f43

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Od chwili kiedy wojska Dolnego Egiptu wysz³y z Pi-Bast, towarzysz±cy ksiêciu prorok Mentezufis odbiera³ i wysy³a³ po kilka depesz dziennie.
Jedn± korespondencjê prowadzi³ z ministrem Herhorem. Mentezufis posy³a³ raporta do Memfisu o posuwaniu siê wojsk i o dzia³alno¶ci nastêpcy, dla której nie ukrywa³ podziwu; za¶ dostojny Herhor robi³ uwagi w tym sensie, a¿eby nastêpcy tronu zostawiono wszelk± swobodê i - ¿e gdyby Ramzes przegra³ pierwsz± potyczkê, rada najwy¿sza nie by³aby tym zmartwion±.
"Niewielka przegrana - pisa³ Herhor - by³aby nauk± ostro¿no¶ci i pokory dla ksiêcia Ramzesa, który ju¿ dzi¶, choæ jeszcze nic nie zrobi³, uwa¿a siê za równego najdo¶wiadczeñszym wojownikom."
Gdy za¶ Mentezufis odpowiedzia³, ¿e trudno przypu¶ciæ, aby nastêpca dozna³ pora¿ki, Herhor da³ mu do zrozumienia, ¿e w takim razie triumf nie powinien byæ zanadto wielki.
"Pañstwo - mówi³ - nic na tym nie straci, je¿eli wojowniczy i popêdliwy nastêpca tronu bêdzie mia³ przez kilka lat zabawkê na zachodniej granicy. On sam nabierze bieg³o¶ci w sztuce wojennej, a rozpró¿niaczeni i zuchwali nasi ¿o³nierze znajd± w³a¶ciwe dla siebie zajêcie".
Drug± korespondencjê prowadzi³ Mentezufis ze ¶wiêtym ojcem Mefresem, i ta wydawa³a mu siê wa¿niejsz±. Mefres, obra¿ony kiedy¶ przez ksiêcia, dzi¶ z okazji sprawy o zabicie dziecka Sary bez ogródek oskar¿a³ nastêpcê o dzieciobójstwo dokonane pod wp³ywem Kamy. A gdy w ci±gu tygodnia wysz³a na jaw niewinno¶æ Ramzesa, arcykap³an, jeszcze bardziej rozdra¿niony, nie przestawa³ twierdziæ, ¿e ksi±¿ê jest zdolny do wszystkiego, jako nieprzyjaciel ojczystych bogów i sprzymierzeniec nêdznych Fenicjan.
Sprawa zabójstwa dziecka Sary tak podejrzanie wygl±da³a w pierwszych dniach, ¿e nawet rada najwy¿sza z Memfisu zapyta³a Mentezufisa: co o tym s±dzi? Mentezufis jednak odpowiedzia³, ¿e ca³ymi dniami przypatruje siê ksiêciu, lecz ani na chwilê nie przypuszcza, a¿eby on by³ morderc±.
Takie to korespondencje, niby stado drapie¿nych ptaków, kr±¿y³y doko³a Ramzesa, podczas gdy on rozsy³a³ zwiady w kierunku nieprzyjaciela, naradza³ siê z wodzami lub zachêca³ wojska do szybkiego pochodu.
Dnia czternastego ca³a armia nastêpcy tronu skoncentrowa³a siê na po³udnie od miasta Terenuthis. Ku wielkiej rado¶ci ksiêcia przyszed³ Patrokles z greckimi pu³kami, a wraz z nim kap³an Pentuer, wys³any przez Herhora na drugiego dozorcê przy wodzu naczelnym.
Obfito¶æ kap³anów w obozie (byli bowiem jeszcze i inni) wcale nie zachwyca³a Ramzesa. Postanowi³ jednak nie zwracaæ na nich uwagi, a podczas narad wojennych wcale nie pyta³ ich o opini±.
I jako¶ u³agodzi³y siê stosunki: Mentezufis bowiem, stosownie do rozkazu Herhora, nie narzuca³ siê ksiêciu. Pentuer za¶ zaj±³ siê organizowaniem pomocy lekarskiej dla rannych.
