ďťż

Ryszard Kapuściński

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Aktualizacja: 26-04-2006

   | Nowości
 | FORUM  | WYSZUKIWARKA
 | Darmowa
Subskrybcja >>>  

















Nowości
• FORUM
DYSKUSYJNE158 użytkowników 310
postówDołącz do nas!• Prace
magisterskie• Nowości







R.Kapuściński•
Biografia•
Książki
R.Kapuścińskiego• Światowe
tłumaczenia książek R.Kapuścińskiego• Wywiady
• Publikacje
prasowe • Recenzje
autorstwa R.Kapuścińskiego• Książki
o R.Kapuścińskim• Nagrody•
Galeria
foto.• Nowości
!!!





Dodatkowo•
FORUM !• Dla
maturzystów• Prace
magisterskie• Okazje -
książki Kapuścińskiego na Allegro!• Opinie•
Dla
nauczyciela• Wyszukiwarka• Subskrypcja•
Księga
gości• Co to jest
RSS?• Nowości w • Forum w





O
serwisie• Autorzy•
Nasze
banery



Darmowa
subskrypcjaszczegóły




Wpisz się Wypisz się



1300 e-maili w bazie










Nasi
przyjaciele http://www.panibovary.pl/http://www.biblionetka.pl/http://nnmag.net/
+ dodaj swój
link +
inne linki











Ryszard
Kapuściński > Publikacje
prasowe

Wojna czy dialog?Autor: Ryszard
Kapuścińskiźródło:Plus-Minus (dodatek
Rzeczpospolitej)data: 3-4.03.2002


