306

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Wstecz / Spis tre¶ci / Dalej
* * *
Po ca³otygodniowym odpoczynku, i uzupe³nieniu naszego zaopatrzenia, po³±czona ekspedycja wyruszy³a w drogê, kieruj±c siê do staro¿ytnego ujgurskiego miasta, dok±d po kilkutygodniowej podró¿y przybyli¶my 30 czerwca. Po oznaczeniu miejsca przyst±pili¶my natychmiast do pracy i kiedy pierwszy szyb zosta³ wykopany na g³êboko¶æ piêædziesiêciu stóp, natknêli¶my siê na ¶ciany staro¿ytnej budowli. Posuwaj±c siê w g³±b niewiele ponad dziewiêædziesi±t stóp, natrafili¶my na obszern± salê, w której siê znajdowa³o mnóstwo rozmaitej wielko¶ci piêknie wyrze¼bionych z³otych, srebrnych, br±zowych i glinianych pos±gów, które¶my sfotografowali. Pó¼niej, kiedy roboty wykopaliskowe wesz³y w stadium dostatecznego zaawansowania i po stwierdzeniu ponad wszelk± w±tpliwo¶æ, ¿e niegdy¶ by³o tu wielkie miasto, przemie¶cili¶my siê na inne miejsce, wed³ug zapisów na tabliczkowych dowodach.
Tutaj znów, po zag³êbieniu siê w ziemi na oko³o czterdzie¶ci stóp, natknêli¶my siê na pewne przedmioty, które mog³y byæ bezwarunkowo nazwane dowodem istnienia dawnej cywilizacji. Pracowali¶my tu przez pewien czas, dopóki nie otrzymali¶my bezspornego potwierdzenia, ¿e penetrujemy ruiny wielkiego staro¿ytnego miasta.
Po raz trzeci odbyli¶my podró¿, zmieniaj±c miejsce, spodziewaj±c siê natrafiæ na dowody, ¿e to autentycznie najstarsze i najwiêksze z owych trzech staro¿ytnych miast
Aby wykorzystaæ czas i mo¿liwo¶ci fizyczne, podzielili¶my nasze si³y na cztery grupy. W sk³ad ka¿dej z pierwszych trzech wchodzi³ kierownik i sze¶ciu pomocników, co stanowi³o po siedmiu ludzi w ka¿dej grupie. Mia³y one poruczone zadania organizowania i praktycznego prowadzenia rozkopów, przy czym ka¿da pracowa³a po osiem godzin na dobê. Czwartej grupie, sk³adaj±cej siê z pozosta³ej czê¶ci personelu ekspedycji, by³a zlecona opieka nad obozem. Ja przynale¿a³em do grupy, któr± zarz±dza³ nasz szef, a obowi±zywa³a nas praca w godzinach od pó³nocy do ósmej rano.
Dokonawszy otwarcia pierwszego szybu, po podej¶ciu do czwartej z podziemnych sal musieli¶my usun±æ masê rumowiska, ¿eby i tutaj bezwarunkowo skonstatowaæ, i¿ prawdziwie by³o to staro¿ytne i najwiêksze z tych trzech miasto, obfituj±ce w rozmaite skarby.
Pewnego dnia z rana grupa rozpoczynaj±ca pracê po naszej zmianie zakomunikowa³a nam, ¿e od pó³nocnej strony podchodz± do naszego obozu jacy¶ je¼d¼cy. Wyszed³szy na powierzchniê, zauwa¿yli¶my, ¿e je¼d¼cy rzeczywi¶cie kierowali siê w nasz± stronê, i wygl±da³o na to, jakby to by³a druga rozbójnicza banda, id±ca widocznie ¶ladami pozostawionymi przez nas. Kiedy¶my tak stali, obserwuj±c ten zbli¿aj±cy siê oddzia³, D¿ast wysun±³ siê naprzód i stwierdzi³:
– Jest to jedna z bandyckich szajek, która postanowi³a ograbiæ obóz – lecz s±dzê, ¿e siê nie ma czego obawiaæ.
Czekali¶my, a¿ siê zbli¿±, a oni siê zatrzymali, kiedy podjechali na odleg³o¶æ oko³o piêciuset jardów.
