rozdzia_7

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...



  NASZE CNOTY

  

  Nasze cnoty? — Prawdopodobnie mamy i my jeszcze cnoty, acz oczywista nie s± to owe prostoduszne i nieokrzesane cnoty, któremi przodkowie nasi cze¶æ w nas budz±, lecz i odpychaj± potrosze. My europejczycy pojutrzejsi, my dwudziestego stulecia pierwociny, — z ca³± nasz± niebezpieczn± ciekawo¶ci±, nasz± z³o¿ono¶ci± oraz przebierania siê sztuk±, z naszem ¼ratem i ni to os³odzonem okrucieñstwem zmys³ów i ducha — je¿eli mamy posi±¶æ cnoty, to snad¼ jeno takie, które z naszymi najtajniejszymi i najserdeczniejszymi popêdami, z naszemi najgorêtszemi pragnieniami naj³acniej godziæ siê zwyk³y: dalej wiêc, szukajmy¿ ich w labiryntach naszych! — gdzie, jak wiadomo, niejedno siê gubi, niejedno ca³kiem przepada. I jest ¿e co¶ piêkniejszego nad szukanie cnót w³asnych? Nie oznacza¿ to omal wiary w w³asne cnoty? Za¶ ta w cnoty swe wiara — nie jest ¿e w istocie tem samem, co ongi zwano czystem sumieniem, owym czcigodnym pow³óczystym warkoczem pojêciowym, który pradziadowie nasi z ty³u g³owy, a niejednokrotnie tak¿e z ty³u swego upinali rozumu? Zda siê zatem, acz nie poczuwamy siê zreszt± bynajmniej do staro¶w³eczczyzny oraz praojcowskiej szanowno¶ci, i¿ w tem jednem jeste¶my przecie¿ godnymi praojców tych potomkami, my ostatni o czystem sumieniu europejczycy: gdy¿ i my nosimy jeszcze ich warkocz. — Ach! Gdyby¶cie wiedzieli, jak to rych³o, jak to ju¿ rych³o — bêdzie inaczej !

  Jak w dziedzinie gwiazd o drogach jakiej¶ planety dwa niekiedy stanowi± s³oñca, juk w pewnych wypadkach doko³a jednej i tej samej planety ró¿nobarwne pa³aj± s³oñca, raz czerwono to znów zielono, by potem równocze¶nie za¿edz j± i pstrem zatopiæ ¶wiat³em: tak samo my ludzie nowocze¶ni, dziêki z³o¿onej mechanice naszego gwia¼dzistego nieba — od rozmaitych zale¿ym mora³ów; czyny nasze p³on± naprzemian rozmaitemi barwami i rzadko bywaj± jednoznaczne— a zdarza siê nader czêsto, i¿ pstrych dokonywamy czynów.

  Kochaæ swych wrogów ? Mniemam, i¿ nie¼le nauczono siê tego: zdarza siê to dzi¶ tysi±ckrotnie w drobiazgach i rzeczach wielkich; co wiêcej, bywaj± ju¿ niekiedy objawy wy¿sze i szczytniejsze — kochaj±c, uczymy siê gardziæ i to wtedy w³a¶nie, gdy kochamy najbardziej: — lecz to wszystko dzieje siê nie¶wiadomie, bez zgie³ku, bez przepychu, ze wstydem i skryto¶ci± dobroci, wzbraniaj±cej ustom uroczystego s³owa i cnotliwej formu³y. Mora³ jako attitude — sprzeciwia siê dzi¶ naszemu smakowi. To takie postêp: podobnie jak postêpem ojców naszych by³o to, i¿ religia jako attitude jê³a sprzeciwiaæ siê wkoñcu ich smakowi, z doliczeniem wrogo¶ci i wolterowskiej wzglêdem religii goryczy (oraz tego wszystkiego, co zalicza³o siê ongi do wolnomy¶lnyeh gestów wymowy). Gêd¼ba to w sumieniu naszem, pl±s to w duchu naszym do wszystkich litanij purytañskich, do wszystkich poczciwo¶ci i kazañ moralnych dostroiæ siê nie mo¿e.

  Miejmy siê, na baczno¶ci przed lud¼mi, którym bardzo chodzi o to, by ufano ich moralnemu taktowi oraz subtelno¶ci w rozró¿nieniach moralnych: nie przebacz± nam nigdy, gdy wobec nas (lub nawet co do nas) pomyliæ im siê zdarzy, stan± siê niezawodnie naszymi instynktownymi potwarcami i krzywdzicielami , nawel gdy nie przesian± byæ naszymi przyjació³mi.— B³ogos³awieni ludzie o krótkiej pamiêci: ci bowiem zapominaj± tak¿e o swych g³upstwach.

  Psychologowie francuscy — i gdzie¿ bo poza Francy± s± dzi¶ jeszcze psychologowie? — gorzkiej i ró¿norodnej przyjemno¶ci, doznawanej wobec bitise bourgeoist, nie u¿yli jeszcze do syta, jak gdyby — do¶æ, wyjawiaj± co¶ tem oni. Flaubert naprzyk³ad, zacny obywatel rouenski, nie widzia³, nie s³ysza³, nie odczuwa³ wkoñcu nic innego: — by³ to jego rodzaj samoudrêki oraz subtelniejszego okrucieñstwa. Otó¿ polecam, dla odmiany — gdy¿ tamto staje siê nudnem, inny przedmiot zachwytów: mianowicie nie¶wiadom± przebieg³o¶æ, z jak± wszystkie zacne, grube, prawe duchy mierno¶ci zachowuj± siê wobec duchów wy¿szych oraz ich zadañ, ow± mistern± zawi³± przebieg³o¶æ jezuick±, co tysi±ckrotnie jest subtelniejsz± od rozumu i smaku tego¿ stanu ¶redniego w najlepszych jego chwilach — a nawet od rozumu jego ofiar —: jako ponowny dowód, i¿ instynkt ze wszystkich odkrytych dotychczas odmian inteligencyi jest najinteligentniejszy. S³owem, badajcie psychologowie filozofie reguly w walce z wyj±tkiem, to dopiero widowisko godne bogów i z³o¶liwo¶ci boskiej! Lub jeszcze wyra¼niej: dokonywajcie wiwisekcyi na dobrym cz³owieku, na homo bonae voluntatis... na sobie l

  S±dzenie i potêpianie moralne jest ulubion± zemst± ludzi ograniczonych duchowo na ludziach mniej têpych jako te¿ rodzajem odszkodowania za to, czego posk±pi³a im przyroda, wreszcie pobudk± do wzbogacenia i wysubtelnienia duchowego: — z³o¶liwo¶æ uduchowi±. Ciesz± siê oni w g³êbi serca, i¿ istnieje miara, wobec której wyposa¿eni skarbami i przywilejami duchowymi stoj± z nimi na równi: — walcz± za równo¶æ wszystkich przed Bogiem i do tego potrzebuj± niemal wiary w Boga. ¦ród nich znajduj± siê najzawziêtsi przeciwnicy ateizmu. Ktoby im rzek³ szczytna duchowo¶æ stoi nieporównanie wy¿ej od wszelkiej prawo¶ci i zacno¶ci li moralnego cz³owieka ten doprowadzi³by ich do szaleñstwa: — bêdê baczy³, by nie uczyniæ tego. Pochlebiê im raczej mojem twierdzeniem, i¿ szczytna duchowo¶æ jest jeno ostatnim wytworem jako¶ci moralnych, syntez± wszystkich stanów, przypisywanych moralnym jeno ludziom, i wytworzy³a siê cz±stkowo, drog± d³ugiej hodowli i pracy prawdopodobnie ca³ych ³añcuchów pokoleñ; ¿e szczytna duchowo¶æ jest w³a¶nie przeduchowieniem sprawiedliwo¶ci oraz owej dobrotliwej surowo¶ci, co poczuwa siê do przestrzegania hierarchii na ¶wiecie, ¶ród rzeczy nawet — nie tylko ¶ród ludzi.

