa³ wiêcej. W³a¶nie przebi³ najlepsz± ofertê Buch. Teraz ju¿ za pó¼no, ¿eby go zabiæ.
    Za pó¼no, ale przez chwilê wygl±da³o na to, ¿e Buch jest taka g³upia i jednak go zabije. Unios³a wy¿ej pustaka, ¿eby waln±æ z ca³ej si³y.
    - Nie - powiedzia³ Groszek. - Nie mo¿esz. On teraz nale¿y do rodziny.
    Opu¶ci³a pustak na wysoko¶æ talii. Powoli przenios³a wzrok na Groszka.
    - Wyno¶ siê st±d - rzuci³a. - Nie nale¿ysz do mojej bandy. Nic tu po tobie.
    - Nie - sprzeciwi³ siê Achilles. - Lepiej ju¿ mnie zabij, je¶li zamierzasz go tak potraktowaæ.
    Och, to zabrzmia³o odwa¿nie. Ale Groszek wiedzia³, ¿e Achilles nie jest odwa¿ny. Tylko sprytny. Ju¿ wygra³. Nie mia³o znaczenia, ¿e ci±gle le¿a³ na ziemi, a Buch trzyma³a pustak. Teraz banda nale¿a³a do niego. Buch by³a skoñczona. Minie trochê czasu, zanim kto¶ to zrozumie oprócz Groszka i Achillesa, ale walka o w³adzê rozgrywa³a siê tu i teraz, i Achilles wygrywa³.
    - Ten ma³y - podj±³ Achilles - on mo¿e nie jest w twojej bandzie, ale nale¿y do mojej rodziny. Nie bêdziesz odpêdzaæ mojego brata.
    Buch zawaha³a siê. Na chwilê. I jeszcze chwilê d³u¿ej.
    Dostatecznie d³ugo.
    Achilles usiad³. Rozmasowa³ siniaki, sprawdzi³ obra¿enia. Popatrzy³ z ¿artobliwym podziwem na maluchy, które go kamienowa³y.
    - Co za cholerne bachory!
    Roze¶mia³y siê - z pocz±tku nerwowo. Czy teraz je pobije, bo one go pobi³y?
    - Nie bójcie siê - powiedzia³. - Pokazali¶cie mi, co potraficie. Musimy to zrobiæ jeszcze kilku ³obuzom, zobaczycie. Musia³em wiedzieæ, czy dajecie sobie radê. Dobra robota. Jak siê nazywasz?
    Jedno po drugim poznawa³ ich imiona. Uczy³ siê ich na pamiêæ, a kiedy pope³ni³ b³±d, robi³ z tego wielk± historiê, przeprasza³, ostentacyjnie stara³ siê zapamiêtaæ. Po piêtnastu minutach wszyscy go kochali.
    Je¶li on to potrafi, my¶la³ Groszek, je¶li tak ³atwo mo¿e sprawiæ, ¿eby ludzie go pokochali, dlaczego nie robi³ tego przedtem?
    Bo ci g³upcy zawsze szukaj± w³adzy. Ludzie stoj±cy wy¿ej od ciebie nigdy nie chc± dzieliæ siê z tob± w³adz±. Dlaczego ogl±dasz siê na nich? Oni nie daj± ci niczego. Ludzie stoj±cy ni¿ej od ciebie, ty dajesz im nadziejê, dajesz im szacunek, a oni daj± ci w³adzê, poniewa¿ my¶l±, ¿e jej nie maj±, wiêc oddaj± j± bez oporów.
    Achilles podniós³ siê na nogi, trochê roztrzêsiony, kaleka noga bardziej bola³a ni¿ zwykle. Wszyscy cofnêli siê, zrobili mu miejsce. Móg³ teraz odej¶æ, gdyby chcia³. Zwiaæ i nigdy nie wróciæ. Albo sprowadziæ wiêcej ³obuzów, wróciæ i ukaraæ bandê. Ale sta³ spokojnie na miejscu, potem u¶miechn±³ siê, siêgn±³ do kieszeni i wyj±³ co¶ zupe³nie niewiarygodnego. Gar¶æ rodzynków. Pe³n± gar¶æ. Gapili siê na jego rêkê, jakby nosi³ ¶lad gwo¼dzia we wnêtrzu d³oni.
    - Najpierw mali bracia i siostry - oznajmi³. - Najpierw najmniejsi. - Spojrza³ na Groszka. - Ty.
    - Nie on! - zaprotestowa³ drugi najmniejszy w kolejno¶ci. - Nawet go nie znamy.
    - Groszek chcia³, ¿eby¶my ciê zabili - wytkn±³ inny.
    - Groszek - powtórzy³ Achilles. - Groszek, ty tylko martwi³e¶ siê o moj± rodzinê, prawda?
    - Tak - potwierdzi³ Groszek.
    - Chcesz rodzynka? Groszek kiwn±³ g³ow±.
    - Ty pierwszy. To ty nas po³±czy³e¶, OK?
    Albo Achilles go zabije, albo nie zabije. W tej chwili liczy³y siê tylko rodzynki. Groszek wzi±³ jednego. W³o¿y³ do ust. Nawet nie rozgryz³. Po prostu pozwala³, ¿eby rodzynek nasi±ka³ ¶lin±, która wydobywa³a jego smak.
    - Wiesz - powiedzia³ Achilles - choæby¶ nie wiadomo jak d³ugo trzyma³ go w ustach, nigdy nie zmieni siê z powrotem w winogrono.
    - Co to jest winogrono?
    Achilles roze¶mia³ siê widz±c, ¿e Goszek wci±¿ nie je. Potem rozda³ rodzynki innym dzieciom. Buch nigdy nie rozdawa³a tylu rodzynków, bo nigdy nie mia³a tyle do podzia³u. Ale maluchy tego nie zrozumiej±. Pomy¶l±: Buch dawa³a nam odpadki, a Achilles da³ nam rodzynki. Dlatego, bo maluchy by³y g³upie.



Strona g³ówna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.