Wnet dwóch z nich podst±pi³o do nas i po wymianie zwyk³ych powitalnych zwrotów spytali, co my tu robimy. Odpowiedziano im, ¿e próbujemy odszukaæ ruiny miasta. Odrzekli, ¿e w ogóle nie wierz± w to, co¶my powiedzieli. Przypuszczaj±, ¿e szukamy z³ota, i oni zamierzaj± pozbawiæ nas zaopatrzenia i zapasów. Spytani, czy s± upowa¿nieni przez rz±d, odpowiedzieli, ¿e nie uznaj± ¿adnego rz±du, poniewa¿ s± najsilniejsz± band±, a to jedyne, co ma znaczenie w tym kraju. Nie dopatrzywszy siê u nas ani ¶ladu broni palnej, mogli wnioskowaæ, i¿ stanowimy znacznie wiêksz± si³ê, ni¿ ¶wiadczy³y o tym oznaki zewnêtrzne. Po tej wymianie zdañ odjechali do bandy w celu naradzenia siê i zanalizowania sytuacji.
Po nied³ugim czasie powrócili, przekazuj±c polecenie, ¿e je¿eli siê poddamy dobrowolnie, to nikomu nie uczyni± ¿adnej krzywdy, w przeciwnym za¶ razie zaatakuj± nas i wystrzelaj± tych, którzy bêd± okazywali jakikolwiek opór. Na decyzjê dali nam dziesiêæ minut, po czym mieli ju¿ na nas napa¶æ bez dalszych pertraktacji b±d¼ ostrze¿eñ.
D¿ast zdecydowanie odpar³, ¿e ani nie bêdziemy okazywaæ oporu, ani siê nie poddamy. To, zdaje siê, doprowadzi³o ich do w¶ciek³o¶ci, gdy¿ wspi±wszy konie ostrogami i wymachuj±c rêkami pogalopowali z powrotem do bandy.
Niebawem ca³a banda pe³nym pogalopem popêdzi³a w naszym kierunku. Przyznam, ¿e to mnie bardzo przestraszy³o, lecz prawie natychmiast zauwa¿yli¶my, ¿e jeste¶my otoczeni mnóstwem bezcielesnych postaci na koniach, cwa³uj±cych wokó³ nas. Po chwili postacie te sta³y siê wyra¼niejsze, bardziej ¿ywe i liczebnie jeszcze siê zwiêkszy³y. Zrozumia³e jest, ¿e nasi go¶cie-bandyci widzieli równie¿ to samo, czego i my byli¶my ¶wiadkami, gdy¿ konie ich albo by³y nagle zatrzymywane, lub te¿ same stawa³y dêba i wbrew woli je¼d¼ców usi³uj±cych zmusiæ je do pój¶cia naprzód, rzuca³y siê do ucieczki. Po¶ród bandy, licz±cej oko³o siedemdziesiêciu piêciu ludzi, nast±pi³o dzikie zamieszanie. Konie rzuca³y siê w lewo i prawo, i zakoñczy³o siê to paniczn±, bez³adn± ucieczk±, przy czy nasi je¼d¼cy-fantomy – jake¶my ich nazywali – zaczêli ¶cigaæ uciekaj±cych.
Kiedy ju¿ trochê och³onêli¶my z prze¿ytego wra¿enia, szef nasz i dwóch innych cz³onków z naszej grupy (w tej liczbie i ja), udali¶my siê na miejsce, gdzie zatrzyma³ siê trzon bandy, lecz ¿adnych innych ¶ladów prócz tych, które pozostawili bandyci, nie stwierdzili¶my. Byli¶my tym bardziej przejêci, ¿e ta niezwyk³a pomoc mia³a wszystkie znamiona realnej obrony, widzialnej zarówno dla nas, jak i dla bandytów, a obroñcy, co by³o widoczne, pojawili siê ze wszystkich stron. Spodziewali¶my siê, ¿e odnajdziemy ich ¶lady na piasku, podobnie jak ¶lady koni, na których przyjechali bandyci.
Po naszym powrocie do obozu, D¿ast powiedzia³:
– Ci widmowi ¿o³nierze, jak ich nazywacie, byli tylko wyobra¿eniem odtworzonym na tyle realnie, ¿e wy i bandyci mogli¶cie ich widzieæ. S³owem, zjawisko by³o tylko odbiciem innych wydarzeñ, które mogli¶my odtworzyæ tak wyra¼nie, ¿e trudno by³o odró¿niæ widziad³o od rzeczywisto¶ci. Zdarzenia takie mo¿emy odtwarzaæ dla samoobrony, tak samo jak i w celu obrony innych, przy czym tu nikt na tym nie ucierpia³.