  Wobec tak bardzo rozpowszechnionych dzi¶ pochwa³ bezinteresowno¶ci trzeba, acz z nara¿eniem siê na niejakie niebezpieczeñstwo, u¶wiadomiæ sobie, czem w³a¶ciwie lud siê interesuje, i co to s± za rzeczy, które bardzo i g³êboko bierze sobie do serca cz³ek pospolity: z doliczeniem jednostek wykszta³conych, nawet uczonych, a je¿eli wszystko w b³±d nie wprowadza, omal filozofów. Oka¿e siê przytem, i¿ lwia czê¶æ tego, co subtelniejszych i wybredniejszych smakoszów, co ka¿d± wy¿sz± interesuje i nêci naturê, cz³owiekowi zwyczajnemu zda siê zgo³a nieinteresuj±cem: — gdy za¶ zauwa¿y odanie siê temu, to zwie je desinteresse i dziwi siê, jak s± mo¿liwe uczynki bezinteresowne. Istnieli filozofowie, którzy temu podziwowi ludowemu umieli daæ nawet zwodniczy i mistyczno-za¶wiatowy wyraz (— czy¿by szczytniejszej natury nie znali z do¶wiadczenia? —), zamiast wykazaæ nag± i niezaprzeczony prawdy, i¿ czyn bezinterosowny jest bardzo interesuj±cym i interesownym czynem, je¿eli przyjmiemy — A mi³o¶æ? — Jakto! Mial¿eby nawet czyn, wynikaj±cy z mi³o¶ci, byæ nieegoistycznym? Ale¿ kpy —! A chwa³a po¶wiêcaj±cego siê? — Ale¿ kto po¶wiêca³ siê naprawdy, ten wie, i¿ chcia³ i otrzyma³ co¶ w zamian — mo¿e co¶ ze siebie dla czego¶ ze siebie —, ¿e tu traci³, by tam zyskaæ, a mo¿e by wogóle byæ czem¶ wiêcej, lub bodaj czuæ siê czem¶ wiêcej. Lecz to dziedzina pytañ i odpowiedzi, w której wybredniejszy duch przebywa niechêtnie: tak bardzo musi tu prawda powstrzymywaæ siê od ziewania, gdy jej odpowiadaæ ka¿±. Ostatecznie jest ona kobieta: gwa³ciæ jej nie nale¿y.

  Zdarza siê niekiedy, mówil moralistyczny pedant i drobiazgowiec, i¿ niesamolubnego cz³owieka szanujê i wyró¿niam: nie dlatego wszak¿e, ¿e jest niesamolubny, lecz i¿ zda siê mi mieæ prawo do pomagania innemu cz³owiekowi z w³asn± sw± szkod±. S³owem, chodzi tu zawsze o to, kim jest on, kim za¶ ów drugi. U cz³owieka naprzyk³ad, stworzonego i przeznaczonego do rozkazywania, zapieranie siê siebie oraz skromne usuwanie siê nie by³oby cnot±, lecz marnotrawstwem cnoty: tak mi siê zdaje. Ka¿dy nieegoistyczny mora³, który poczyna sobie bezwzglêdnie i zwraca siê do wszystkich, grzeszy nie tylko przeciw smakowi: jest te¿ pod¿eganiem do grzechów p³yn±cych z zaniedbania, jednem wiêcej pokuszeniem pod mask± ludzko¶ci — i to w³a¶nie pokuszeniem i poszkodowaniem wszystkiego górniejszego, niezwyklejszego, uprzywilijowanego. Nale¿y zmusiæ mora³y, by przedewszystkiem ugiê³y siê przed hierarchi±, za¶ z ich uroszczeñ uczyniæ sprawê sumienia, — nó¿ same przyjd± wreszcie do przekonania, i¿ niemoraln± rzecz± jest utrzymywaæ: co dla jednego s³uszne, to dla drugiego godziwe. — Tak mówi³ mój moralistyczny pedant i bonhomme nie nale¿a³o¿ go wy¶miaæ, i¿ mora³y w ten sposób nawo³ywa³ do moralno¶ci? Jednak¿e nie powinno siê mieæ za wiele s³uszno¶ci, je¶li chce siê ¶mieszków mieæ po swojej stronie; odrobina nies³uszno¶ci nale¿y nawet do dobrego smaku.

  Wszêdzie, gdzie wspó³czucie dzi¶ p³osz±, - a kto bacznie s³ucha, ten nie pos³yszy obecnie ¿adnej innej religii - winien psycholog nadstawiaæ uszu: poprzez ca³± pró¿no¶æ, poprzez wszystek zgie³k, znamionuj±cy tych kaznodziejów (jak wszystkich kaznodziejów), doleci go niek³amane, chrypliwe rzê¿enie samopogardy. Jest ona objawem owego sposêpnienia i zeszpecenia Europy, co od wieku siê wzmaga (a którego pierwsze oznaki stwierdzi³ ju¿ Galiani w swym zastanawiaj±cym li¶cie do pani d'Epinay): je¿eli nie jest jego przyczyn±! Cz³owiek nowoczesnych idej, dumna ta ma³pa, jest ze siebie nad wyraz niezadowolony: to pewna. Czuje sw± niedolê: lecz jego pró¿no¶æ chce, by jeno wspó³czu³ —

  Europejski mieszaniec — naogól wcale szpetny plebejusz — potrzebuje koniecznie kostyumu: potrzebuje historyi jako lamusu kostyumów. Wprawdzie dostrzega przytem, i¿ ¿aden dobrze na nim nie le¿y, — wiêc zmienia i zmienia. Spójrzmy na dziewiêtnaste stulecie od strony tych pospiesznych upodobañ i zmian maskarad stylowych oraz chwil zw±tpienia, i¿ w niczem nie jest nam do twarzy — Daremne wszystkie wystêpy romantyczne, klasyczne, chrze¶ciañskie, florenckie, barokowe i narodowe in moribus et artibus: w ¿adnym nie jest dobrze ! Ale duch, zw³aszcza duch historyczny nawet z tego zw±tpienia odnosi korzy¶ci: raz wraz jaki¶ nowy strzêp starodawno¶ci i zagranicy bywa przymierzany, wdziewany, rozdziewany, odk³adany, przedewszystkiem studyowany: — jeste¶my pierwszem uczonem stuleciem in puncto kostyumów, rozumiem, mora³ów, wyznañ wiary, smaków artystycznych i religij, przygotowani, jak ¿adna jeszcze epoka, do karnawa³u w wielkim stylu, do najuduchowieñszego ¶miechu i szaleñstw zapustnych, do transcendentalnej wy¿yny najszczytniejszego b³azeñstwa i arystofanicznego wyszydzenia ¶wiata. Byæ mo¿e, i¿ tu w³a¶nie odkryjemy jeszcze dziedzinê naszego wynalazku, dziedzinê, w której zdobyæ siê mo¿emy jeszcze na oryginalno¶æ, naprzyk³ad jako parody¶ci dziejów ¶wiata i arlekiny Boga, — acz nic dzisiejszego nie ma przed sob± przysz³o¶ci, to jednak ¶miech nasz mo¿e mieæ j± w³a¶nie.

