149

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


/ Spis
Tre¶ci /

Podró¿ mocy

W czasie, gdy pozna³em don Juana, by³em bardzo sumiennym studentem antropologii i chcia³em rozpocz±æ karierê naukowca, publikuj±c tyle, ile siê tylko da. Mia³em siln± wolê podjêcia wspinaczki po szczeblach kariery akademickiej i w swoich obliczeniach ustali³em, ¿e pierwszym krokiem bêdzie zgromadzenie danych na temat wykorzystania ro¶lin leczniczych przez Indian z po³udniowego zachodu Stanów Zjednoczonych.

Na pocz±tku wybra³em siê do profesora antropologii, który prowadzi³ badania w tych rejonach, z pro¶b± o poradê w kwestii mojego przedsiêwziêcia. By³ on wybitnym etnologiem, autorem mnóstwa publikacji z prze³omu lat trzydziestych i czterdziestych o Indianach kalifornijskich, Indianach z po³udniowego zachodu Stanów i z Sonory w Meksyku. Profesor cierpliwie wys³ucha³ mojego wywodu. My¶la³em o tym, aby napisaæ artyku³, zatytu³owaæ go “Dane Etnobotaniczne" i opublikowaæ w czasopi¶mie po¶wiêconym wy³±cznie zagadnieniom antropologicznym zwi±zanym z po³udniowym zachodem Stanów Zjednoczonych.

Zamierza³em zgromadziæ ro¶liny lecznicze, dostarczyæ próbki do Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Kalifornijskiego w celu dok³adnej identyfikacji, a nastêpnie opisaæ, dlaczego i w jaki sposób Indianie z po³udniowego zachodu Stanów ich u¿ywaj±. Marzy³o mi siê zebranie tysiêcy próbek. Marzy³o mi siê nawet wydanie ma³ej encyklopedii traktuj±cej o tym zagadnieniu.

Profesor u¶miechn±³ siê do mnie wyrozumiale.

– Nie chcê gasiæ pana entuzjazmu – wyrzek³ zmêczonym g³osem – ale nie mogê siê powstrzymaæ od negatywnej oceny pañskiego zapa³u. Zapa³ w antropologii jest jak najmilej widziany, ale trzeba go w³a¶ciwie ukierunkowaæ. Ci±gle prze¿ywamy z³oty wiek antropologii. Mia³em szczê¶cie studiowaæ z Alfredem Kröberem i Robertem Lowie, autorytetami, je¶li chodzi o nauki spo³eczne. Nie zawiod³em ich zaufania. Antropologia ci±gle jest dziedzin± nadrzêdn±. Ka¿da inna powinna czerpaæ z antropologii. Historia na przyk³ad w ca³ym swoim zakresie powinna byæ nazywana “antropologi± historyczn±", a zakres badañ filozofa “antropologi± filozoficzn±". Cz³owiek powinien byæ miar± wszystkiego. Dlatego te¿ antropologia, studia nad cz³owiekiem, powinna byæ rdzeniem ka¿dej innej dyscypliny naukowej. Pewnego dnia tak w³a¶nie bêdzie.

Spojrza³em na niego oniemia³y. W mojej ocenie by³ to ca³kowicie bierny, dobroduszny, stary profesor, który ostatnio przeszed³ zawa³ serca. Wygl±da³o na to, ¿e za moj± spraw± zadrga³a w nim jaka¶ pasja.

– Nie s±dzi pan, ¿e powinien pan po¶wiêciæ wiêcej uwagi studiom formalnym? – ci±gn±³. – Zamiast prowadziæ badania w terenie, nie lepiej by³oby studiowaæ jêzykoznawstwo? Na tutejszym wydziale mamy jednego z najbardziej uznanych jêzykoznawców na ¶wiecie. Na pana miejscu siedzia³bym u jego stóp, staraj±c siê nie uroniæ ¿adnej jego my¶li.

Wyk³ada u nas równie¿ – ci±gn±³ dalej – wielki autorytet w dziedzinie religioznawstwa porównawczego, jest te¿ kilku bardzo uczonych antropologów, którzy prowadzili badania nad systemami pokrewieñstwa w kulturach ca³ego ¶wiata z lingwistycznego i kognitywnego punktu widzenia. Pan potrzebuje ogromnego przygotowania. Wyobra¿aæ sobie, ¿e móg³by pan teraz prowadziæ badania w terenie, to parodia. Proszê siê zakopaæ w swoich podrêcznikach, m³ody cz³owieku. Oto moja rada.

Nie daj±c za wygran±, uda³em siê z moj± propozycj± do innego m³odszego profesora. Nie okaza³ siê jednak bardziej pomocny. Wy¶mia³ mnie otwarcie. Powiedzia³, ¿e artyku³, który chcê napisaæ, nadawa³by siê do Disneylandu i nie mo¿na nazwaæ tego antropologi± nawet przy du¿ej dozie dobrej woli.