W dyskusji, która rozpoczęła się po 11 września w prasie zachodniej,
zwłaszcza amerykańskiej, rysują się wyraźnie dwa stanowiska. Jedni
uważają, że skutki zamachu można usunąć metodami policyjno-militarnymi,
które nazywają ogólnie wojną z terroryzmem. Inni usiłują zbadać kontekst
polityczno-kulturalny tego wydarzenia, dostrzegając w nim znak dużo
większych zjawisk. Wszystko to dzieje się zaś w bardzo trudnym do
odczytania i zdefiniowania współczesnym świecie - w świecie, w którym
wszyscy czujemy się zagubieni.
Strategie myślenia
Grupa zwolenników rozwiązań policyjno-militarnych wcale nie jest
jednolita. Różnice dotyczą dwóch spraw. Pierwszą określa dylemat:
demokracja czy bezpieczeństwo. Aby walczyć z terroryzmem wewnątrz kraju,
trzeba przecież zaostrzyć środki kontroli, inwigilacji i przymusu.
Czy wolimy żyć w demokracji i wolności, czy też rezygnujemy z wielu
praw, byle tylko czuć się bezpiecznie? Jeden z amerykańskich polityków
powiedział ostatnio ze smutkiem, że dożyliśmy czasów, w których demokracja
przestała bronić swoich obywateli. Szef amerykańskich służb medycznych
dodał, że zagrożony jest sam proces globalizacji. Jego istotą jest bowiem
fakt, że we współczesnej gospodarce części jednego produktu powstają w
różnych krajach, a montowane są jeszcze gdzie indziej. Teraz trzeba by
wprowadzić w ten system ścisłą kontrolę, a to bardzo spowolniłoby
produkcję. Czy w tej sytuacji nadal będziemy w stanie produkować szybko,
czy też, zwiększając kontrolę, spowolnimy globalizację?
Dla Ameryki to sprawa szczególnie dotkliwa, bo nawet kontrole graniczne
były tu dotąd bardzo słabe. Granica między Stanami Zjednoczonymi a Kanadą
wynosi 6 tysięcy kilometrów, a strzeże jej tylko trzysta osób. Druga ważna
różnica dotyczy strategii walki z terroryzmem na arenie międzynarodowej.
Czy ustalać cele i zadania tej wojny jednostronnie w Waszyngtonie, nie
oglądając się na innych, bo to mogłoby spowolnić działania, czy też dążyć
raczej do budowy międzynarodowej koalicji, która nadałaby wojnie z
terroryzmem kształt zbiorowej, cywilizacyjnej odpowiedzi w obronie
wartości?
Ci, którzy w analizie tego, co się wydarzyło, chcą iść głębiej, również
dzielą się między sobą. Niektórzy uważają, że 11 września to powód, aby
przemyśleć kształt współczesnego świata, zastanowić się nad tym, co jest w
nim złe i próbować temu zaradzić. Ta grupa ma z kolei dwie szkoły.
Pierwsza uważa, że mamy do czynienia z Huntingtonowską wojną cywilizacji i
że trzeba umacniać cywilizację (tu każdy mówi o swojej), jeżeli nie chcemy
dopuścić do jej porażki i unicestwienia. Druga szkoła przeczy tej tezie,
twierdząc raczej, że w strukturze i funkcjonowaniu współczesnego świata
występują anomalie, które sprzyjają działaniu sił niszczycielskich. Jej
przedstawiciele posługują się starą tezą Lamarcka, głoszącą, że wszelki
byt istnieje tylko w otoczeniu i że między bytem a otoczeniem zachodzi
nieustanna interakcja, tak więc bez znajomości kontekstu nie jesteśmy w
stanie zrozumieć istoty zjawiska.
Ostatnio trudno jednak usłyszeć takie głosy. Przeważają ci, którzy
uznają 11 września za incydent, którego skutki możemy usunąć szybko,
zdecydowanym zabiegiem chirurgicznym. Według nich żyjemy na najlepszym ze
światów - nic nie musimy w nim zmieniać, broniąc ze wszystkich sił tego,
co jest.
Duchowe narodziny
Ale przypatrzmy się temu "najlepszemu ze światów". Zacznijmy od tego,
że w drugiej połowie XX wieku dokonały się w nim ogromne zmiany. Ruch
dążący do wolności stał się zjawiskiem globalnym. Zmieniło to mapę świata,
która jeszcze na początku wieku była dwukolorowa. Jednym kolorem można
było zaznaczyć niewielką grupę państw posiadających kolonie, drugim -
wielkie obszary planety zamieszkane przez ludy zależne. Dzisiaj mapa
świata jest jednokolorowa. Kolonie znikły i (przynajmniej formalnie) cała
rodzina ludzka składa się z wolnych obywateli. Procesowi uniezależniania