W my¶lach i duszach bandytów zrodzi³a siê niepewno¶æ. Wszak by³oby lekkomy¶lno¶ci±, by taka ekspedycja jak nasza ryzykowa³a tak odleg³± wyprawê bez ¿adnej ochrony. Dlatego wykorzystali¶my to, ¿eby ich odstraszyæ. S± oni te¿ bardzo zabobonni i zawsze siê licz± z mo¿liwo¶ci± omamienia. Ten typ ludzki jest najbardziej podatny na strach, a oni zobaczyli w³a¶nie to, co siê spodziewali zobaczyæ. Gdyby¶my nie wykorzystali tego sposobu, musieliby¶my wed³ug wszelkiego prawdopodobieñstwa zniszczyæ wielu z tej bandy, zanim zechcieliby nas pozostawiæ w spokoju. A teraz ju¿ nie us³yszymy o nich wiêcej.
Od tej pory nie byli¶my ju¿ w ogóle przez nikogo niepokojeni.
Po zrealizowaniu wystarczaj±cego zakresu prac wykopaliskowych, dla zorientowania siê, i¿ te trzy miasta naprawdê istnia³y – zdecydowano, ¿e nale¿y ponownie zasypaæ wszystkie wykopy w celu ich zabezpieczenia przed wszelkimi wa³êsaj±cymi siê bandami, które by mog³y podj±æ dalsze roboty wykopaliskowe, gdy¿ odkrycie takie spowodowa³oby masow± grabie¿ skarbów. Po¶ród wszystkich rozbójniczych band kr±¿± np. legendy, ¿e te wielkie miasta by³y realne i ¿e kryj± w sobie bry³y z³ota. Kiedy¶my ju¿ zakoñczyli prace poszukiwawcze, ka¿dy wykop by³ dok³adnie zasypywany, tak by nie zosta³y jakiekolwiek ¶lady, a gdyby¶my co¶ przeoczyli, pierwsza burza piaskowa zatrze w ogóle wszystko. Na tym obszarze pustyni piasek by³ lotny i stale siê przemieszcza³, i to jedno ju¿ bardzo utrudnia umiejscowienie owych staro¿ytnych ruin. Niemo¿liwo¶ci± by³oby równie¿ znalezienie przez nas której¶ z tych miejscowo¶ci, bez wskazówek i pomocy naszych przyjació³.
Powiedziano nam, ¿e podobne ruiny istniej± na pewno tak¿e w po³udniowej Syberii.
Nieodparte dowody wskazywa³y na to, ¿e rozkwita³ tutaj niegdy¶ wielki naród i osi±gn±³ wysoki poziom cywilizacji. Posiedli¶my ca³kiem realny dowód, ¿e narody te zna³y rolnictwo, górnictwo, przemys³ tekstylny i zwi±zane z nimi pokrewne przemys³y; umieli czytaæ, pisaæ i posiedli znajomo¶æ wszelkich nauk. Ca³kiem prawdopodobne, ¿e historia tych narodów jest histori± rasy aryjskiej.
Ostatniego dnia po po³udniu, siedz±c za sto³em, jeden z naszych towarzyszy zapyta³ Emila, czy mog³a byæ znana i napisana historia tej wielkiej rasy. Odpowied¼ by³a twierdz±ca: ¿e spoczywaj±ce pod naszym obozem miasto zawiera powszechne dowody w postaci manuskryptów, które gdyby zosta³y znalezione i prze³o¿one, da³yby gruntown± wiedzê o historii tego narodu.
W tym miejscu rozmowê przerwa³o pojawienie siê cz³owieka przy wej¶ciu do namiotu i zapytuj±cego, czy mo¿e wej¶æ.