– W dzisiejszych czasach – powiedzia³ profesorskim tonem – antropologów zajmuj± zagadnienia, które maj± swoj± wagê. Na polu nauk medycznych i farmaceutycznych przeprowadzono niezliczone badania nad wszelkimi mo¿liwymi ro¶linami leczniczymi ¶wiata. Nie ma ju¿ w tej materii nad czym siê pastwiæ. Gromadzenie danych, o czym pan mówi, nale¿y do pocz±tków dziewiêtnastego wieku. Teraz jest ju¿ prawie dwie¶cie lat pó¼niej. Pan rozumie, istnieje co¶ takiego jak postêp.

Nastêpnie przyst±pi³ do zdefiniowania i uzasadnienia postêpu oraz procesu udoskonalania jako zagadnieñ natury filozoficznej, które, jak powiedzia³, s± w antropologii niezwykle relewantne.

– Antropologia to jedyna istniej±ca ga³±¼ wiedzy – ci±gn±³ – która potrafi jasno i wyra¼nie udokumentowaæ s³uszno¶æ koncepcji postêpu i procesu udoskonalania. Dziêki Bogu, ci±gle widaæ promyk nadziei, pomimo cynizmu naszych czasów. Jedynie antropologia potrafi ukazaæ faktyczny rozwój kultury i organizacji spo³ecznej. Jedynie antropologowie potrafi± udowodniæ ponad wszelk± w±tpliwo¶æ, ¿e wiedza ludzka podlega postêpowi. Kultury ewoluuj± i jedynie antropologowie mog± zademonstrowaæ pozosta³o¶ci po spo³eczno¶ciach, które zajmuj± ¶ci¶le okre¶lone szczeble procesu postêpu i udoskonalania. Oto antropologia dla pana! Nie jakie¶ lipne badania w terenie, które s± zwyk³ym onanizmem, a nie ¿adnymi badaniami.

To by³ dla mnie prawdziwy cios. Ostatni± desk± ratunku wydawa³ siê wyjazd do Arizony, gdzie chcia³em porozmawiaæ z antropologami prowadz±cymi tam badania terenowe. Ju¿ wtedy by³em gotów zrezygnowaæ z ca³ego przedsiêwziêcia. Zrozumia³em, co moi profesorowie starali siê mi przekazaæ. Ca³kowicie siê z nimi zgadza³em. Moje próby prowadzenia badañ w terenie by³y zdecydowanie prymitywne; pomimo to chcia³em zakosztowaæ prawdziwej pracy w terenie; nie chcia³em tylko wysiadywaæ po bibliotekach.

W Arizonie pozna³em wytrawnego antropologa, który pisywa³ obszernie na temat Indian Yaqui z Arizony i z Sonory w Meksyku. By³ niebywale uprzejmy. Nie zmiesza³ mnie z b³otem, nie da³ mi te¿ ¿adnej rady. Zauwa¿y³ jedynie, ¿e spo³eczno¶ci indiañskie po³udniowego zachodu Stanów s± niezwykle izolacjonistyczne i traktuj± obcych, zw³aszcza tych hiszpañskiego pochodzenia, z nieufno¶ci±, a czasem z obrzydzeniem.

Bardziej rozmowny okaza³ siê za to jego m³odszy kolega. Powiedzia³, ¿e lepiej bym zrobi³, gdybym poczyta³ ksiêgi zielarskie. By³ on autorytetem w tej dziedzinie i uwa¿a³, ¿e ca³a wiedza, któr± mo¿na by³o zgromadziæ na temat ro¶lin leczniczych z po³udniowego zachodu Stanów, zosta³a ju¿ sklasyfikowana i przerobiona w najró¿niejszych publikacjach. Powiedzia³ wrêcz, ¿e dla ka¿dego wspó³czesnego indiañskiego znachora w³a¶nie owe publikacje, a nie tradycyjnie przekazywana wiedza ludowa, stanowi± ¼ród³o informacji. Dobi³ mnie jeszcze zapewnieniem, ¿e je¶li istniej± jeszcze jakiekolwiek tradycyjne praktyki znachorskie, Indianie nie ujawni± ich nikomu z zewn±trz.

– Niech siê pan zajmie czym¶ op³acalnym – doradzi³ mi. – Proszê siê przyjrzeæ antropologii miejskiej. Na przyk³ad, mnóstwo pieniêdzy przeznacza siê na badania nad alkoholizmem w¶ród Indian z du¿ych aglomeracji. A jest to co¶, czego ka¿dy antropolog mo¿e siê z ³atwo¶ci± podj±æ. I¶æ do baru i upiæ siê z miejscowymi Indianami. Potem przedstawiæ wszystko, czego siê o nich dowiedzia³o w formie statystyki. Przerobiæ wszystko na cyfry. Antropologia miejska to ca³kiem niez³a dziedzina.

Nie pozosta³o mi nic innego, jak tylko pój¶æ za rad± do¶wiadczonych naukowców. Zdecydowa³em siê wsi±¶æ do samolotu lec±cego z powrotem do Los Angeles, ale dowiedzia³em siê wówczas od innego antropologa, mojego przyjaciela, ¿e wybiera siê samochodem na objazd ca³ej Arizony i Nowego Meksyku, gdy¿ chce odwiedziæ wszystkie miejsca, w których prowadzi³ w przesz³o¶ci badania, od¶wie¿aj±c w ten sposób znajomo¶ci z lud¼mi, którzy byli jego informatorami.