się towarzyszył wzmożony ruch ludności ze wsi do miast. W wyobrażeniach
ludzi niepodległość oznaczała dobrobyt, a jego synonimem było miasto. Na
początku wieku chłopi stanowili 90 proc. ludności świata.
Dziś jest ich już mniej niż połowa. Życie w mieście stało się
podstawową formą bytowania człowieka. Trzecim zjawiskiem determinującym
współczesność stał się bezprecedensowy przyrost ludności świata. W 1950
roku było nas dwa i pół miliarda, obecnie - ponad sześć miliardów. Każdego
roku przybywa nas 80 milionów, z czego niemal 90 proc. to nowi obywatele
Trzeciego Świata. Te trzy procesy zmieniły polityczny i kulturalny obraz
świata, który zmienia się zresztą nadal, jako że przyrost ludności i
emigracja do miast trwają - i to w skali całego globu. Dążenie do wolności
- dekolonizacja - zostało przez Zachód przedstawione w sposób jednostronny
i okrojony.
Zrozumiano wyłącznie wątek państwowo-ekonomiczny: oto podległe ludy
chcą mieć swoją flagę i swoją walutę. Zupełnie pominięto całą sferę
duchową tego procesu, a przecież było to niezwykłe budowanie tożsamości
narodu i krzepnięcie poczucia dumy z wartości własnej cywilizacji. Na
duchowy awans, na nowe ambicje dawnych kolonii świat zachodni był zupełnie
nieprzygotowany.
To właśnie o tym zjawisku, o narodzinach duchowych Trzeciego Świata,
starałem się pisać. Podróżując od wielu lat, zauważyłem bowiem pewną
istotną zmianę: tam, gdzie jako Europejczyk byłem kiedyś traktowany z
rewerencją, a może nawet poddaniem, teraz, choć nadal przyjmowany
gościnnie, czuję, że gospodarze widzą we mnie równego sobie, tymczasowego
gościa w domu prawomocnie zamieszkanym na stałe przez nich.
Tak dochodzimy do dramatu charakteryzującego współczesny proces
dziejowy. Przez 500 lat Europa niepodzielnie rządziła światem.
"Europejskość" stanowiła kryterium wartościujące: jeśli coś przypominało
Europę, uznawane było za cywilizację, jeśli nie - wystarczał przymiotnik
"barbarzyński". Wszystkie cywilizacje nieeuropejskie uważano za niższe,
wadliwe. Całe piśmiennictwo, cała myśl europejska oparte były i są na tym
przekonaniu. Lecz oto w szalenie krótkim czasie, obejmującym jedno, dwa
pokolenia, na scenie świata pojawiły się miliardy przedstawicieli innych,
nieeuropejskich cywilizacji, które domagają się dla siebie równych praw,
poszanowania i respektu. Wszyscy chcą zasiąść przy okrągłym stole świata
jako równi partnerzy, aby wspólnie negocjować przyszłość naszej planety.
Wielość barier
Jest to moment trudnej próby dla Zachodu. Okazało się, że nie jesteśmy
sami, więcej - że zostaliśmy cywilizacyjnie pozbawieni przywileju
wyłączności i dlatego musimy skorygować nasze widzenie. Bo cóż to jest
globalizacja? To nowe widzenie, nowe pojmowanie świata. Ciągle jesteśmy
nieprzygotowani na to, że wyzwolone światy i cywilizacje zaczynają żyć
własnym, niezależnym życiem. Czegoś chcieć, czegoś się domagać - dla nas
brzmi to zarówno jak innowacja, jak i zagrożenie. Rozbudzonej ambicji
emancypacyjnej i równościowej stoją na przeszkodzie co najmniej dwie
potężne bariery. Pierwszą jest panująca powszechnie na naszej planecie
zasada nierówności. Korzyści płynące z postępu dzielone są krańcowo
nierówno.
Powszechny rozwój świata generuje równocześnie powszechnie występujące
nierówności. W wielu rodzinach mężczyzna ma na ogół lepiej niż kobieta czy
dziecko. W każdym kraju widoczne są różnice regionalne między obszarami,
na których żyje się lepiej i tymi, na których żyje się źle. Jedne
kontynenty znajdują się w lepszej, inne w gorszej sytuacji. Wreszcie - 20
proc. populacji całego świata żyje dostatnio, a 80 proc. w biedzie, z
zawiedzionymi oczekiwaniami. Słowem: powszechnie panująca nierówność, a
więc i niesprawiedliwość, stanowią endogenną cechę struktury współczesnego
świata. Mówiąc o tym wszystkim, jesteśmy ciągle w niewoli języka. Mówimy
na przykład "człowiek", nie różnicując, o jakiego człowieka chodzi, czy o