Zobaczywszy go, Emil, D¿ast i Chander Sen powstali i po¶pieszyli na spotkanie przyby³ego. Po sposobie przywitania wywnioskowali¶my, ¿e byli z nim w bliskiej komitywie; szef nasz równie¿ wsta³ i siê do nich przy³±czy³. Zauwa¿yli¶my, ¿e przy wej¶ciu do namiotu przyby³y siê zatrzyma³ i przez chwilê popatrzy³ uwa¿nie, a nastêpnie spiesznie wyszed³ z wyci±gniêtymi rêkami, mówi±c:
– No, no – naprawdê niespodzianka!
Da³y siê s³yszeæ zmieszane g³osy kobiet i mê¿czyzn, witaj±cych siê z nim oraz trzema innymi, którzy za nim weszli.
Widz±c to, wszyscy siedz±cy za sto³em siê podnie¶li i skupili za namiotem, gdzie sta³a grupa nowo przyby³ych czterdziestu osób. Miêdzy innymi byli tam: matka Emila, nasza gospodyni z poprzedniej (zimowej) kwatery we wsi, owa piêkna dama (która przewodniczy³a pamiêtnemu bankietowi w domu Emila) oraz syn i córka Emila. By³a to naprawdê ¿ywa i opromieniona weso³o¶ci± gromadka, której widok wywo³a³ w nas wspomnienia naszych spotkañ i rozmów w ubieg³ych miesi±cach.
Zdziwienie z powodu takiej nieoczekiwanej wizyty by³o ogromne i nie taili¶my tego. Lecz najbardziej siê dziwili przyjaciele, którzy siê po drodze przy³±czyli do naszej ekspedycji. Kiedy spojrzeli¶my na nich, zauwa¿yli¶my, ¿e ich zdumienie nie mia³o granic. Nie widzieli oni dot±d takich nag³ych pojawieñ i znikniêæ, jakich my byli¶my nieraz ¶wiadkami, a w ci±gu trudnej ekspedycyjnej pracy i ci±g³ych zajêæ po prostu nie przychodzi³o nam do g³owy, by im co¶kolwiek opowiadaæ prócz oderwanych epizodów. Przybycie go¶ci, jakby z jasnego nieba, po prostu zupe³nie ich oniemia³o.
Zrozumia³e jest, ¿e¶my siê tym serdecznie bawili na ich rachunek. Skoro ju¿ spe³niono wzajemne przedstawienia i powitania, cz³onek naszej grupy, odpowiedzialny za sprawy gospodarstwa obozowego i zaopatrzenia, odszuka³ Emila i naszego szefa, i z nieukrywanym wyrazem godnej ubolewania bezradno¶ci, powiedzia³:
– I jak ja nakarmiê tych ludzi?! Nasze zaopatrzenie jeszcze nie zosta³o uzupe³nione, a poniewa¿ ju¿ poczyniono przygotowania do wymarszu w drogê powrotn±, wiêc prowiantu dla nas samych pozosta³o zaledwie na dzisiaj i na jutrzejsze ¶niadanie.
Analizuj±c to zagadnienie, wszyscy byli tego samego zdania i potwierdzili, ¿e tak istotnie by³o.
Kierownik przy³±czonej do nas ekspedycji, przypadkowo us³ysza³ czê¶æ tej rozmowy i równie¿ podszed³ do nich. Us³ysza³em go zapytuj±cego:
– Na Boga! Sk±d¿e siê zjawili ci ludzie?
Na to szef nasz spojrza³ na niego z u¶miechem i odpowiedzia³:
– Trafi³ pan w samo sedno, panie Ray – oni istotnie przyszli prosto z nieba. Niech pan tylko spojrzy, proszê, wszak nie widaæ nigdzie ¿adnych ¶rodków lokomocji.
A Ray zauwa¿y³:
– Rzecz, która najbardziej mnie zdumiewa, to jest, i¿ nie widzê u nich ¿adnych skrzyde³. Ale poniewa¿ nie maj± skrzyde³, przeto powinni¶my byli us³yszeæ przynajmniej upadek, gdyby l±dowali na piasku, tym bardziej ¿e jest ich taka znaczna liczba – a tymczasem my¶my nawet i tego nie s³yszeli. Musimy wiêc doj¶æ do wniosku, ¿e pana przypuszczenie tym razem jest s³uszne i zupe³nie logiczne.
Emil, zwracaj±c siê do rozmówców powiedzia³, ¿e dla zmniejszenia obaw gospodarza pozostawa³oby mu tylko uczyniæ go¶ciom wymówkê z powodu nie zabrania przez nich swego prowiantu.