– Bardzo chêtnie zabiorê ciê ze sob± – powiedzia³. – Nie zamierzam prowadziæ ¿adnych badañ. Chcê po prostu ich odwiedziæ, wypiæ z nimi trochê, pogadaæ o pierdo³ach. Kupi³em dla nich prezenty – koce, gorza³ê, kurtki, amunicjê do strzelb. Samochód mam zapchany towarem. Zazwyczaj je¿d¿ê na te spotkania sam, ale zawsze jest to ryzyko, ¿e mogê zasn±æ za kó³kiem. Móg³by¶ dotrzymywaæ mi towarzystwa, nie daæ mi zasn±æ albo nawet trochê sam prowadziæ, je¿eli bêdê zbyt mocno wstawiony.

By³em tak przybity, ¿e odmówi³em.

– Bardzo mi przykro, Bill – odpowiedzia³em. – Nic mi z tej wyprawy nie przyjdzie. Nie widzê sensu d³u¿ej zaprz±taæ sobie g³owy badaniami w terenie.

– Nie poddawaj siê bez walki – odrzek³ Bill tonem ojcowskiej troski. – Daj z siebie w tej walce wszystko, na co ciê staæ; je¶li dostaniesz w ucho, wówczas masz prawo siê poddaæ, ale nie wcze¶niej. Zabierz siê ze mn± i sam siê przekonaj, jak ci siê podoba po³udniowy zachód.

Obj±³ mnie ramieniem. Nie mog³em nie poczuæ ogromnego ciê¿aru jego rêki. By³ wysokim i potê¿nym mê¿czyzn±, ale w ostatnich latach jego cia³o nabra³o dziwnej sztywno¶ci. Straci³ swoje ch³opiêce cechy. Jego twarz nie by³a ju¿ pulchna i m³odzieñcza jak niegdy¶. Teraz by³a to twarz cz³owieka maj±cego wiele zmartwieñ. S±dzi³em, ¿e gryzie siê swoim ³ysieniem, ale chwilami odnosi³em wra¿enie, ¿e chodzi o co¶ wiêcej. Przy tym wszystkim nie by³ wcale grubszy ni¿ dawniej; ciê¿ar jego cia³a by³ czym¶, czego nie mo¿na by³o wyja¶niæ. Dostrzega³em go w sposobie, w jaki chodzi³, podnosi³ siê i siada³. Wydawa³o mi siê, ¿e Bill walczy z grawitacj± ka¿d± cz±stk± swojej istoty we wszystkim, co robi.

T³umi±c w sobie uczucie pora¿ki, zabra³em siê z nim. Odwiedzili¶my wszystkie miejsca w Arizonie i Nowym Meksyku, gdzie mieszkali Indianie. W nastêpstwie tej wyprawy odkry³em miêdzy innymi dwa wyra¼ne rysy osobowo¶ci mojego przyjaciela. Wyja¶ni³ mi, ¿e jego pogl±dy jako antropologa s± bardzo wywa¿one i zgodne ze wspó³czesn± my¶l± antropologiczn±, ale jemu jako osobie prywatnej badania w terenie przynios³y ogrom do¶wiadczeñ, o których nigdy nie mówi. Nie s± one zgodne ze wspó³czesn± my¶l± antropologiczn±, poniewa¿ nie sposób ich zaklasyfikowaæ.

Podczas podró¿y mój przyjaciel zawsze wypija³ kilka kolejek ze swymi by³ymi informatorami, co wprawia³o go w bardzo swobodny nastrój. Wówczas przejmowa³em kierownicê i prowadzi³em samochód, a on siada³ w fotelu pasa¿era i poci±ga³ ze swojej butelki trzydziestoletniego Ballantinesa. To w³a¶nie w takich chwilach Bill opowiada³ mi o swoich dziwnych do¶wiadczeniach.

– Nigdy nie wierzy³em w duchy – powiedzia³ ni st±d, ni zow±d pewnego dnia. – Nigdy nie zajmowa³y mnie zjawy, materia eteryczna i g³osy w ciemno¶ci, te rzeczy. By³em wychowywany w bardzo pragmatycznym, powa¿nym ¶rodowisku. Nauka zawsze by³a moim drogowskazem. Ale potem, kiedy pracowa³em w terenie, zaczê³y do mnie powoli docieraæ najró¿niejsze dziwaczne bzdury. Na przyk³ad jednej nocy wybra³em siê z kilkoma Indianami na rytualne poszukiwanie wizji. Faktycznie mieli dokonaæ mojej inicjacji, a jest to do¶æ bolesna impreza, z przek³uwaniem miê¶ni na klatce piersiowej. Zaczêli przygotowywaæ w lesie sza³as z paleniskiem. Pogodzi³em siê z tym, ¿e bêdê musia³ wytrzymaæ ten ból. £ykn±³em sobie trochê dla odwagi. I wtem mê¿czyzna, który mia³ siê za mn± wstawiæ u ludzi, którzy przeprowadzali sam± ceremoniê, wrzasn±³ przera¿ony i wskaza³ na ciemn±, niewyra¼n± postaæ zbli¿aj±c± siê do nas.