  Zmys³ historyczny (czyli zdolno¶æ szybkiego odgadywania hierarchii w os±dach warto¶ci, wedle których ¿y³ lud jaki¶, spo³eczeñstwo lub cz³owiek, instynkt wieszczy co do wzajemnych zale¿no¶ci tych¿e os±dów, co do stosunku znaczenia warto¶ci do znaczenia si³ dzia³aj±cych): zmys³ ten historyczny, który my europejczycy uwa¿amy za nasz± w³a¶ciwo¶æ, przyby³ do nas w orszaku czaruj±cego i szalonego pólbarbarzyñstwa, w którem skutkiem demokratycznego pomieszania siê ras i stanów pogr±¿y³a siê Europa, — dopiero wiek dziewiêtnasty pozna³ ten zmys³, uzna³ go za swój zmys³ szósty. Przesz³o¶æ ka¿dej formy i sposobu ¿ycia, przesz³o¶æ kultur, co ongi znajdowa³y siê tu¿ obok siebie, tu¿ ponad sob±, dziêki temu pomieszaniu przelewa siê w nasze nowoczesne dusze, instynkty nasze bie¿± zewsz±d wstecz, my sami jeste¶my rodzajem chaosu —: ostatecznie duchowi, jak ju¿ powiedziano, wychodzi to na dobre. Skutkiem naszego pólbarbarzyñstwa cia³a i ¿±dz mamy na wszystkie strony tajemne dostêpy, jakich nie posiada³y nigdy epoki dostojne, przedewszystkiem za¶ dostêpy do labiryntów niezupe³nych kultur oraz wszelkiego pó³barbarzyñstwa, jakie kiedykolwiek istnia³o na ziemi; a poniewa¿ najznamienitsza czê¶æ kultury ludzkiej by³a dotychczas jeno pó³barbarzyñstwem, przeto zmys³ historyczny jest omal instynktem i zmys³em wszystkiego, smakiem i jêzykiem do wszystkiego: dowodzi to zarazem, i¿ jest niedostojnym zmys³em. Rozkoszujemy siê znów naprzyk³ad Homerem: snad¼ najcelniejszy to nasz nabytek, i¿ umiemy lubowaæ siê Homerem, którego nie tak ³atwo umiej± i umieli przyswoiæ sobie ludzie o kulturze dostojnej (naprzyklad Francuzi siedemnastowiecza, jak Saint-Evremond, zarzucaj±cy mu esprit vaste, a nawet jeszcze ostatnie ich echo, Wolter), — którym rozkoszowaæ siê omal nie pozwalali sobie. Nader okre¶lone tak i nie podniebienia, ³atwo pobudliwy wstrêt, nieskora opiesza³o¶æ wzglêdem wszystkiego obcego, odraza nawet do niesmaku, spowodowanego ¿ywsz± ciekawo¶ci±, i wogóle niechêæ, z jak± ka¿da dostojna i poprzestaj±ca na sobie kultura przyznaje siê do nowej po¿±dliwo¶ci, do niezadowolenia ze swego i podziwu dla obcego: wszystko to usposabia i nastraja ich nieprzychylnie dla najlepszych nawet rzeczy na ¶wiecie, które w³asno¶ci± ich nie s± lub ³upem staæ siê nie mog±, — i ¿aden zmys³ dla ludzi takich niezrozumialszym nie jest, ni¿ w³a¶nie zmys³ historyczny oraz uni¼onosæ jego gminnej ciekawo¶ci. Nie inaczej jest ze Szekspirem, z t± zdumiewaj±c± hiszpañsko maurytañsko - sask± syntez± smaku, z której starodawny Ateñczyk z dru¿yny aischylosowskiej ¶mia³by siê lub z³o¶ci³ do rozpuku: my atoli — przyjmujemy dzik± tê pstrociznê, ten odmêt przejawów najpie¶ciwszych, najpospolitszych i najsztuczniejszych z utajon± serdeczno¶ci± i ¿yczliwo¶ci±, rozkoszujemy siê nim ni to dla nas w³a¶nie zachowanym wykwintem sztuki, za¶ ohydne wyziewy i pobli¿e angielskiego pospólstwa, w których ¿ywiê sztuka i smak Szekspira, nie wiêcej nas ra¿± ni¿ naprzyklad na Chiaja w Neapolu: gdzie wszystkie zmys³y nasze s± upojone i zachwycone, acz w powietrzu czuæ te¿ niew±tpliwie ¶cieki dzielnic, zamieszka³ych przez pospólstwo. My ludzie o historycznym zmy¶le: mamy i my bezsprzecznie nasze cnoty, — jeste¶my niewybredni, niesamolubni, skromni, dzielni, pe³ni samoprzezwyciê¿enia, pe³ni oddania siê, bardzo wdziêczni, bardzo cierpliwi, bardzo uprzedzaj±cy: — mimo to wszystko snad¼ nie jeste¶my w zbyt dobrym smaku. Wyznajmy¿ wreszcie przed sob±: co nam ludziom o historycznym zmy¶le najtrudniej poj±æ, wyczuæ, polubiæ, w czem nam najciê¿ej zasmakowaæ przychodzi, wzglêdem czego jeste¶my w istocie uprzedzeni i niemal wrodzy: to w³a¶nie stanowi doskona³o¶æ i ostateczn± dojrza³o¶æ ka¿dej kultury i sztuki, jest wla¶ciwem dostojeñstwem dzie³ ludzi, ich momentem ciszy morskiej i halkyoñskiego poprzestawania na sobie, z³ocisto¶ci± i ch³odem, znamionuj±cym wszystkie rzeczy ju¿ dokonane. Mo¿e nasza wielka historycznego zmys³u cnota tworzy konieczne przeciwieñstwa do dobrego smaku, conajmniej do najlepszego smaku, i jeno ¼le, jeno opieszale, jeno z przymusem jeste¶my zdolni odtwarzaæ w sobie owe drobne, krótkie i najwy¿sze mgnienia szczê¶cia i wniebowziêcia ludzkiego ¿ywota tu i ówdzie rozb³yskaj±ce niekiedy, owe chwile i cudy, gdy jaka¶ wielka si³a stawa³a dobrowolnie przed bezmiarem i bezbrze¿em —, gdy przepe³nia³a duszê subtelna rozkosz nag³ego okie³znania i skamienienia, silnego postawienia i ukrzepienia stopy na dr¿±cej jeszcze ziemi. Miara jest nam obc±, powiedzmy to sobie; bodziec nasz jest w³a¶nie bod¼cem nieskoñczono¶ci, niezmierzono¶ci. Gdyby je¼dziec na parskaj±cym w cwale rumaku, wobec nieskoñczono¶ci wypuszczamy z r±k wodze, my ludzie nowocze¶ni, my barbarzyñcy napo³y, — i tam dopiero doznajemy b³ogo¶ci, gdzie w najwiêkszem — jeste¶my niebezpieczeñstwie.

  Czy hedonizm, czy pessymizm, czy utylitaryzm, czy eudaimonizm: wszystkie te rodzaje my¶lenia, oznaczaj±ce warto¶æ rzeczy miar± rozkoszy i bole¶ci, to znaczy miar± stanów towarzysz±cych i rzeczy ubocznych, s± przednioplanowymi sposobami my¶lenia i naiwno¶ciami, na które cz³owiek, swej kszta³tuj±cej mocy i artystycznego sumienia ¶wiadom, spojrzy nie bez szyderstwa a tak¿e nie bez wspó³czucia. Wspó³czucia dla wasi nie jest to wprawdzie wspó³czucie dla niedoli ludzkiej, dla spo³eczeñstwa oraz jego chorych i rozbitków, dla zbrodniarzy i wykolejeñców, le¿±cych doko³a nas pokotem; a tem mniej dla szemrz±cych, uci¶nionych, sk³onnych do rokoszu warstw niewolniczych, d±¿±cych do w³adania — zw± je swobod± —. Wspó³czucie nasze jest górniejszem, dalej widz±cem wspó³czuciem: —widzimy, jak cz³owiek siê umniejsza, jak wy go umniejszacie! — i bywaj± chwile, kiedy w³a¶nie waszemu wspó³czuciu z nieopisanym przygl±damy siê lêkiem, kiedy opieramy siê temu wspó³czuciu, — gdy stateczno¶æ wasza zda siê nam niebezpieczniejsz± od jakiejkolwiek p³ocho¶ci. Pragniecie o ile mo¿no¶ci — a niemasz szaleñszego o ile mo¿no¶ci — usun±æ cierpienie; a my? — zda siê po prostu, i¿ woleliby¶my, by sta³o siê jeszcze g³êbszem i gorszem ni¼li bywa³o kiedykolwiek! Pomy¶lno¶æ, jak wy j± rózumiecie — toæ to nie ¿aden cel, toæ zda siê nam ona koñcem! Stanem, który cz³owieka czyni wnet ¶miesznym i pogardy godnym, — który rozbudza ¿yczenie jego zag³ady! Chów cierpienia, wielkiego ; cierpienia — nie wiecie¿, i¿ jeno chów ten stwarza³ dotychczas wszystkie wywy¿szenia cz³owieka? Owo napiêcie duszy w nieszczê¶ciu, napawaj±ce j± moc±, dr¿enie jej wobec wielkiej zatraty, jej wynalazczo¶æ i dzielno¶æ w znoszeniu, wytrzymywaniu, wyk³adaniu, wyzyskiwaniu nieszczê¶cia, i co tylko dano jej g³êbi, tajemnicy, maski, ducha, przebieg³o¶ci, wielko¶ci: — nie by³o¿ to darem cierpienia, nie wyhodowa³o¿ tego wielkie cierpienie? Stworzenie i stworzyciel kojarz± siê w cz³owieku: cz³owiek jest matery±, okruchem, odpadkiem, glin±, ka³em, bredni±, chaosem; ale w cz³owieku kryje siê tak¿e stwórca, ksztalciciel, twardo¶æ m³ota; bosko¶æ widza i siódmy dzieñ: — rozumiecie¼ to przeciwieñstwo? I ¿e wspó³czucie wasze ma na celu stworzenie w cz³owieku, to, co musi byæ kszta³towane, kruszone, kowane, darte, palone, ¿arzone, wyszlachetniane, — co koniecznie cierpieæ musi i cierpieæ powinno? Za¶ wspó³czucie nasze — nie pojmujecie¿, kogo ma na wzglêdzie to odmienne wspó³czucie nasze, gdy siê opiera waszemu wspó³czuciu jako najpo¶ledniejszemu ze wszystkich s³abostek i rozdelikaceñ? — Zatem wspó³czucie przeciwko wspó³czuciu! — Powtarzam atoli, i¿ istniej± górniejsze problematy od wszystkich problematów rozkoszy, cierpienia i wspó³czucia; a ka¿da filozofia, co tylko doko³a nich siê obraca, jest naiwno¶ci±.