Gra wojenna zaczê³a siê.
Przede wszystkim Ramzes, za po¶rednictwem swoich agentów, w wielu wsiach pogranicznych rozpu¶ci³ pog³oskê, ¿e Libijczycy posuwaj± siê w ogromnych masach, ¿e bêd± niszczyæ i mordowaæ. Skutkiem tego przestraszona ludno¶æ zaczê³a uciekaæ na wschód - i wpad³a na egipskie pu³ki. Wówczas ksi±¿ê zabra³ mê¿czyzn do d¼wigania ciê¿arów za wojskiem, a kobiety i dzieci pos³a³ w g³±b kraju.
Nastêpnie naczelny wódz wyprawi³ szpiegów naprzeciw zbli¿aj±cym siê Libijczykom, aby zbadaæ ich liczbê i porz±dek, szpiegowie niebawem wrócili przynosz±c dok³adne wskazówki co do miejsca pobytu, a bardzo przesadzone co do liczby nieprzyjació³. Mylnie te¿ twierdzili, choæ z wielk± pewno¶ci± siebie, ¿e na czele band libijskich idzie sam Musawasa w towarzystwie swego syna Tehenny.
Ksi±¿ê-wódz a¿ zarumieni³ siê z rado¶ci na my¶l, ¿e w pierwszej wojnie bêdzie mia³ tak do¶wiadczonego przeciwnika jak Musawasa.
Przecenia³ wiêc niebezpieczeñstwo starcia i podwaja³ ostro¿no¶æ. Aby za¶ mieæ wszelkie szanse za sob±, uciek³ siê jeszcze do podstêpu. Pos³a³ naprzeciw Libijczykom ludzi zaufanych, kaza³ im udawaæ zbiegów, wej¶æ do nieprzyjacielskiego obozu i - odci±gn±æ od Musawasy jego najwiêksz± si³ê: wypêdzonych ¿o³nierzy libijskich.
- Powiedzcie im - mówi³ Ramzes do swych agentów - powiedzcie im, ¿e mam topory dla zuchwa³ych, a mi³osierdzie dla pokornych. Je¿eli w nadchodz±cej bitwie rzuc± broñ i opuszcz± Musawasê, przyjmê ich na powrót do wojsk jego ¶wi±tobliwo¶ci i ka¿ê wyp³aciæ ¿o³d zaleg³y, jak gdyby nigdy nie wychodzili ze s³u¿by.
Patrokles i inni jenera³owie uznali ¶rodek ten za bardzo roztropny; kap³ani milczeli, a Mentezufis wys³a³ depeszê do Herhora i w ci±gu doby otrzyma³ odpowied¼.
Okolica Sodowych Jezior by³a to dolina maj±ca kilkadziesi±t kilometrów d³ugo¶ci, zamkniêta miêdzy dwoma pasmami wzgórz biegn±cych od po³udniowego wschodu ku pó³nocnemu zachodowi. Najwiêksza jej szeroko¶æ nie przechodzi³a dziesiêciu kilometrów; by³y za¶ miejsca znakomicie wê¿sze, prawie w±wozy.
Na ca³ej d³ugo¶ci doliny ci±gnê³y siê, jedno za drugim, z dziesiêæ jezior bagnistych nape³nionych wod± gorzkos³on±. Ros³y tu nêdzne krzaki i zio³a, ci±gle zasypywane piaskiem, ci±gle wiêdn±ce, których ¿adne zwierzê nie chcia³o wzi±æ do pyska. Po obu stronach stercza³y poszarpane wzgórza wapienne lub ogromne piaszczyste zaspy, w których mo¿na by³o uton±æ.
Ca³y krajobraz o barwach ¿ó³tych i bia³ych mia³ charakter strasznej martwoty, któr± potêgowa³o gor±co i cisza. ¯aden ptak nie odzywa³ siê tutaj, a je¿eli kiedy rozleg³ siê jaki szelest, to chyba staczaj±cego siê kamienia.