Kiedy owa niewyra¼na postaæ podesz³a do mnie – ci±gn±³ dalej Bill – stwierdzi³em, ¿e to stary Indianin ubrany w strój tak dziwaczny, ¿e trudno to sobie wyobraziæ. Nosi³ znamiona szamana. Mê¿czyzna, z którym poszed³em tamtej nocy do lasu, na widok tego starego bezwstydnie zemdla³. Stary Indianin podszed³ do mnie i wskaza³ palcem na moj± pier¶. Jego palec to by³a sama ko¶æ pokryta skór±. Be³kota³ co¶ do mnie, ale go nie zrozumia³em. W tym momencie spostrzegli go inni ludzie i bez s³owa pospiesznie ruszyli w moj± stronê. Stary odwróci³ siê do nich i wszyscy zamarli pod jego spojrzeniem. Przez chwilê co¶ im gniewnie prawi³. Nigdy nie zapomnê tego g³osu. Brzmia³o to tak, jakby mówi³ z wnêtrza jakiej¶ rury albo mia³ przymocowane do ust co¶, co wyci±ga³o zeñ s³owa. Przysiêgam, ¿e widzia³em, jak stary przemawia z wnêtrza swojego cia³a, a jego usta s± tylko mechanicznym urz±dzeniem przekazuj±cym jego s³owa. Gdy skoñczy³ ich strofowaæ, ruszy³ dalej przed siebie, min±³ mnie, min±³ ich i znikn±³, poch³oniêty przez ciemno¶ci.

Bill powiedzia³, ¿e ca³y plan przeprowadzenia ceremonii inicjacji wzi±³ w ³eb; nigdy nie zosta³ zrealizowany, a wszyscy mê¿czy¼ni, w tym równie¿ sprawuj±cy pieczê nad ca³o¶ci± szamani, trzê¶li siê jak galareta. Powiedzia³ te¿, ¿e byli tak przera¿eni, i¿ zostawili wszystko i opu¶cili miejsce zdarzenia.

– Ludzie, którzy znali siê od lat – ci±gn±³ – nigdy wiêcej nie zamienili ze sob± jednego s³owa. Utrzymywali, ¿e to, co widzieli, by³o zjaw± niewiarygodnie starego szamana, i ¿e rozmawianie o tym pomiêdzy sob± sprowadzi na nich nieszczê¶cie. Prawdê rzek³szy, mówili, ¿e ju¿ samo patrzenie na siebie nawzajem sprowadzi na nich nieszczê¶cie. Wiêkszo¶æ z nich wyprowadzi³a siê z okolicy.

– Dlaczego byli przekonani, ¿e rozmawianie miêdzy sob± czy patrzenie na siebie sprowadzi na nich nieszczê¶cie? – spyta³em go.

– Oni wierz± w takie rzeczy – odrzek³. – Wizja podobnej natury znaczy dla nich tyle, ¿e zjawa przemawia³a do ka¿dego z nich z osobna. Mieæ tak± wizjê to dla nich u¶miech losu, który trafia siê tylko raz w ¿yciu.

– Wiêc có¿ takiego ka¿demu z nich z osobna powiedzia³a ta zjawa? – zapyta³em.

– Pytaj mnie – odpar³. – Nigdy nie udzielili mi ¿adnych wyja¶nieñ. Za ka¿dym razem, gdy ich o to pyta³em, wpadali w g³êboki stan odrêtwienia. Niczego nie widzieli, niczego nie s³yszeli. Wiele lat po tym zdarzeniu mê¿czyzna, który zemdla³ obok mnie, przysiêga³ mi, ¿e tylko uda³, i¿ straci³ przytomno¶æ, bo by³ tak przera¿ony, ¿e nie chcia³ staæ ze starym twarz± w twarz, a to, co ten mia³ do powiedzenia, zrozumieli wszyscy na innym poziomie ni¿ rozumienie mowy.

Bill powiedzia³, ¿e je¶li o niego chodzi, to poj±³, i¿ przemowa zjawy mia³a co¶ wspólnego z jego zdrowiem i ¿yciowymi planami.

– Jak to rozumieæ? – zapyta³em go.

– Nie uk³ada mi siê najlepiej – wyzna³. – Moje cia³o nie jest w najlepszej formie.

– Ale wiesz, co ci tak naprawdê dolega? – spyta³em.

– O tak – odpar³ nonszalancko. – Lekarze mi powiedzieli. Ale nie mam zamiaru siê tym przejmowaæ ani nawet o tym my¶leæ.

Po wyznaniach Billa czu³em siê bardzo zaniepokojony. Tej cechy jego osobowo¶ci nie zna³em wcze¶niej. Zawsze uwa¿a³em go za starego wyjadacza i twardego go¶cia. Nigdy bym nie pomy¶la³, ¿e mo¿e byæ wra¿liwy. Nie podoba³a mi siê nasza rozmowa. By³o ju¿ jednak za pó¼no na odwrót. Byli¶my w trakcie podró¿y.