To bardzo skonsternowa³o naszego intendenta i odrzek³, ¿e bynajmniej nie mia³ zamiaru stawiaæ tego zagadnienia tak niedelikatnie, lecz fakt faktem, i¿ nie starczy ¿ywno¶ci dla wszystkich. Do rozmowy w³±czyli siê go¶cie, ¶miej±c siê weso³o z tego powodu, co na domiar utrapieñ, jeszcze bardziej zmiesza³o naszego gospodarza.
Wówczas matka Emila powiedzia³a, ¿e nie ma ¿adnego powodu do niepokoju ani przejmowania siê takim drobiazgiem. Jednocze¶nie gospodyni nasza i piêkna dama wtr±ci³y siê, deklaruj±c chêtn± pomoc w przygotowaniu wieczerzy, a zarazem wziê³y to na swoj± odpowiedzialno¶æ, poniewa¿ ca³kowicie by³y ¶wiadome swego udzia³u w naszym dzisiejszym posi³ku. To wybawi³o z k³opotu naszego amfitriona i chêtnie siê zgodzi³ na propozycjê takiej wyrêki.
Dzieñ mia³ siê ju¿ ku koñcowi. By³ to jeden z tych dni na Gobi, kiedy pogoda w jednej chwili pie¶ci ziemiê, a za parê sekund zmienia scenê w piek³o bezlitosnej furii. Ka¿dy u¿yteczny brezent by³ rozci±gniêty i umocowany na piasku poza namiotem. Obcemu cz³owiekowi miejsce to mog³oby siê wydawaæ weso³ym wycieczkowym obozem, którym w³a¶ciwie mówi±c, w tej chwili i by³. Gdy brezenty zosta³y rozes³ane, wyniesiono i ustawiono na nich skrzynie wraz z zawarto¶ci±; pos³ugiwano siê nimi w celu gotowania i przyrz±dzania obozowego jedzenia. Nastêpnie ca³a kompania zebra³a siê i usiad³a woko³o.
Obserwuj±c cz³onków do³±czonej niedawno ekspedycji, widzieli¶my nieschodz±ce z ich twarzy wyrazy zdziwienia i w±tpliwo¶ci. Kierownik Ray zajrza³ do skrzyni i zauwa¿y³, ¿e je¿eli trafnie okre¶li³ ilo¶æ znajduj±cego siê w nich po¿ywienia i je¿eli ma to (bez uzupe³nienia) wystarczyæ do nakarmienia takiej licznej kompanii – to on szeroko wytrzeszczy oczy przy dokonaniu siê cudu.
S³ysz±c to jeden z cz³onków naszej grupy powiedzia³:
– Niech pan ju¿ szeroko otwiera oczy w³a¶nie na to, co pan chce zobaczyæ.
Wtedy szef nasz wtr±ci³ uwagê:
– Ju¿ dzi¶ dwa razy powiedzia³ pan prawdê, panie Ray.
W tym czasie obie damy zaczê³y wyk³adaæ ze skrzyñ potrawy na talerze, nape³niaj±c ka¿dy z nich kolejno, póki wszyscy woko³o nie zostali jednakowo obficie obdzieleni.
Widz±c to, Ray stawa³ siê coraz bardziej niespokojny, a kiedy postawiono przed nim jego talerz, on odsun±³ go napomykaj±c, ¿e zadowoli³by siê o wiele mniejsz± porcj± jedzenia.
Ale gospodyni nasza go zapewni³a, ¿e nie potrzebuje ¿ywiæ ¿adnych obaw, gdy¿ jedzenia starczy dla wszystkich.
Kiedy ju¿ wszystkie talerze zosta³y nape³nione, Ray znów zajrza³ do skrzyñ, a stwierdziwszy, ¿e ich zawarto¶æ wcale siê nie zmniejszy³a, wsta³ i powiedzia³:
– Ryzykujê byæ niedelikatnym, ¼le wychowanym, naruszycielem granic przyzwoito¶ci, lecz pozwolê sobie zapytaæ, czy mogê usi±¶æ obok tych trzech pañ, gdy¿ przyznajê siê w zupe³no¶ci, i¿ ciekawo¶æ moja tak ¿ywo zosta³a rozbudzona, ¿e nie mogê prze³kn±æ ani kawa³eczka jedzenia.