dobrze sytuowanego mieszkańca USA, czy o głodomora z południowego Sudanu.
A przecież każdy co innego wie, co innego czuje i myśli. Czy nasza rozmowa
o przyszłym świecie wymagać więc będzie innego słownictwa? W każdym razie,
wobec coraz bardziej widocznej różnorodności świata, coraz częściej
odczuwamy ograniczenia tradycyjnego języka. Drugą barierę stanowi
pogłębiająca się przepaść między centrum a peryferiami.
Tempem rozwoju świata rządzi zasada "the winner takes all" - "zwycięzca
bierze wszystko". A ponieważ to centrum bierze wszystko, ludzie
zamieszkujący peryferia naszej planety (a takich jest zdecydowana
większość), mają poczucie marginalizacji i porzucenia. Widzimy więc, jak w
skali globalnej ścierają się dwie potężne siły. Jedna, to dynamika
odrodzenia kulturowego Trzeciego Świata, jego duchowej i mentalnej
dekolonizacji, jego ambicji równościowej. Druga, to stojąca na drodze tego
odrodzenia struktura ukształtowanego przez wieki porządku światowego,
który chciałby zachować dotychczasowy kształt, hierarchię i zależności.
Zderzenie tych sił to główne napięcie współczesności, ognisko napięć i
konfliktów, a także źródło głębokiej frustracji, goryczy i zawiści,
charakteryzujących atmosferę stosunków między Północą a Południem - dwoma
głównymi antagonistami świata.
Do upadku systemu komunistycznego stosunki te znajdowały się na dalszym
planie, przesunięte i zdominowane przez główny konflikt między Wschodem a
Zachodem, między demokracją a totalitaryzmem. Lata 1989-1991 zmieniły
wszystko, jednakże zakończenie konfliktu Wschód - Zachód zostało mylnie
uznane za globalne i ostateczne zwycięstwo demokracji liberalnej. W latach
90. nastąpił "dziesięcioletni urlop od historii", spędzany na rozrywkach,
bogaceniu się i konsumeryzmie - zakończony gwałtownie 11 września. Ubóstwo
jest dramatem
Społeczeństwom zamożnym nie jest łatwo przyzwyczaić się do globalnego
doświadczania świata, bo słowo "globalny" oznacza nie tylko "zamożny", ale
także "ubogi". Warto pamiętać, że dopiero od niedawna ubóstwo rozumiane
jest w światowej myśli społecznej jako dramat rodziny człowieczej.
Przedtem bieda była czymś naturalnym, fizycznie oczywistym i etycznie
obojętnym - jak następstwo pór roku, powodzie albo trzęsienia ziemi.
Dopiero przed półwieczem ubóstwo uznane zostało za problem, za kwestię
wstydliwą i bolesną, która obarcza nasze sumienia i wystawia na próbę
naszą wrażliwość, domagając się działań, rozwiązań, a wreszcie całkowitej
likwidacji.
Światowe ubóstwo stało się ostatnio kwestią jeszcze bardziej
dramatyczną, bo w ostatnich dekadach XX wieku nastąpił dalszy zanik
wszelkich mechanizmów służących wyrównywaniu nierówności. Wszędzie osłabła
rola państwa opiekuńczego, straciły na znaczeniu związki zawodowe, partie
polityczne nie mają już dawnych wpływów. Zanikły lub istnieją już tylko
formalnie takie instytucje jak ruch niezaangażowanych czy organizacje
regionalne. Człowiek ubogi, należący do gorszego świata, nie ma dokąd
pójść, nie ma gdzie szukać pomocy. Na brak perspektyw i nadziei może
zareagować w dwojaki sposób. Olbrzymia większość ludzi biednych godzi się
z losem, starając się jakoś sprostać wymogom życia.
Ale w ostatnim półwieczu wyrosło w Trzecim Świecie młode pokolenie
klasy średniej - ambitne i harde - które nierówność odbiera jako wyzwanie,
jako głęboką i poniżającą niesprawiedliwość, jako poniżenie, upokorzenie i
hańbę. Człowiek ubogi a wrażliwy wstydzi się swojej sytuacji. Jeżeli
status biedaka łączy się w dodatku z dyskryminującym kolorem skóry i
stygmatyzującą religią, taki człowiek wie, że jest dożywotnio skazany. W
bezsilnej desperacji i furii zmienia się w chodzącą bombę zegarową i to,
kiedy ona wybuchnie (dosłownie lub metaforycznie), jest tylko kwestią
czasu i okoliczności. Nie jest prawdą, że istnieje bezpośredni związek
między biedą a przemocą, jakieś automatyczne i katalityczne przełożenie,