Przy innej okazji zdradzi³ mi, ¿e szamani z po³udniowego zachodu Stanów s± w stanie przekszta³caæ siê w inne formy bytu, i ¿e okre¶leñ w rodzaju “szaman nied¼wiedzi" czy “szaman pum" nie powinno siê traktowaæ jako eufemizmów albo metafor, poniewa¿ nimi nie s±.

– Da³by¶ wiarê – powiedzia³ z nut± wielkiego podziwu w g³osie – ¿e istniej± tacy szamani, którzy rzeczywi¶cie staj± siê nied¼wiedziami czy pumami albo or³ami? Nie przesadzam ani niczego nie wymy¶lam, kiedy mówiê, ¿e raz by³em ¶wiadkiem metamorfozy pewnego szamana, który nazywa³ samego siebie “Cz³owiekiem-Rzek±", “Szamanem Rzeki" albo “Przychodz±cym z Rzeki, Wracaj±cym do Rzeki". By³em z tym szamanem g³êboko w górach Nowego Meksyku. By³em jego kierowc±; ufa³ mi. Uda³ siê tam na poszukiwania swojego pochodzenia, tak przynajmniej utrzymywa³. Szli¶my wzd³u¿ rzeki, gdy nagle co¶ go bardzo podekscytowa³o. Kaza³ mi siê cofn±æ od brzegu i schowaæ wysoko pomiêdzy ska³ami, przykrywaj±c g³owê i barki kocem, spod którego bêdê siê móg³ z ukrycia przygl±daæ temu, co zaraz zacznie robiæ.

– A co mia³ zacz±æ robiæ? – zapyta³em go, nie mog±c siê powstrzymaæ.

– Tego nie wiedzia³em – odrzek³. – Mog³em siê domy¶laæ tak samo jak ty teraz. Nie mia³em najmniejszego pojêcia, co zamierza. A on po prostu wszed³ do rzeki, kompletnie ubrany. Kiedy woda siêga³a mu do po³owy ³ydki – bo by³a to rzeka szeroka, lecz p³ytka – mój szaman po prostu znikn±³, rozp³yn±³ siê. Zanim wszed³ do wody, wyszepta³ mi do ucha, ¿ebym poszed³ w dó³ rzeki i zaczeka³ na niego. Dok³adnie okre¶li³ miejsce. Ja oczywi¶cie nie wierzy³em w ani jedno jego s³owo, tak wiêc z pocz±tku nie mog³em sobie przypomnieæ, gdzie kaza³ mi czekaæ, ale w koñcu mi siê uda³o. Poszed³em tam i zobaczy³em, jak szaman wychodzi z wody. Brzmi to idiotycznie: “wychodzi z wody". Widzia³em, jak ten szaman zmienia siê w wodê, a pó¼niej na powrót z niej powstaje. Potrafisz w to uwierzyæ?

Nie mia³em ¿adnych komentarzy do jego opowie¶ci. Uwierzyæ mu by³o dla mnie niemo¿liwo¶ci±, ale te¿ nie mog³em mu nie wierzyæ. By³ bardzo powa¿nym cz³owiekiem. Jedyne mo¿liwe wyt³umaczenie, które przychodzi³o mi do g³owy, by³o takie, ¿e podczas naszej podró¿y Bill z ka¿dym dniem pi³ coraz wiêcej. W baga¿niku mia³ kastê z dwudziestoma czterema butelkami szkockiej – tylko dla siebie. Rzeczywi¶cie, pi³ jak stary.

– Zawsze zachwyca³y mnie ezoteryczne przemiany szamanów – powiedzia³ mi innego dnia. – Nie chodzi mi o to, ¿e potrafiê te metamorfozy wyja¶niæ czy nawet uwierzyæ, ¿e faktycznie nast±pi³y, ale w ramach æwiczenia umys³u bardzo mnie poci±ga my¶l, ¿e przemiany w wê¿e i pumy nie s± tak trudne jak to, czego dokona³ szaman wody. W takich w³a¶nie chwilach, kiedy anga¿ujê swój intelekt w podobny sposób, przestajê byæ antropologiem i zaczynam reagowaæ wiedziony wewnêtrznym przeczuciem. Moje wewnêtrzne przeczucie mówi mi, ¿e owi szamani bez w±tpienia dokonuj± rzeczy, których nie da siê zbadaæ naukowo i o których nie da siê nawet inteligentnie rozmawiaæ.