Damy odpowiedzia³y, ¿e widzia³yby w tym tylko akt uprzejmo¶ci, gdyby zechcia³ usi±¶æ obok nich. Wówczas Ray przeszed³ i usiad³ na skraju brezentu pomiêdzy matk± Emila a piêkn± dam±.
W tym czasie kto¶ poprosi³ o chleb. By³ tylko jeden kawa³ek na wieku skrzyni zastêpuj±cej tacê, wiêc piêkna dama wyci±gnê³a rêce i prawie natychmiast pojawi³ siê w nich du¿y bochenek chleba, który poda³a gospodyni, a ta zaczê³a go krajaæ wed³ug potrzeby. Obserwuj±c to, Ray wsta³ i zapyta³, czy móg³by obejrzeæ ten chleb. Gdy mu go podano, przez chwilê ogl±da³ go dok³adnie, a potem odda³. Zauwa¿yli¶my, ¿e by³ tym bardzo przejêty. Odst±pi³ na kilka kroków, znów wróci³ i zwracaj±c siê wprost do piêknej damy, powiedzia³:
– Nie chcia³bym siê okazaæ natrêtem, lecz to tak zm±ci³o moje my¶li, ¿e siê nie mogê siê powstrzymaæ, by nie zadaæ pani pytania.
Dama siê sk³oni³a i odrzek³a, ¿e wolno mu zadawaæ wszelkie pytania, jakie sobie ¿yczy, a ona siê postara na nie odpowiedzieæ – wiêc Ray zapyta³:
– Czy zechce mi pani powiedzieæ, ¿e oznacza to, i¿ jest w stanie, nie uznaj±c ¿adnych praw przyrody – a przynajmniej tych, które my znamy – bez najmniejszego wysi³ku zdobywaæ czy otrzymywaæ chleb z niewidzialnego i niepojêtego magazynu?
Na to dama odpar³a:
– Dla nas magazyn ów nie jest niewidzialny, lecz zawsze dostêpny i stale widoczny.
Spostrze¿ono wówczas, ¿e chleb pokrajany i przygotowany przez nasz± gospodyniê nie ubywa³. Ray siê uspokoi³ nieco i znowu usiad³ na swoim miejscu, a dama mówi³a dalej:
“Zechciejcie tylko i wy poznaæ, ¿e tragedia ¿ycia Jezusa skoñczy³a siê z ukrzy¿owaniem, ¿e rado¶æ ¿ycia Chrystusowego zaczê³a siê ze zmartwychwstaniem i ¿e celem ka¿dego ¿ycia powinno byæ raczej zmartwychwstanie, a nie ukrzy¿owanie. W ten sposób wszyscy mog± pój¶æ w jego ¶lady i wst±piæ w bardziej pe³ne w nich – ¿ycie Chrystusa. Czy mo¿ecie wymy¶leæ rado¶niejsze i bogatsze ¿ycie, ni¿ byæ w jedno¶ci z t± potê¿n± si³± – z si³± Chrystusa wewn±trz? Tu jeste¶cie w stanie u¶wiadomiæ sobie, ¿e byli¶cie otworzeni, by mieæ w³adzê nad ka¿d± form± i my¶l±, nad s³owem b±d¼ sytuacj±. Wiod±c takie ¿ycie, bêd±ce wype³nieniem ka¿dego szczegó³u, zobaczycie, ¿e jest to prawdziwe, ¶cis³e i oparte na wiedzy ¿ycia.
Jezus pomno¿y³ kilka chlebów i ryby, które mia³ ma³y ch³opiec, wpierw, nim by³ w stanie obficie nakarmiæ mnóstwo ludzi. Zauwa¿cie, proszê, ¿e on rozkaza³ im usi±¶æ w kolejno¶ci, w oczekuj±cej postawie i gotowo¶ci do otrzymania po¿ywienia w du¿ej ilo¶ci. Je¿eli chcecie znale¼æ rado¶æ i zadowolenie w ¿yciu Jezusa, powinni¶cie wype³niaæ prawo jego ¿ycia, dzia³aj±c w harmonii z jego idea³ami. Nie musicie siê zastanawiaæ i niepokoiæ o to, jak bêdziecie nakarmieni. Gdyby Jezus dopu¶ci³ taki niepokój, rzesza nigdy nie by³aby nakarmiona. Lecz zamiast tego on spokojnie b³ogos³awi³, wznosz±c dziêkczynienie za to, co posiada³, i ¿ywno¶æ pomno¿y³a siê w takiej mierze, by zaspokoiæ ka¿d± potrzebê.