  My immorali¶cil — ¦wiat ten, który nas obchodzi, w którym dano nam lêkaæ siê i kochaæ, ten niewidzialny, niedos³yszalny niemal ¶wiat subtelnych rozkazów subtelnych pos³uchów, ¶wiat, którego omal w ka¿dem dotyczy znaczeniu, zawi³y, zwodniczy, zjeiony, pie¶ciwy: to pewna, ¿e ¶wiat ten dobrze jest broniony przed prostackimi widzami oraz poufa³± ciekawo¶ci±! Ciasny sieci± i giezlem obowi±zko w jeste¶my spowici i wyzwoliæ siê z nich nie mo¿emy —, w tem w³a¶nie jeste¶my lud¼mi obowi±zku, i my tak¿e! Niekiedy, co prawda, tañczymy w swych ³añcuchach i ¶ród swych mieczów; czê¶ciej, co tak¿e jest prawd±, zgrzytamy w nich zêbami i niecierpliwimy siê tajemn± naszego losu srogo¶ci±. Lecz choæby¶my czynili nie wiedzieæ co: kpy i pozór orzekn± przeciwko nam to ludzie bez obowi±zku — kpy i pozór s± zawsze przeciwko nam.

  Prawo¶æ, o ile jest t± nasz± cnot±, z której wyjarzmiæ siê nie mo¿emy my wolne duchy — do prawo¶ci zatem bêdziemy siê przyk³adali z ca³± z³o¶liwo¶ci± i mi³o¶ci± i nie zaniedbamy niczego, by siê doskonaliæ w tej jedynej cnocie, która nam jeszcze pozosta³a: niechaj blask jej ni to ozlotne modre szydercze wieczorne zorze zalegnie kiedy¶ nad t± starzej±c± siê kultur± i jej g³uch± posêpn± powag±! A gdy pomimo wszystko prawo¶æ nasza pewnego dnia siê znu¿y, wzdychaæ i przeci±gaæ siê zacznie, gdy dojmie jej surowo¶æ nasza, gdy zapragnie, by jej by³o lepiej, l¿ej, pie¶ciwiej gdyby jakiemu¶ przyjemnemu wystêpkowi: b±d¼my¿ nieublagalni my ostatni stoicy i szli¶my jej z pomoc± to wszystko, co jest w nas dyabelstwem, — nasz wstrêt do nieokrzesania i nawiasowo¶ci, nasze nitimur in vetitum, nasz± awanturnicz± odwagê, nasz± wytrawn± i wybredn± ciekawo¶æ, nasz± najsubtelniejsz± najskrytsz± najbardziej uduchowion± wolê mocy i pokonania ¶wiata, co po¿±dliwie doko³a wszystkich krain przesz³o¶ci b³±ka siê i kr±¿y, — ze wszystkimi dyab³ami naszymi spieszmy bóstwu naszemu na pomoc! Jest to prawdopodobne, i¿ nie poznaj± nas przeto i wezm± za kogo¶ innego: i có¿ st±d! ¯e powiedz±: prawo¶æ ich — to ich dyabelstwo i nic ponadto! i có¿ st±d! Chocia¿by nawet s³uszno¶æ by³a po ich stronie! Nie by³y¿ wszystkie dotychczasowe bogi takimi przechrzczonymi, przedzierzgnionymi w ¶wiêtych dyab³ami ? I có¿ ostatecznie wiemy o sobie? I jak zwaæ siê ma duch, który nas prowadzi? (rzecz to nazwania). I ile duchów kryjemy w sobie? Prawo¶æ nasza, my wolne duchy — baczmy, ¿eby nie sta³a siê pró¿no¶ci± nasz±, strojem i b³yskotk±, rubie¿± i g³upot±! Ka¿da cnota sk³ania siê do g³upoty, ka¿da g³upota do cnoty; g³upi a¿ do ¶wiêto¶ci powiadaj± Rosyanie, — baczmy¿, aby¶my z nadmiaru prawo¶ci nie stali siê w koñcu ¶wiêtymi i nudziarzami! Nie jest-¿e ¿ycie stokrotnie za krótkie, by w niem — siê nudziæ? Toæ trzebaby w wieczne uwierzyæ ¿ycie, ¿eby — — —

  Proszê wybaczyæ mi odkrycie, i¿ ca³a filozofia moralna by³a dotychczas nudn± i nale¿a³a do ¶rodków nasennych, — i ¿e nic tak cnoty w mych oczach nie obni¿a, jak to nudziarstwo jej rzeczników; z czego zreszt± nie czyniê bynajmniej zarzutu przeciwko powszechnej jej u¿yteczno¶ci. Rzecz to wa¿na, by mo¿liwie najmniej ludzi zastanawia³o siê nad mora³em, — zatem jeszcze wa¿niejsza, ¿eby mora³ nie stal siê snad¼ pewnego dnia zajmuj±cymi Lecz nie oddawajmy siê p³onnym troskom! Sprawa ta przedstawia siê obecnie jeszcze tak, jak siê przedstawia³a dotychczas zawsze: nie widzê w Europie nikogo, ktoby mia³ (lub dawa³) o tem pojêcie, i¿ zajmowanie siê mora³em mog³oby byæ uprawiane niebezpiecznie, kusz±co, zwodniczo,— ¿e mog³oby zaciê¿yæ przeznaczeniem! Przyjrzyjmy siê naprzyklad niestrudzonym, nieuniknionym utylitarystom angielskim, którzy czcigodnie i niezgrabnie pl±cz± siê ¶ladami Bentham'a (pewne porównanie homeryckie powiada to wyra¼niej), podobnie jak on sam pl±ta³ siê ju¿ ¶ladami czcigodnego Helvetius'a (nie, nie by³ to niebezpieczny cz³owiek, ten Helvetius, ce senateur Pococurante, jak powiada Galiani —). ¯adnej nowej my¶li, ¿adnego ³adu i sk³adu dawnej my¶li, ¿adnej nawet istotnej historyi pomy¶lanego dawniej: niemo¿liwa w ca³o¶ci literatura, o ile nie umie siê przyprawiæ jej szczypt± z³o¶liwo¶ci. Bowiem i do tych moralistów (których koniecznie z uboczn± musi siê czytaæ my¶l±, je¶li wogóle czytaæ ich siê musi —) zakrad³a siê prastara angielska wada, zwana cant, moraln± za¶ bêd±ca tartuffery±,, ukryt± tym razem pod now± naukowo¶ci form±; a nie brak im tak¿e tajemnego opêdzania siê wyrzutom sumienia, które, rzecz prosta, mimo ca³ego naukowego zajmowania siê mora³em rasê dawnych purytanów przecie¿ udrêczaæ musz±. (Nie jest-¿e moralista przeciwieñstwem do purytanina? Mianowicie jako my¶liciel, który pojmuje mora³ jako co¶ zagadkowego, pytajnikowego, s³owem, jako problemat? Nie by³o¿by moralizowanie — czem¶ niemoralnem?) Ostatecznie pragn± oni wszyscy, by s³uszno¶æ by³a udzia³em moralno¶ci angielskiej: gdy¿ w ten w³a¶nie sposób s³u¿y siê najlepiej sprawie ludzko¶ci, lub pospolitemu dobru lub pomy¶lno¶ci ogó³u, nie! pomy¶lno¶ci Anglii; wszystkiemi si³ami chcieliby sobie dowie¶æ, i¿ d±¿enie do angielskiego szczê¶cia, mam na my¶li, do comfortu i fashion' (za¶ w najpierwszym rzêdzie do krzes³a w parlamencie) jest te¿ zarazem praw± ¶cie¿k± cnoty, ba nawet, ¿e na tem w³a¶nie d±¿eniu polega³a wszystka cnota, jaka istnia³a dotychczas na ¶wiecie. ¯adne z tych ociê¿a³ych, zaniepokojonych w swem sumieniu zwierz±t stadnych, (które spraw± egoizmu, jako spraw± ogólnej pomy¶lno¶ci kierowaæ siê podejmuj± —) nie chce co¶ nieco¶ przew±chaæ i wiedzieæ, i¿ pomy¶lno¶æ ogólna nie jest ¿adnym idea³em, ¿adnym celem, ¿adnem daj±cem siê bli¿ej okre¶liæ pojêciem, lecz jeno ¶rodkiem na wymioty, — i¿ to, co dla jednego jest s³usznem, ¿adn± miar± nie mo¿e byæ s³usznem dla drugiego, i¿ ¿±danie jednakiego dla wszystkich mora³u jest pokrzywdzeniem wy¿szych w³a¶nie ludzi, s³owem, ¿e istnieje hierarchia dostojeñstwa miêdzy cz³owiekiem a cz³owiekiem, zatem tak¿e miêdzy mora³em a mora³em. Skromny to i zasadniczo mierny rodzaj cz³owieka ci utylitarni Anglicy i, jak ju¿ wspomnia³em: o ile s± nudni, niemasz dostatecznych s³ów uznania dla ich po¿yteczno¶ci. Nale¿a³oby dodawaæ im jeszcze otuchy: do czego zmierzaj± te¿ po czê¶ci nastêpuj±ce rymy:

  Cze¶æ, przy taczkach my¶l was krzepi,

  ¯e im d³u¿ej, temci lepiej,

  Sztywne nogi, sztywne ³by —

  Nienatchnieni, niejowialni,

  W swej mierno¶ci niezniszczalni,

  Sans genie et sans espirit!

  W owych pó¼nych epokach, co swem ucztowleczeniem poszczyciæ siê, mog±, pozostaje z przesz³o¶ci tyle obawy, tyle zabobonnego lêku przed dzikiem okrutnem zwierzêciem, którego ujarzmienie stanowi w³a¶nie dumê tych humanitarniejszych epok, li nawet le¿±ce jak na d³oni prawdy przez ca³e wieki pomija siê gdyby umy¶lnie milczeniem, gdy¿ pozornie zdaj± siê znów wskrzeszaæ owo dzikie a u¶miercone wreszcie zwierzê. Zuchwalstwo to snad¼ z mej strony niema³e, li tego rodzaju prawdzie wymkn±æ siê pozwalam: niechaj inni znów j± schwytaj± i napoj± tak obficie zbo¿nych zasad mlekiem, a i w dawnym swym k±cie cicha i zapomniana legnie. — Trzeba co do okrucieñstwa zmieniæ zdanie i otworzyæ oczy; trzeba nauczyæ siê wreszcie niecierpliwo¶ci, by takie nieprzystojne grube b³êdy, jakie, naprzyklad co do tragedyi, przez dawnych i nowych filozofów rozpuszczane bywaj±, nie b³±ka³y siê d³u¿ej czelnie i cnotliwie. Wszystko niemal, co wy¿sz± zowiemy kultur±, polega na przeduchowieniu i pog³êbieniu okrucieñstwa — oto moje twierdzenie; owego dzikiego zwierzêcia nie u¶miercono bynajmniej, ono ¿yje, kwitnie, jeno — siê przebóstwi³o. To, co stanowi bolesn± rozkosz tragedyi, jest okrucieñstwem; to, co w tak zwanem wspó³czuciu tragicznem, w istocie za¶ we wszelkiej wznios³o¶ci a do najgórniejszych i najsubtelniejszych dreszczów metafizycznych, przyjemnem darzy wra¿eniem, li domieszce okrucieñstwa zawdziêcza sw± s³odycz. To, czego doznawa³ Rzymianin w arenie, chrze¶cianin w zachwytach krzy¿owych, Hiszpan na widok walk byków lub gorej±cych stosów; co Japoñczyka dzisiejszego prze ku tragedyi; co w robotniku z przedmie¶æ paryskich odzywa siê nostalgi± do krwawych rewolucyj a wagneryance Trystanem i Isold± z wywieszon± wol± napawaæ siê ka¿e, — to, czem oni wszyscy siê rozkoszuj± i z tajemnem po¿±daniem wch³on±æ by radzi, jest eliksirem wielkiej Cyrce okrucieñstwa. Ju¿ciæ trzeba rozstaæ siê przytem z niem±dr± psychologi± dawniejsz±, która o okrucieñstwie to tylko mia³a do powiedzenia, jakoby powstawa³o ono na widok cudzej bole¶ci: szczodr±, przeszczodr± rozkosz± napawa tak¿e w³asne cierpienie, zadawanie sobie cierpieñ, — i gdzie jeno uda siê sk³oniæ cz³owieka do samozaparcia w relig³jnem znaczeniu albo do samo - okaleczenia, jak u Fenicyan i ascetów, lub wogóle do odzmys³owienia, odciele¶nienia i skruchy, do purytañskich spazmów pokutnych i pascal'owskiego sacrifizio dell' intelletto, tam prze go naprzód i nêci skrycie w³asne jego okrucieñstwo, z³owrogi ów dreszcz zwróconego przeciwko sobie samemu okrucieñstwa. Zwa¿my¿ naostatek, i¿ nawet filozof, zmuszaj±c swego ducha, by poznawa³ wbrew jego sk³onno¶ciom duchowym a niejednokrotnie takie wbrew ¿yczeniom jego serca — mianowicie, by przeczy³ tam, gdzie chcia³oby siê potwierdzaæ, s³awiæ, kochaæ —, postêpuje jako artysta i u¶wietniciel okrucieñstwa; ju¿ ka¿de g³êbokie i gruntowne pojmowanie jest pogwa³ceniem, chêci± ura¿enia zasadniczej woli ducha, co d±¿y nieustannie do pozoru, do powierzchni,— ju¿ w ka¿dej chêci poznania jest kropla okrucieñstwa.