– Istniej± na przyk³ad szamani chmur, którzy przemieniaj± siê w chmury, we mg³ê. Nigdy nie widzia³em takiej metamorfozy, ale zna³em jednego szamana chmur. Nigdy nie widzia³em na w³asne oczy, jak znika czy przemienia siê w mg³ê, tak jak widzia³em tamtego szamana, który w mojej obecno¶ci sta³ siê wod±. Ale raz goni³em jednego szamana chmur, a ten po prostu rozp³yn±³ siê w okolicy, gdzie nie by³o nawet jednego miejsca, w którym móg³by siê przede mn± ukryæ. Chocia¿ nie widzia³em, by przemienia³ siê w chmurê, ten znikn±³. Nie potrafi³em sobie wyt³umaczyæ, dok±d siê uda³. W okolicy miejsca, gdzie go ostatnio widzia³em, nie by³o, ani ska³, ani ¿adnej ro¶linno¶ci. By³em tam pó³ minuty po nim, ale on znikn±³.

Goni³em cz³owieka po ca³ej okolicy, bo chcia³em od niego informacji – ci±gn±³ Bill. – Traktowa³ mnie jak powietrze. By³ bardzo przyjacielski, ale na tym koniec.

Opowiedzia³ mi mnóstwo innych historii o wa¶niach i tarciach politycznych w¶ród Indian z ró¿nych rezerwatów, a tak¿e historie o zem¶cie, nienawi¶ci, przyja¼ni i tak dalej, i tak dalej. W najmniejszym stopniu mnie one nie interesowa³y. Z drugiej strony, jego opowie¶ci o przemianach szamanów i wizjach wywo³a³y we mnie prawdziwy emocjonalny przewrót. Od samego pocz±tku jednocze¶nie fascynowa³y mnie i bulwersowa³y. Zastanawia³em siê nad tym, dlaczego odczuwam fascynacjê czy zbulwersowanie, ale nie potrafi³em tego dociec. Mog³em jedynie stwierdziæ, ¿e opowie¶ci Billa o szamanach uderzy³y we mnie w nie znany mi, instynktownie jedynie wyczuwalny sposób.

Dziêki naszej wyprawie uzmys³owi³em sobie równie¿ – bo mog³em siê o tym sam na w³asnej skórze przekonaæ – ¿e spo³eczno¶ci indiañskie po³udniowego zachodu Stanów s± faktycznie hermetyczne dla ludzi z zewn±trz. W koñcu musia³em siê pogodziæ z tym, ¿e rzeczywi¶cie potrzeba mi ogromnego przygotowania w zakresie nauk antropologicznych i ¿e wiêkszy sens ma prowadzenie badañ terenowych na obszarze, który jest mi znany, lub w spo³eczno¶ciach, w których mam jakie¶ kontakty.

Kiedy nasza wyprawa dobieg³a koñca, Bill zawióz³ mnie na dworzec autobusowy linii Greyhound w Nogales w Arizonie, sk±d mia³em wróciæ do Los Angeles. Kiedy siedzieli¶my w poczekalni, wypatruj±c przyjazdu autobusu, Bill po ojcowsku mnie pociesza³, przypominaj±c, ¿e pora¿ki s± codzienno¶ci± antropologa w pracy w terenie i ¿e ich zadaniem jest jedynie utwierdzenie go w d±¿eniu do wytyczonego celu oraz pomoc w staniu siê dojrza³ym naukowcem.

Nagle wychyli³ siê do przodu i lekkim skiniêciem podbródka wskaza³ w kierunku drugiej strony sali.

– Wydaje mi siê, ¿e ten starzec na ³awce, tam w rogu, to cz³owiek, o którym ci mówi³em – wyszepta³ mi do ucha. – Nie jestem zupe³nie pewien, bo widzia³em siê z nim twarz± w twarz tylko jeden raz.

– Jaki cz³owiek? Co mi o nim mówi³e¶? – spyta³em.

– Kiedy rozmawiali¶my o szamanach i ich przekszta³ceniach, powiedzia³em ci, ¿e raz spotka³em szamana chmur.

– Tak, tak, przypominam sobie – odrzek³em. – Czy to w³a¶nie ten szaman?

– Nie – odpar³ z naciskiem. – Ale wydaje mi siê, ¿e to jego towarzysz albo nauczyciel. Widywa³em ich obu razem niejeden raz z daleka, wiele lat temu.

Rzeczywi¶cie, przypomnia³em sobie, ¿e Bill wspomina³ mi kiedy¶ mimochodem, choæ nie przy okazji rozmowy o szamanie chmur, i¿ s³ysza³ o tym, jakoby ¿y³ gdzie¶ tajemniczy starzec, by³y szaman, stary indiañski mizantrop z Yumy, który kiedy¶ by³ siej±cym postrach czarownikiem. Mój przyjaciel nigdy nie wspomnia³ nawet s³owem o powi±zaniu owego starca z szamanem chmur, ale najwidoczniej by³a to dla niego rzecz oczywista do tego stopnia, ¿e by³ przekonany, i¿ o tym wiedzia³em.

Nagle opanowa³ mnie dziwny niepokój, który kaza³ mi gwa³townie podnie¶æ siê z siedzenia. Dzia³aj±c jakby wbrew w³asnej woli, podszed³em do starca i natychmiast rozpocz±³em d³ug± tyradê o tym, jak to ja du¿o wiem o ro¶linach leczniczych i praktykach szamañskich amerykañskich Indian z równin i ich przodków z Syberii. W ramach dygresji wspomnia³em równie¿, ¿e wiem o tym, i¿ jest szamanem. Zakoñczy³em zapewnieniem, ¿e niezwykle dobrze by na tym wyszed³, gdyby d³u¿ej ze mn± porozmawia³.