jest natomiast faktem, że upokorzenie i krzywda, poczucie
niesprawiedliwości i drugorzędności tworzą atmosferę, która rozwija i
umacnia agresywne, odwetowe zachowania, rodzi potrzebę rewindykacji i
zemsty.
Tymczasem większość mediów zignorowała związek między biedą,
wynikającym z niej upokorzeniem i naturalnym dążeniem do równości. Uznanie
takiego związku wymagałoby bowiem refleksji nad światem i próby jego
zreformowania, a przecież chodzi o to, żeby w gruncie rzeczy nic się nie
zmieniło.
Co to jest "cywilizacja"?
Na wstępie wspomniałem, że niektórzy uznali 11 września za początek
wojny cywilizacji. Pojęcie to, jak wiadomo, bierze się z napisanej przed
kilku laty książki Samuela Huntingtona "Zderzenie cywilizacji". Mimo że
autor sam zrelatywizował słowo "zderzenie" (w dedykacji dla żony wziął je
w cudzysłów i dodał żartobliwie, żeby zderzenie to znosiła z uśmiechem),
komentatorzy podążyli dokładnie w przeciwnym kierunku, zaostrzając termin
i pisząc wprost o wojnie cywilizacji. Cała sprawa jest jednak trudna i
złożona. Huntington posłużył się kategorią metodologiczną Toynbeego, który
w swym monumentalnym dziele uznał, że pisanie światowej historii narodów i
państw jest fizycznie niemożliwe i merytorycznie wadliwe. Rozwiązanie
widział w opisie dziejów świata podzielonych na historie poszczególnych
cywilizacji. O ile jednak takie rozwiązanie było praktyczne i pomocne dla
dziejów dawnych, o tyle jest ono zawodne w historii współczesnej, której
siłami motorycznymi są państwowe i narodowe nacjonalizmy, które częściej
rodzą konflikty i starcia wewnątrz cywilizacji niż na ich granicach.
Ostatnie wielkie wojny XX wieku rozegrały się wewnątrz dwóch różnych
cywilizacji: bałkańsko-chrześcijańskiej i muzułmańskiej (Irak i Iran).
Powtórzmy więc, że siłą najbardziej zapalną, agresywną i niszczycielską
okazuje się w naszej epoce zderzenie wszelkiego typu nacjonalizmów
wewnątrz tych samych cywilizacji.
Problemem jest już zresztą sama definicja pojęcia "cywilizacja" -
przedmiot niekończących się sporów terminologicznych. Słowo to inaczej
zrozumie Anglik, a zupełnie inaczej Niemiec. Którą z wielu definicji mamy
się więc posługiwać w tym przypadku? I czy w ogóle można klasyfikować
cywilizacje? Nie są one przecież tworem statycznym o cechach trwałych,
danych raz na zawsze. Każda cywilizacja to proces złożony,
wielopostaciowy, pełen sprzeczności i zagadek, a w dodatku ciągle się
zmieniający. Jaka jest np. cywilizacja hinduizmu?
Myśląc o filozofii Gandhiego powiemy: pokojowa. A gdy wspomnimy rok
1947, kiedy wyznawcy hinduizmu wymordowali kilka milionów swoich
muzułmańskich pobratymców, powiemy: wojownicza. Zresztą, jakie przyjąć
kryteria definiowania? Religijne? Niemożliwe. Cywilizacja afrykańska
obejmuje cztery wielkie religie. Terytorialne? Niemożliwe. Cywilizacja
islamu rozmieszczona jest na wszystkich kontynentach. Cała sprawa
komplikuje się jeszcze bardziej w naszej epoce. Islam ma dziś miliard
trzysta milionów wyznawców, hinduizm - ponad miliard. W dodatku, dzięki
rozwojowi komunikacji, cała rodzina ludzka pozostaje w nieustannym ruchu.
Miliony osób przemieszczają się z miejsca na miejsce, a każdy przenosi
cechy swojej cywilizacji, wchodząc jednocześnie w kontakt z
przedstawicielami innej cywilizacji.
Zresztą, propagowanie dziś tezy o wojnie cywilizacji jest groźne,
ponieważ zaostrza atmosferę międzynarodową i burzy ład wewnętrzny wielu
państw wielokulturowych, takich jak Francja, Niemcy czy Stany Zjednoczone.
Gdyby cywilizacje rzeczywiście pozostawały w stanie zderzenia, to 6
miliardów ludzi brałoby teraz udział w jakiejś monstrualnej i apolitycznej
wojnie, a przecież nic takiego się nie dzieje. 99 proc. mieszkańców świata
żyje w pokoju - lepiej lub gorzej, ale jednak w pokoju.
Czy zderzenie cywilizacji jest więc, jak twierdzi Huntington,
nieuchronne? Wymienia on dwie potencjalnie groźne cywilizacje: Chiny i