  Mo¿e niedo¶æ jasno wyrazi³em siê o zasadniczej woli ducha: niechaj mi bêdzie wolno daæ wyja¶nienie. — To rozkazuj±ce co¶, zwane przez lud duchem, chce w³adaæ w sobie i wokó³ siebie, chce czuæ siê w³adc±: od wielo¶ci d±¿y ono ku jedno¶ci, ma skupiaj±c±, kie³znaj±c±, ¿±dn± panowania i istotnie pañsk± wolê. Potrzeby i moce jego w tym zakresie s± te same, jakie przypisuj± fizyologowie wszystkiemu temu, co ¿yje, ro¶nie i rozmna¿a siê. Zdolno¶æ ducha do przyswajania sobie wszystkiego obcego przejawia siê w silnej sk³onno¶ci ku upodobnianiu nowego do dawnego, ku upraszczaniu rozmaitego, ku przeoczaniu lub odpychaniu zasadniczo sprzecznego: podobnie jak okre¶lone rysy i linie wszystkiego obcego, ka¿dej cz±stki ¶wiata zewnêtrznego dowolnie bywaj± przezeñ silniej podkre¶lane, uwydatniane, na jego fa³szowane mod³ê. Zmierza, on przytem do wch³aniania nowych do¶wiadczeñ, do wt³aczania nowych rzeczy w stare szeregi, — zatem do wzrostu; za¶ jeszcze bardziej do poczucia wzrostu, do poczucia wzmo¿onej si³y. Tej¿e samej woli s³u¿y wrêcz sprzeczny napozór popêd ducha, polegaj±cy na nag³em przerzuceniu siê ku niewiadomo¶ci i dowolnemu zakoñczeniu, na zaparciu swych okien, wnêtrznem zaprzeczeniu tej lub owej rzeczy, niedopuszczeniu czego¶, jakowej¶ obronno¶ci przeciwko wielu rzeczom, które móg³by wiedzieæ, na zadowoleniu z ciemno¶ci, na zamykaj±cych siê widnokrêgach, na stwierdzeniu i uznaniu swej niewiadomo¶ci: to wszystko zale¿y od stopnia przyswajaj±cej jego si³y, od jego trawienia, mówi±c obrazowo,— i istotnie, najwiêcej podobieñstwa ma jeszcze duch do ¿o³±dka. Tu nale¿y równie¿ okoliczno¶ciowa wola ducha, by nie stawiaæ oporu z³udzeniu, id±ca snad¼ w parze ze swawolnem przeczuciem, i¿ to lub owo ma siê inaczej, i¿ to lub owo jest tylko dowolnie przyjête ; dalej poczucie rozkoszy, jak± daje wszelka niepewno¶æ i wieloznaczno¶æ, radosne lubowanie siê umy¶ln± cie¶ni± i zaciszno¶ci± jakiego¶ k±ta, tem, co zbyt bliskie, przedniem t³em, wszystkiem powiêkszonem, pomniejszonem, przesuniêtem, upiêkszonem, tudzie¿ napawanie siê dowolno¶ci± wszystkich tych przejawów mocy. Wkoñcu zalicza siê tutaj owa zastanawiaj±ca gotowo¶æ ducha do ³udzenia innych duchów, do udawania przed nimi, owo nieustanne parcie i nacisk jakiej¶ tworz±cej, kszta³tuj±cej, zdolnej do przemian si³y: st±d to lubowanie siê ducha ró¿noliczno¶ci± swych masek oraz sw± przebieg³o¶ci±, st±d równie¿ jego rozkoszowanie siê poczuciem w³asnego bezpieczeñstwa, — toæ te proteuszowe sztuki najlepsz± s± dlañ kryjówk± i obron±! — Tej woli z³udy, temu d±¿eniu do uproszczenia, do maski, do p³aszczyka, s³owem, do powierzchni — gdy¿ ka¿da powierzchnia jesf p³aszczykiem — przeciwdzia³a ów szczytny popêd cz³owieka poznaj±cego, który bierze i chce braæ rzeczy g³êboko, rozmaicie, gruntownie: popêd ten jest rodzajem okrucieñstwa intelektualnego smaku i sumienia, do którego przyzna siê ka¿dy prawy my¶liciel, o ile, jak siê godzi, do¶wiadcza³ przez czas d³u¿szy na sobie samym przenikliwo¶ci i hartu swojego oka i nawyk³ do surowej karno¶ci tudzie¿ do ¶cis³o¶ci w s³owach. Rzecze on jest co¶ okrutnego w sk³onno¶ciach mojego ducha: — niech-¿e mu to cnotliwi i ugrzecznieni spróbuj± wybiæ z g³owy! W istocie, brzmia³oby to grzeczniej, gdyby zamiast o okrucieñstwo pomawiano i pos±dzano nas chlubnie bodaj o nieuskromion± rzetelno¶æ, — nas wolne, bardzo wolne duchy: — i czy¿ nie tak rozbrzmiewaæ kiedy¶ bidzie nasza — pozgonna s³awa? Tymczasem — nierych³o to bowiem nast±pi — my sami bynajmniej nie mamy ochoty przystrajaæ siê w takie moralnych s³ów szychy i b³yskotki: ca³a nasza dotychczasowa praca obmierzi³a nam po prostu ten smak oraz jego p³och± zbytkowno¶æ. Piêkne to, skrz±ce, d¼wiêczne, godowe s³owa: rzetelno¶æ, mi³o¶æ prawdy, mi³o¶æ m±dro¶ci, po¶wiecenie siê poznaniu, bohaterstwo bojownika prawdziwo¶ci, — jest w nich co¶, co cz³owieka napawa dum±. Ale my pustelnicy i mruki w cicho¶ci swego pustelniczego sumienia przekonali¶my siê ju¿ oddawna, i¿ ten przepych czcigodnych s³ów nale¿y równie¿ do dawnych k³amliwych fraszek, ¶wiecide³ek i py³ków z³otych nie¶wiadomej pró¿no¶ci ludzkiej, tudzie¿ ¿e i pod takiem pochlebstwem barw i malowania dopatrzeæ siê znów trzeba straszliwego tekstu zasadniczego homo natura. Sprowadziæ mianowicie cz³owieka znów do przyrody; zapanowaæ nad wieloma pró¿nemi i marzycielskiemi tlómaczeniami i oboczno¶ciami, bazgranemi i malowanemi dotychczas na owym wiekuistym zasadniczym tek¶cie homo natura, sprawiæ, by cz³owiek wobec cz³owieka sta³ odt±d tak, jak zahartowany w karbach wiedzy, staje ju¿ dzisiaj wobec innej przyrody, z nieulêknionem edypowskiem okiem i zalepionemi odyseuszowskiemi uszyma, g³uchy na ¶piewania starych ptaszników metafizycznych, którzy mu z dawien dawna podszeptywali: jeste¶ czem¶ wiêcej! ty¶ czem¶ wy¿szem! innego¶ ty pochodzenial — dziwne to snad¼ i szalone zadanie, ale zadanie — któ¿ zaprzeczy temul Dlaczegó¿ wybrali¶my to szalone zadanie? Lub spytajmy inaczej: dlaczego ³akniemy poznania? — Zapyta nas o to ka¿dy. A my, w ten sposób naciskani, my, co¶my sobie samym stawiali ju¿ po stokroæ to samo pytanie, nie znale¼li¶my i nie znajdujemy ¿adnej lepszej odpowiedzi —

  Uczenie siê przemienia nas, sprawia to, co wszelkie sprawia od¿ywianie, które tak¿e nie tylko utrzymuje przy ¿yciu—: jak to wiadomo fizyologom. Ale w g³êbi nas, ca³kiem na dnie jest, zaiste, co¶, co siê pouczyæ nie daje, jaka¶ granitowa duchowego Fatum posada, przedpowziête rozstrzygniêcie i odpowied¼ na przedpowziête wybrane pytania. Przy ka¿dym zasadniczym problemacie odzywa siê nieodmiennie otom ja; co do kobiety i mê¿czyzny naprzyklad, nie mo¿e my¶liciel zmieniæ zdania, lecz jeno utwierdziæ swe zdanie, — jeno odkryæ do ostatka to, co dlañ w tej prawie jest pewnikiem. Bywaj± niekiedy pewne rozwi±zania problematów, które w nas w³a¶nie budz± siln± wiarê; snad¼ zwiemy je odt±d swemi przekonaniami. Pó¼niej — widzi siê w nich jeno ¶lady wiod±ce do samopoznania, drogowskazy do problematu, którym jeste¶my, — a raczej do wielkiego g³upstwa, którem jeste¶my, do naszego duchowego Fatum, do owego co¶, le¿±cego gdzie¶ tam na dnie, co pouczyæ siê nie daje. — Ze wzglêdu na sowit± grzeczno¶æ, któr± co tylko pope³ni³em na sobie, chyba ¿e bêdzie mi wolno wypowiedzieæ kilka prawd o kobiecie samej w sobie: oczywi¶cie je¿eli ju¿ z góry wiadomo, jak bardzo s± one jeno — mojemi prawdami. —