– W najgorszym wypadku – powiedzia³em nadêtym tonem – mogliby¶my wymieniæ do¶wiadczenia. Pan opowie mi swoje, a ja panu moje.

Stary trzyma³ oczy spuszczone do ostatniej chwili. Pó¼niej zacz±³ mi siê przypatrywaæ.

– Jestem Juan Matus – powiedzia³, spogl±daj±c mi prosto w oczy.

Za nic nie powinienem by³ koñczyæ mojej przemowy w takim momencie, ale z nieodgadnionego powodu poczu³em, ¿e nie mam ju¿ nic wiêcej do powiedzenia. Chcia³em mu siê przedstawiæ. Starzec uniós³ d³oñ na wysoko¶æ moich ust, jak gdyby chc±c mnie powstrzymaæ przed wypowiedzeniem mojego imienia.

W tym momencie na przystanek zajecha³ jaki¶ autobus. Starzec wymamrota³, ¿e to w³a¶nie jego autobus, po czym gor±co zaprosi³ mnie, bym go odwiedzi³ w jego domu, gdzie bêdziemy mogli bardziej swobodnie porozmawiaæ i wymieniæ do¶wiadczenia. Gdy to mówi³, w k±ciku jego ust drga³ ironiczny u¶mieszek. Z niewiarygodn± jak na cz³owieka w jego wieku sprawno¶ci± – ocenia³em go na ponad osiemdziesi±t lat – przesadzi³ w kilku skokach piêædziesi±t metrów dziel±cych ³awkê, na której siedzieli¶my, od drzwi autobusu. I zupe³nie, jak gdyby autobus zatrzyma³ siê tylko dla niego, ruszy³ dalej, kiedy tylko starzec wskoczy³ na stopnie i zamknê³y siê za nim drzwi.

Gdy stary odjecha³, wróci³em na ³awkê do Billa.

– Co mówi³? Co mówi³? – dopytywa³ siê podekscytowany.

– Powiedzia³ mi, ¿ebym go odwiedzi³ w jego domu – odrzek³em. – Doda³ nawet, ¿e bêdziemy mogli tam swobodnie porozmawiaæ.

– Ale co mu powiedzia³e¶, ¿e ciê zaprosi³ do swojego domu? – natarczywie dopytywa³ siê Bill.

Wyja¶ni³em, ¿e zastosowa³em mój najlepszy perswazyjny ton i obieca³em wyjawiæ staremu wszystko, co wiem – z naukowego punktu widzenia – na temat ro¶lin leczniczych.

Bill najwyra¼niej mi nie dowierza³. Pos±dza³ mnie, ¿e co¶ przed nim ukrywam.

– Znam ludzi z tych stron – powiedzia³ wojowniczo – i ten stary to bardzo dziwaczny ramol. Nie rozmawia z nikim, nawet z Indianami. Dlaczego mia³by ochotê dyskutowaæ z tob±, kim¶ zupe³nie obcym? Nie jeste¶ nawet sympatyczny.

By³o oczywiste, ¿e Bill jest na mnie z³y. Nie potrafi³em jednak zrozumieæ dlaczego. Nie odwa¿y³em siê poprosiæ go o wyja¶nienie. Odnios³em wra¿enie, ¿e by³ nieco zazdrosny. Byæ mo¿e przeczuwa³, ¿e powiod³o mi siê co¶, co jemu siê nie uda³o. Ten sukces by³ jednak do tego stopnia nie zamierzony, ¿e nie mia³ dla mnie ¿adnego znaczenia. Wyj±wszy zdawkowe uwagi Billa, nie mia³em w ogóle wyobra¿enia na temat tego, jak trudno jest spotkaæ owego starca, i absolutnie mnie to nie obchodzi³o. W owym czasie nie widzia³em w naszym spotkaniu nic godnego uwagi. By³em zupe³nie zbity z tropu t± niezrozumia³± irytacj± Billa.

– Wiesz mo¿e, gdzie jest jego dom? – spyta³em.

– Nie mam bladego pojêcia – odpar³ szorstko. – S³ysza³em, jak ludzie st±d powiadaj±, ¿e on nie mieszka nigdzie, ¿e po prostu nieoczekiwanie pojawia siê to tu, to tam, ale to takie pierdolenie. Pewnie ¿yje w jakiej¶ lepiance w Nogales w Meksyku.

– Dlaczego jest taki wa¿ny? – spyta³em. Zebrawszy siê na odwagê, doda³em jeszcze:

– Wydajesz siê poirytowany tym, ¿e rozmawia³ ze mn±. Dlaczego?

Bez ¿adnych oporów przyzna³, ¿e jest rozgoryczony, bo wie, jak pró¿ne s± z regu³y wszelkie starania, by porozmawiaæ z tym cz³owiekiem.