islam. To bardzo amerykański punkt widzenia. Chiny to rywal Ameryki w
walce o dominację nad przyszłym centrum świata - Pacyfikiem. Islam to
posiadacz największych złóż ropy naftowej, bez której funkcjonowanie
świata rozwiniętego jest po prostu niemożliwe. Ale na szczęście
współczesna Europa kontynentalna wskazuje, że kontakty międzycywilizacyjne
wcale nie muszą prowadzić do konfrontacji, ale przeciwnie, są źródłem
owocnej i pożytecznej współpracy. Ciekawym przykładem jest również
hispanojęzyczna strefa kulturowa grupująca ludzi różnych ras, krajów i
regionów.
A więc dialog czy wojna cywilizacji? Taka alternatywa po prostu nie
istnieje, gdyż równałaby się pytaniu, czy wybieramy życie czy śmierć. Na
planecie tak naładowanej bronią masowej zagłady wojna taka mogłaby
doprowadzić do wyginięcia całego rodzaju ludzkiego. Dlatego tak żałosne są
głosy (na szczęście nieliczne), które nawołują do zniszczenia islamu.
Islam to miliard trzysta milionów ludzi. Zgładzić tę wielką liczbę
istnień? Jak?
A może atak na wieże World Trade Center nie jest wcale dowodem
konfliktu cywilizacji, ale przejawem działalności coraz groźniejszych,
coraz bardziej potężnych, zglobalizowanych już sekt, które istnieją nie
tylko w islamie? O ich sile i znaczeniu przekonałem się naocznie podczas
ostatniej podróży do Azji i Ameryki Łacińskiej.
Słowo sekta jest mylące. Myślimy bowiem o małej i nieuchwytnej
strukturze, gdy tymczasem sekty są potężne. Posiadają banki i udziały w
liniach lotniczych, kontrolują handel narkotykami i bronią... Działają
ponad granicami państw - naprawdę globalnie. Taką sektą jest również
Al-Qaida. Jedyną ojczyzną jej członków jest wiara w Allaha - i nic więcej:
żaden naród, żadna cywilizacja, żadna kultura. Istnieje nawet opinia, że
jest to ruch, który działa wewnątrz samego islamu i którego celem jest
zniszczenie rządzących światem muzułmańskim skorumpowanych rządów.
Zwolennicy tej tezy twierdzą, że atak na World Trade Center pozwolił
wciągnąć Amerykę w ten wewnętrzny konflikt.
Mafia poza kontrolą
W każdym razie w świecie pojawiło się zupełnie nowe zjawisko: ideologie
organizują się coraz częściej w sposób zdezintegrowany, pozbawiony
hierarchii i struktur. Dzieje się tak dlatego, że niezwykłemu rozrostowi
świata towarzyszy rozluźnianie się jego struktur. W świecie bez
autorytetów dokonują się bardzo niebezpieczne procesy. Powstają nowe
struktury, nowe, amorficzne formy społeczne. Następuje prywatyzacja
przemocy. Dawniej przemoc była monopolem państwa, które skupiało w swoich
rękach armię, policję, służby specjalne. Kontrolując państwo, można więc
było kontrolować przemoc. Dzisiaj mafie i tajne organizacje posiadają
wielką liczbę prywatnych armii, których nie można poddać żadnej kontroli.
Nowocześnie uzbrojone armie tradycyjne stoją bezradnie i bezczynnie.
Wśród wszystkich tych niebezpieczeństw i lęków jedynym rozwiązaniem
staje się więc dialog, który prowadzą już zresztą cywilizacje, czego
najlepszym przykładem jest to, co dokonuje się w społeczeństwie
amerykańskim. Współistnienie różnych cywilizacji przypomina mi współżycie
zwierząt na równinach Afryki. Wielkie zwierzęta - słoń, lew, hipopotam -
nigdy nie atakują się nawzajem. Każde króluje na swoim terytorium, bacząc
jednocześnie, żeby drugiemu nie wchodzić w drogę. Tak żyją od wielu
tysięcy lat i jeżeli człowiek ich nie zniszczy, w spokoju będą tak żyły
dalej.
Ryszard Kapuściński
Jest to tekst wykładu inaugurującego działalność Uniwersytetu
Latającego "Znaku", wygłoszony 17 stycznia w auli Collegium Novum
Uniwersytetu Jagiellońskiego.



[gora]



Formatuj
do druku

Poleć
TEN artykuł znajomemu
Zgłoś
błąd



Tanie książki Ryszarda Kapuścińskiegozarejestruj
się w Allegro! i licytuj!
 



 
www.kapuscinski.hg.pl
(2000 - 2006) Autorzy
serwisu: Robert
Nowacki • Maciej
Skórczewski • Krzysztof
Pacholak Nie udostępniamy
adresu Ryszarda Kapuścińskiego.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.