¯ycie nie by³o trudnym problemem, dopóki siê cz³owiek nie wyrzek³ pos³uszeñstwa i pos³uchu wewnêtrznemu g³osowi. Kiedy powróci i siê nauczy znowu s³uchaæ tego tajemniczego wewnêtrznego g³osu, wówczas przestanie pracowaæ w celu zdobywania ¶rodków do ¿ycia, a zacznie pracowaæ dla rado¶ci tworzenia. On wkroczy w rado¶æ tworzenia i bêdzie tworzy³ prawem Pañskim, czyli s³owem Boga. Przez Jego s³owo siê dowie, ¿e mo¿e bytowaæ we wszechmi³uj±cej i wszechos³aniaj±cej substancji Boga, i realizowaæ ka¿dy idea³, który odbija w swych my¶lach. T± drog±, krok za krokiem, Jezus siê podnosi³ do wy¿yn i dowiód³ przewagi Chrystusa w sobie nad ograniczonym pojêciem ¶miertelnej my¶li. Kiedy siê to realizuje, praca staje siê radosn± cech± tej istoty. Jezus dowiód³, ¿e jedynie radosne jest prawdziwie duchowe ¿ycie. By³ on owiany dostojeñstwem i s³aw± dziêki swemu zwyciêstwu. Jednak¿e zwyciêstwo to uczyni³o go wolnym, na podobieñstwo ma³ego dziecka.
Choæ ¶wiat jest niezupe³nie przebudzony w swym pragnieniu, to jednak tego w³a¶nie pragnienia rado¶ci i wielkiego b³ogos³awieñstwa szuka. Cz³owiek mo¿e szukaæ zadowolenia w osi±gniêciu osobistych celów, nie zwracaj±c uwagi na prawo, które powiada, ¿e on traci to, czego szuka dla osobistej wygody. Lecz trac±c, dowie siê niebawem, ¿e postradanie osobistych osi±gniêæ oznacza w³a¶nie duchowe podnoszenie: Zatem urzeczywistnia on przy tym tylko to, co nosi okre¶lenie: »koniec ludzkiego stanowi dobre zdarzenie dla boskiego«.
Chciejcie wiedzieæ, ¿e dano wam prawo korzystania z ka¿dego dobrego i doskona³ego daru bo¿ego i powinni¶cie siê przygotowaæ do otrzymania tych darów przez poznanie Boga jako waszej boskiej natury. Je¿eli siê od³±czycie od Boga w my¶li, oddzielicie siê od Niego tak¿e w przejawieniu. Dlatego, ¿eby wej¶æ ca³kowicie w rado¶æ ¿ycia, musicie szukaæ ¿ycia i rado¶ci, poniewa¿ pe³ni± ¿ycia i rado¶ci jest w³a¶nie to, co ¿ycie daje ca³ej ludzko¶ci.
Prawa dla za³o¿enia królestwa bo¿ego na Ziemi – z którymi nauczaj±c, zapoznawa³ Jezus i które¶cie w ma³ym zakresie widzieli zastosowane w rzeczywisto¶ci – s± ¶cis³e i oparte na wiedzy. Bêd±c Synem i podobieñstwem Boga, cz³owiek posiada wewn±trz siebie prawdziwego Ducha Bo¿ego, swego Ojca. Cz³owiek jest w stanie rozró¿niaæ i pos³ugiwaæ siê prawami swego stwórczego rodzica i – je¶li tylko zechce – kierowaæ je do pe³nego dzia³ania w ¶wiecie swych interesów".
To wyraziwszy, oznajmi³a, ¿e bêd± bardzo radzi i chêtnie odpowiedz± na ka¿de pytanie, jakie bêdzie im zadane.