– Ten stary jest tak chamski, ¿e a¿ trudno uwierzyæ – doda³. – W najlepszym razie, kiedy do niego co¶ mówisz, gapi siê na ciebie bez jednego s³owa. Kiedy indziej znów w ogóle na ciebie nie patrzy; traktuje ciê tak, jakby ciê w ogóle nie by³o. Jeden jedyny raz, kiedy usi³owa³em z nim porozmawiaæ, sp³awi³ mnie bez ¿adnych ceregieli. Wiesz, co mi powiedzia³? “Gdybym by³ na twoim miejscu, nie traci³bym energii na otwieranie ust. Oszczêdzaj j±. Jest ci potrzebna". Gdyby nie to, ¿e to taki stary ramol, to bym mu przywali³.

Zwróci³em uwagê Billa na fakt, ¿e nazywanie go cz³owiekiem “starym" by³o raczej przeno¶ni± ni¿ stwierdzeniem rzeczywistego faktu. Naprawdê nie wygl±da³ na swój wiek, choæ bez w±tpienia by³ stary. Mia³ olbrzymi wigor i ¶wietn± kondycjê. Mia³em wra¿enie, ¿e Bill poniós³by sromotn± klêskê, gdyby spróbowa³ mu przywaliæ. Stary Indianin posiada³ jak±¶ moc. Prawdê rzek³szy, wzbudza³ ogromny lêk.

Nie wypowiedzia³em moich my¶li na g³os. Pozwoli³em Billowi dalej opowiadaæ o tym, jaki by³ zdegustowany nieokrzesaniem starca i co by mu zrobi³, gdyby nie to, ¿e by³ tak mizernej postury.

– Jak my¶lisz, kto móg³by udzieliæ mi informacji o mo¿liwym miejscu jego zamieszkania? – spyta³em go.

– Byæ mo¿e ludzie z Yumy – odrzek³ nieco swobodniej. – Mo¿e ci, którym ciê przedstawi³em na pocz±tku naszej wyprawy. Nic nie stracisz, je¶li ich zapytasz. Powiedz im, ¿e ja ciê do nich wys³a³em.

Wobec tego od razu zmieni³em plany i zamiast wracaæ do Los Angeles, pojecha³em prosto do Yumy w Arizonie. Odwiedzi³em ludzi, którym Bill mnie przedstawi³. Nie wiedzieli, gdzie starzec mieszka, ale ich komentarze na jego temat jeszcze bardziej podsyci³y moj± ciekawo¶æ. Powiedzieli mi, ¿e nie pochodzi on z Yumy, lecz z Sonory w Meksyku, i ¿e w m³odo¶ci by³ wzbudzaj±cym grozê czarownikiem, który zna³ zaklêcia i rzuca³ czary na ludzi, lecz z wiekiem z³agodnia³, staj±c siê ascetycznym pustelnikiem. Dodali te¿, ¿e chocia¿ jest on Indianinem Yaqui, kiedy¶ widywano go z grup± Meksykanów, którzy byli podobno niezwykle biegli w sztuce czarnej magii. Wszyscy zgodnie przyznali, ¿e nie widzieli nikogo z nich w okolicy od wieków.

Jeden z mê¿czyzn doda³, ¿e starzec jest rówie¶nikiem jego dziadka, i podczas gdy ten jest ju¿ zniedo³ê¿nia³y i ob³o¿nie chory, czarownikowi jakby tylko przybywa³o wigoru. Ten sam mê¿czyzna poleci³ mi, bym siê uda³ do pewnych ludzi w Hermosillo, stolicy Sonory, którzy mog± znaæ starca i wiedzieæ o nim wiêcej. Perspektywa wyjazdu do Meksyku wcale nie przypad³a mi do gustu. Sonora by³a zbyt odleg³a od interesuj±cych mnie terenów. Poza tym, doszed³em do wniosku, ¿e lepiej bêdzie, jak zajmê siê jednak antropologi± miejsk±, i wróci³em do Los Angeles. Zanim jednak wyruszy³em w drogê, objecha³em ca³y rejon Yumy, staraj±c siê uzyskaæ jakie¶ informacje o starym. Nikt nic o nim nie wiedzia³.

W drodze powrotnej do Los Angeles poczu³em siê niesamowicie. Z jednej strony, by³em jakby ca³kowicie wyleczony z obsesji na punkcie badañ w terenie i zainteresowania starcem. Z drugiej strony, dopad³a mnie dziwna nostalgia. By³o to uczucie, którego wcze¶niej nie zna³em. Ta ¶wie¿o¶æ g³êboko mn± wstrz±snê³a. By³a to mieszanina niepokoju i têsknoty, zupe³nie, jakbym traci³ co¶ o ogromnym znaczeniu. Gdy doje¿d¿a³em do Los Angeles, mia³em nieodparte wra¿enie, ¿e ów nieopisany wp³yw czego¶, co oddzia³ywa³o na mnie w okolicach Yumy, zaczyna wraz z odleg³o¶ci± s³abn±æ. To s³abn±ce echo jednak tylko powiêksza³o moj± niewyt³umaczaln± têsknotê.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.