  Kobieta d±¿y do samodzielno¶ci; nadto poczyna otwieraæ mê¿czyznom oczy na kobietê sam± w sobie — nale¿y to do najzgubniejszych przejawów powszechnego zeszpetnienia Europy. Gdy¿ co za ró¿no¶ci musz± dobyæ na jaw nieudolne te wysi³ki kobiecej uczono¶ci i ods³aniania siebie! Kobieta ma tyle powodów do wstydu: w kobiecie kryje siê tyle pedantyczno¶ci, powierzchowno¶ci, bakalarstwa, ma³ostkowej pretensyonalno¶ci, ma³ostkowej niepow¶ci±gliwo¶ci i nieskromno¶ci — do¶æ przyjrzeæ siê jej postêpowaniu z dzieæmi ! — istotnie najskuteczniej poskramia³a i kie³zna³a to dotychczas obawa przed mê¿czyzn±. Biada¿, gdy na dobitkê o¶mieli siê podnie¶æ g³owê das Ewig-Langweilige w kobiecie — a ma go podostatkiem! — gdy swej m±dro¶ci i mistrzowstwa we wdziêku, w igraszce, w rozpraszaniu trosk, w niesieniu ulg i lekkiem rzeczy wa¿eniu, kiedy swego subtelnego popêdu do mi³ych grzeszków kobieta gruntownie i zasadniczo wyzbywaæ siê zacznie! Dzi¶ ju¿ podnosz± siê niewie¶cie g³osy, które, na ¶wiêtego Arystofanesa! przejmuj± lêkiem, dzi¶ ju¿ z lekarsk± dobitno¶ci± padaj± pogró¿ki, czego kobieta w pierwszym i ostatnim rzêdzie chce od mê¿czyzny! Nie jest ¿e to w najgorszym smaku, gdy kobieta gotuje siê w ten sposób zostaæ uczon±? Dotychczas o¶wiecanie by³o na szczê¶cie rzecz± i udzia³em mê¿czyzn — nie wychodzi³o poza nasze kó³ko; i ostatecznie, mimo wszystko, co kobiety pisz± o kobiecie, nie trzeba zbytnio dowierzaæ, by kobieta chcia³a istotnie o¶wieciæ siê co do siebie samej — i mog³a chcieæ... Gdy kobieta nie szuka w ten sposób nowego dla siebie stroju - toæ my¶lê, ¿e strojenie siê jest nieod³±czne od das Ewig- Weibhchef — no, to chce wzbudzaæ trwogê: — snad¼ t± drog± d±¿y do panowania. Lecz nie chce ona prawdy: có¿ kobietê obchodzi prawdal Od samego pocz±tku nic nie by³o w kobiecie bardziej niezwyklem, odra¼aj±cem, nieprzyjaznem ni¿ prawda, — wielk± jej sztuk± jest k³amstwo, najwiêksz± jej chwa³± pozór i piêkno¶æ. Przyznajmyz, siê do tego, my mê¿czcyzni: czcimy i kochamy w kobiecie tê w³a¶nie sztukê i ten instynkt: jest nam ¼le, wiêc, szukaj±c ulgi, lubimy garn±æ siê do istot, pod których d³oñmi, spojrzeniami i pie¶ciwemi szaleñstwami nasza powaga, g³êbia i surowo¶æ wydaj± siê nam niemal szaleñstwem. Nakoniec stawiam pytanie: przyzna³a¿ kiedy kobieta jakiemu umys³owi kobiecemu g³êbiê, jakiemu sercu kobiecemu sprawiedliwo¶æ? I czy to nieprawda, ¿e, naogó³ rzecz bior±c, kobieta najbardziej poniewierana by³a dotychczas przez sam± kobietê — bynajmniej za¶ nie przez nas? — My mê¿czy¼ni pragniemy, by kobieta przesta³a kompromitowaæ siê o¶wieceniem: podobnie jak to by³o objawem troskliwo¶ci i pieczo³owito¶ci mêskiej o kobietê, gdy ko¶ció³ zawyrokowa³: mulier taceat in ecclesia! Wysz³o to na dobre kobiecie, gdy nazbyt wymownej pani de Stael Napoleon da³ do zrozumienia: mulier taceat in politicis! — i my¶lê, ¿e ten jest szczerym przyjaciem kobiet, kto dzi¶ im powiada: mulier taceat de muliere!

  Jest to objawem ska¿enia instynktów — pomijaj±c ju¿ nawet, ¿e jest oznak± z³ego smaku — gdy kobieta powo³uje siê w³a¶nie na madame Roland lub madame de Stael lub monsieur George Sand, jak gdyby byly one dowodem na korzy¶æ kobiety samej w sobie. ¦ród mê¿czyzn s± wymienione trzema komicznemi kobietami — niczem wiêcej ! — i w³a¶nie najlepszym niedobrowolnym argumentem, przeciw emancypacyi i samo-¶wietno¶ci niewie¶ciej.

  G³upota w kuchni; kobieta jako kucharka; straszliwa bezmy¶lno¶æ w od¿ywianiu rodziny i pana domu! Kobieta nie ma pojêcia, co potrawa znaczy: a chce byæ kuchark± ! Gdyby kobieta by³a my¶l±cem stworzeniem, to kucharz±c od lat tysi±ca, musia³aby niezawodnie dokonaæ odkrycia najwa¿niejszych zjawisk fizyologicznych tudzie¿ sztukê lecznicz± uj±æ w swe rêce ! Z³e kucharki — zupe³ny brak rozumu w kucharstwie najd³u¿ej powstrzymywa³ rozwój cz³owieka, najdotkliwiej mu szkodzi³: dzi¶ nawet jeszcze nie wiele jest lepiej. Mowa do panien z towarzystwa.

  Bywaj± zwroty i rzuty ducha, bywaj± sentencye, garsteczki s³ów, w których krystalizuje siê nagle ca³a jaka¶ kultura, jakie¶ ca³e spo³eczeñstwo. Do nich nale¿± owe s³owa pani de Lambert, wyrzeczone przy sposobno¶ci do syna: mon ami, ne vous permettez jamais que de folies, qui vous feront grand plaisir: — nawiasem, najbardziej macierzyñskie i najrozs±dniejsze s³owa, jakie kiedykolwiek powiedziano do syna.

  To, co Dante i Goethe mniemali o kobietach — pierwszy, s³awi±c ella guardova suso, ed io in lei, drugi za¶, przek³adaj±c to na das Ewig-Wibliche zieht uns hinan —: nie w±tpiê, i¿ ¿adna szlachetniejsza kobieta nie zgodzi siê na to zdanie, gdy¿ w³a¶nie to samo mniema o Wiekui¶cie-Mêskiem...

  Siedm sentencyjek kobiecych:

  Jak to pierzcha nuda snadnie, gdy mê¿czyzna do stóp padnie!

  Du¿o wiedzy, latek sporo chwiejnej cnocie jest podpor±.

  Do¶æ w czerñ siê ubraæ, umilkn±æ smêtnie, aby wygl±daæ — inteligentnie.

  Komu¿ w szczê¶ciu dziêk przystoi? Bogu! — i krawczyni mojej.

  M³oda: ni to w kwieciu chata. Stara: potwór z niej wylata.

  Zgrabna nó¿ka, piêkny strój, m±¿ z tytu³em: gdyby¿ mój!

  Krótka mowa, d³ugi w±tek — to go³oled¼ dla o¶l±tek!

  Mê¿czy¼ni postêpowali dotychczas z kobietami, jak z ptakami, co zab³±kane zlecia³y do nich z jakiej¶ wy¿yny, jak z czem¶ subtelniejszem, ura¿liwszem, dzikszem, dziwniejszem, s³odszem, bardziej uduchowionem, — lecz zarazem jak z czem¶, co zamykaæ trzeba, aby nie pierzch³o.

  Nie zdawaæ sobie jasno sprawy z zasadniczego problematu mê¼czyzna i kobieta, odmawiaæ mu najotch³anniejszego antagonizmu oraz konieczno¶ci wiekui¶cie wrogiego napiêcia, a mo¿e snuæ nawet marzenia o jednakich dla obu p³ci prawach, jednakiem wychowaniu, jednakich uroszczeniach i zobowi±zaniach: oto typowe znamiê p³ytko¶ci umys³owej, za¶ my¶liciel, który w niebezpiecznej tej sprawie oka¿e siê p³ytkim — w swym instynkcie p³ytkim! — winien uchodziæ odt±d za podejrzanego, ba nawet za przenikniêtego i odgadnionego: prawdopodobnie nie dorós³ tak¿e do wszystkich innych zasadniczych zagadnieñ ¿ycia, przysz³ego równie¿ ¿ycia, i w ¿adn± g³êbiê zst±piæ nie zdolen. Mê¿czyzna natomiast g³êbokich ¿±dz i ducha a tak¿e g³êbokiej ³askawo¶ci, która nie wzdraga siê przed surowo¶ci± i twardo¶ci± i ³acno za nie brana bywa, mo¿e pojmowaæ kobietê tylko po wschodniemu: — musi uwa¿aæ kobietê za sw± w³asno¶æ, za daj±ce siê zamkn±æ na klucz mienie, za co¶, co do s³u¿ebno¶ci jest przeznaczone i w jej karbach doskona³o¶æ sw± osi±ga, — musi polegaæ w tym wzglêdzie na nieprzebranej m±dro¶ci azyatyckiej, na góruj±cym instynkcie azyatyckim, jak to czynili niegdy¶ Grecy, ci najcelniejsi spadkobiercy i uczniowie Azyi, — którzy, jak wiadomo, od Homera po czasy Peryklesa, w miarê wzmagania siê kultury i wzrostu si³y, stawali siê te¿ krok za krokiem surowszy mi dla kobiety, s³owem, bardziej oryentalnymi. Jak koniecznem, jak logicznem, jak ze stanowiska ludzkiego po¿±danem by³o to nawet: niechaj czytelnik w duszy rozwa¿y!