Ray odrzek³, ¿e nie ma ju¿ ¿adnych pytañ, gdy¿ jest nazbyt g³êboko poruszony tym wszystkim, by czuæ chêæ do zadawania pytañ. Chcia³by po prostu nad tym porozmy¶laæ. Po chwili jednak doda³, ¿e ma kilka my¶li, które pragn±³by wypowiedzieæ, i siê spodziewa, i¿ one nie dotkn± osobi¶cie nikogo, poniewa¿ w ¿adnym wypadku, to nie jest bynajmniej jego zamiarem.
– Przybyli¶my tu – wyja¶nia³ Ray – z zamiarem odnalezienia miejsca istnienia narodu, który wymar³ bardzo dawno i znikn±³. Zamiast tego napotykamy tu ¿ywy naród z najbardziej dziwnym i aktywnym ¿yciem, ni¿ to mo¿e byæ przez nas pojête. Gdyby te fakty, które¶my ogl±dali, mog³y byæ rozg³oszone za granic±, przekonaliby¶cie siê, ¿e ca³y ¶wiat pad³by do waszych stóp.
Na to wszystkie trzy damy wyrazi³y sprzeciw, ¿e bynajmniej nie chc±, by ¶wiat pada³ im do nóg, natomiast bardzo pragnê³yby widzieæ ca³± ludzko¶æ przypad³± do stóp Boga. Dowodzi³y one przy tym, ¿e ludzko¶æ ma a¿ nazbyt ró¿nych bo¿ków, ¿e idea³em s± rzeczywiste potrzeby.
W tym momencie wszyscy go¶cie, za wyj±tkiem jednego, który pierwszy pojawi³ siê przy wej¶ciu do namiotu, powstali oznajmiaj±c, ¿e czas im w drogê. Po serdecznych u¶ciskach d³oni, ¿yczeniach powodzenia i zaproszeniach odwiedzenia ich w ka¿dym czasie, wszyscy nagle znikli – w taki sam sposób, jak siê pojawili – pozostawiaj±c Raya i jego grupê z oczami wytrzeszczonymi na to miejsce, gdzie przed chwil± jeszcze go¶cie ci siê znajdowali. Po chwilowej przerwie Ray indagowa³ pozosta³ego z go¶ci o jego imiê. Ten mu siê przedstawi³ jako Bagget Irand.
Wtedy Ray skonstatowa³:
– Czy mo¿e zechce mi pan powiedzieæ, i¿ wy realnie jeste¶cie zdolni przychodziæ i odchodziæ wed³ug ¿yczenia, bez ¿adnych fizycznych ¶rodków lokomocji – jak tego byli¶my ¶wiadkami przed chwil± – lekcewa¿±c wszystkie nam znane prawa fizyczne?
Na to Bagget Irand odpowiedzia³:
– My bynajmniej nie lekcewa¿ymy ¿adnego prawa, podobnie jak nie negujemy jakiegokolwiek ludzkiego b±d¼ boskiego prawa. Ca³e nieszczê¶cie w tym, ¿e wy ich nie widzicie, a wiêc i nie wierzycie. My natomiast je widzimy, znamy, wierzymy i jeste¶my w stanie siê nimi pos³ugiwaæ.
Kiedy rozwiniecie sw± ¶wiadomo¶æ – by wiedzieæ, widzieæ i tak samo siê nimi pos³ugiwaæ – wówczas zrozumiecie, ¿e prawo, które my stosujemy, jest okre¶lone i doskonalsze do powszechnej realizacji przez ludzko¶æ, ni¿ ograniczone prawa znane i wykorzystywane przez was. Nadejdzie dzieñ, kiedy zrozumiecie, ¿e zaledwie dotknêli¶cie powierzchni ludzkich mo¿liwo¶ci. My zawsze jeste¶my gotowi wam pomagaæ wszelkimi sposobami, w miarê mo¿no¶ci.
Chander Sen powiedzia³, ¿e ten przyjaciel przyszed³ zaprosiæ nas, by¶my w powrotnej drodze odwiedzili jego wie¶, poniewa¿ tamtêdy droga by by³a krótsza i podró¿ o tej porze roku mog³aby byæ skrócona o dzieñ. Zaproszenie to zosta³o chêtnie przyjête i Bagget Irand zakomunikowa³ nam, ¿e tam powróci razem z nami. Pó¼niej siê wyja¶ni³o, ¿e on by³ potomkiem niegdy¶ ¶wietnie prosperuj±cego narodu, zaludniaj±cego obszar Gobi.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.