  P³eæ s³aba w ¿adnej innej epoce nie by³a w takiej czci u mê¿czyzn jak w³a¶nie w naszej — znamiê to demokratycznych sk³onno¶ci i smaku, zarówno jak nieposzanowanie dla wieku —: có¿ dziwnego, ¿e cze¶æ ta poci±ga zaraz nadu¿ycia za sob±? Zachciewa siê wiêcej, nawyka siê do ¿±dañ, owa dañ czci wydaje siê wkoñcu niemal czem¶ uw³aczaj±cem, wola³oby siê wspó³zawodnictwo o prawa lub nawet po prostu walkê: s³owem, kobieta wyzuwa siê ze wstydu. Dodajmy¼ zarazem, i¿ wyzuwa siê ze smaku. Przestaje lêkaæ siê mê¿czyzny: za¶ kobieta, która lêkaæ siê przestaje zatraca swe najbardziej kobiece instynkty. ¯e kobieta wtedy podnosi g³owê, gdy to, czem mê¿czyzna wzbudza trwogê, powiedzmy wyra¼niej, gdy m±¿ w mê¿czy¼nie nie jest ju¿ przedmiotem starañ i chowu, rzecz to nader prosta i ³acno zrozumia³a; natomiast trudniej poj±æ przychodzi, i¿ kobieta z tego w³a¶nie powodu — wyrodnieje. Dzieje siê to dzisiaj: nie ³ud¼my siê co do tego! Gdzie jeno duch przemys³owy wzi±³ górê nad duchem rycerskim i arystokratycznym, tam d±¿y dzi¶ kobieta do ekonomicznej i prawnej samodzielno¶ci kupczyka: kobieta w roli kupczyka stoi dzi¶ u progu kszta³tuj±cego siê nowoczesnego spo³eczeñstwa — W miarê tego przyw³aszczania sobie nowych praw, d±¿enia do w³adzy, wypisywania postêpu kobiecego na chor±gwiach i chor±giewkach, dokonywa siê ze straszliw± wyrazisto¶ci± co¶ wrêcz przeciwnego: kobieta cofa siê w swym rozwoju. Od czasów rewolucyi francuskiej wp³yw kobiety zmniejsza³ siê w Europie w miarê wzrostu jej praw i uroszczeñ; emancypacya kobieca, o ile domagaj± siê jej i krzewi± same kobiety (nie tylko mêskie pó³g³ówki), przedstawia siê tedy jako znamienny objaw wzmagaj±cegb siê os³abienia i przytêpienia najistotniejszych kobiecych instynktów. G³upota jest w tym ruchu, samcza niemal g³upota, której ka¿da doborowa kobieta — bêd±ca zawsze rozumn± kobiet± — do g³êbi wstydziæ siê winna. Postradaæ poczucie drogi, wiod±cej najpewniej do zwyciêstwa; zaniedbaæ doskonalenia siê w w³a¶ciwem sobie rzemio¶le zapa¶niczem; wobec mê¿czyzny zwolniæ sobie wodzów, poni¿yæ siê nawet a¿ do ksi±¿ki, kiedy pierwej trzyma³o siê siebie w karbach, przestrzega³o siê subtelnej chytrej pokory; z cnotliwem zacietrzewieniem podkopywaæ wiarê mê¿czyzny w utajony w kobiecie wrêcz odmienny idea³, w co¶ wiekui¶cie i nieodparcie kobiecego; wmawiaæ w mê¿czyznê dosadnie i gadatliwie, i¿ kobieta bynajmniej nie potrzebuje opieki, ochrony, obrony na podobieñstwo jakiego¶ delikatniejszego, cudnie dzikiego, a nieraz mi³ego zwierzêcia domowego; gromadziæ zawziêcie a nieudolnie dowody niewolniczo¶ci i poddañczo¶ci, co znamionowa³y i znamionuj± jeszcze stanowisko kobiety w dotychczasowym ustroju spo³ecznym (jak gdyby niewolnictwo by³o przeciwargumentem, nie za¶ warunkiem wszelkiej wy¿szej kultury, ka¿dego wywy¿szenia kultury): — i czem-¿e jest to wszystko, jak nie nadw±tleniem instynktów kobiecych, wyzuwaniem siê z kobieco¶ci? Nie brak, co prawda, idyotycznych przyjació³ i zauszników kobiecych ¶ród uczonych os³ów p³ci mêskiej, namawiaj±cych kobietê, by siê wyzuwa³a w ten sposób z kobieco¶ci i ma³powa³a wszystkie te g³upstwa, na które mesko¶æ europejska, na które chorzeje dzi¶ w Europie mê¿czyzna, — chcieliby oni zepchn±æ kobietê a¿ na poziom ogólnego wykszta³cenia, ba nawet a¿ do czytania dzienników i zajmowania- siê polityk±. Tu i ówdzie chcianoby nawet, by kobieta zosta³a wolnomy¶ln± i literatk±: jak gdyby kobieta niepobo¿na nie by³a dla g³êbokiego i bezbo¿nego mê¿czyzny czem¶ wrêcz odra¿aj±cem lub ¶miesznem —; wszêdzie niemal rozstraja siê jej nerwy muzyk± najchorobliwszego i najzgubniejszego rodzaju (nasz± najnowsz± muzyk± niemieck±), z dnia na dzieñ czyni siê j± coraz histeryczniejsz±, do pierwszego i ostatniego jej powo³ania, mianowicie do rodzenia krzepkich dzieci, coraz niezdolniejsz±. Naogó³ chcianoby j± jeszcze wiêcej ukultywowaæ i, jak to siê powiada, p³eæ s³ab± za pomoc± kultury wzmocniæ: jak gdyby historya nie dowodzi³a nad wyraz niezbicie, i¿ kultywowanie cz³owieka oraz os³abianie jego — mianowicie os³abianie, rozpraszanie, nadw±tlanie si³y woli — chodzi³o zawsze ze sob± w parze, i ¿e najpotê¿niejsze i najwp³ywowsze kobiety ¶wiata (ostatnio jeszcze matka Napoleona) sw± moc, sw± nad mê¿czyznami przewagê zawdziêcza³y w³a¶nie swej sile woli — nie baka³arzoml — Tem, czem kobieta wzbudza dla siebie cze¶æ a nieraz trwogê, jest jej natura, naturalniejsza od natury mêskiej, jej i¶cie drapie¿na przebieg³a gibko¶æ, jej szpon tygrysi pod rêkawiczk±, naiwno¶æ jej egoizmu, jej zawziêto¶æ i wnêtrzna dziko¶æ, nieuchwytno¶æ, bezbrze¿no¶æ, b³êdno¶æ jej cnót i ¿±dz... Prócz lêku, piêkne to i niebezpieczne kociê kobieta budzi dla siebie wspó³czucie, gdy¿ zda siê bardziej cierpi±cem, ³acniej ura¼liwem, wiêcej mi³o¶ci potrzebuj±cem i na bole¶niejsze rozczarowania skazanem od ka¿dego innego zwierzêcia. Z temi uczuciami stawa³ dotychczas mê¿czyzna wobec kobiety, zawsze jedn± nog± ju¿ w tragedyi, co, czaruj±c, rozdziera — Jakto? I mia³o¿by to teraz siê skoñczyæ? Nie zatraca¿ kobieta swego czaru? Nie staje¿ siê kobieta zwolna coraz nudniejsz±? Oh, Europo, Europo! Znamy to rogate zwierzê, które po wszystkie czasy by³o ci najmilsze, od którego zawsze zagra¿a³o ci niebezpieczeñstwo l Prastara ba¶ñ o tobie mo¿e przedzierzgn±æ siê kiedy¶ w historyê, — raz jeszcze mo¿e ciê uwie¶æ i porwaæ potworna g³upola! A ¿aden w niej nie tai siê bóg, nie jeno idea, nowoczesna idea!

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.