Mniej wiêcej w po³owie doliny wznosi³y siê dwie grupy budynków oddalonych od siebie na kilka kilometrów; by³y nimi - od wschodu forteczka, od zachodu huty szklanne, do których opa³u dostarczali handlarze libijscy. Obie te miejscowo¶ci skutkiem wojennych niepokojów zosta³y opuszczone. Korpus Tehenny mia³ obowi±zek zaj±æ i osadziæ oba te punkta, które armii Musawasy ubezpiecza³y drogê do Egiptu.
Libijczycy z wolna posuwali siê od miasta Glaukus ku po³udniowi i wieczorem dnia czternastego Hator znale¼li siê u wej¶cia do doliny Sodowych Jezior, pewni, ¿e przejd± j± dwoma marszami, bez przeszkód. Tego¿ dnia, równo z zachodem s³oñca, armia egipska ruszy³a ku pustyni i uszed³szy po piaskach przesz³o czterdzie¶ci kilometrów w ci±gu dwunastu godzin, nastêpnego ranka stanê³a na wzgórzach miêdzy forteczk± a hutami i ukry³a siê w licznych w±wozach.
Gdyby owej nocy powiedzia³ kto Libijczykom, ¿e w dolinie Sodowych Jezior wyros³y palmy i pszenica, mniej zdziwiliby siê ani¿eli temu, ¿e armia egipska zast±pi³a im drogê.
Po krótkim wypoczynku, w czasie którego kap³anom uda³o siê odkryæ i wykopaæ kilka studzienek dosyæ zno¶nej wody do picia, armia egipska poczê³a zajmowaæ pó³nocne wzgórki ci±gn±ce siê wzd³u¿ doliny.
Plan nastêpcy tronu by³ prosty: chcia³ on odci±æ Libijczyków od ich ojczyzny i zepchn±æ ku po³udniowi, w pustyniê, gdzie gor±co i g³ód wytêpi³yby rozproszonych.
W tym celu ustawi³ armiê na pó³nocnej stronie doliny i podzieli³ wojska na trzy korpusy. Prawym skrzyd³em, najbardziej posuniêtym ku Libii, dowodzi³ Patrokles i on mia³ odci±æ najezdnikom odwrót do ich miasta Glaukus. Lewym skrzyd³em, najbardziej zbli¿onym do Egiptu, komenderowa³ Mentezufis, a¿eby zagrodziæ Libijczykom marsz naprzód. Wreszcie kierunek nad korpusem ¶rodkowym, oko³o hut szklannych, obj±³ nastêpca tronu maj±c przy sobie Pentuera.
Dnia piêtnastego Hator, oko³o siódmej rano, kilkudziesiêciu konnych Libijczyków ostrym k³usem przejecha³o dolinê. Chwilê odpoczêli oko³o hut, rozejrzeli siê, a nie spostrzeg³szy nic podejrzanego zawrócili do swoich.
O dziesi±tej przed po³udniem w¶ród wielkiego skwaru, który zdawa³ siê wypijaæ pot i krew z ludzi, Pentuer rzek³ do nastêpcy:
- Libu ju¿ weszli w dolinê i mijaj± oddzia³ Patroklesa. Za godzinê bêd± tutaj.
- Sk±d wiesz o tym? - spyta³ zdziwiony ksi±¿ê.
- Kap³ani wiedz± wszystko!... - odpar³ z u¶miechem Pentuer.
Potem ostro¿nie wszed³ na jedn± ze ska³, wydoby³ z torby bardzo po³yskuj±cy przedmiot i zwróciwszy siê w stronê oddzia³u ¶wiêtego Mentezufisa pocz±³ dawaæ rêk± jakie¶ znaki.
- Ju¿ i Mentezufis jest zawiadomiony - doda³.
Ksi±¿ê nie móg³ wyj¶æ z podziwu i odezwa³ siê:
- Mam oczy lepsze od twoich, a s³uch chyba nie gorszy, i pomimo to nic nie widzê ani s³yszê. Jakim wiêc sposobem ty dostrzegasz nieprzyjació³ i porozumiewasz siê z Mentezufisem?
Pentuer kaza³ ksiêciu spojrzeæ na jedno odleg³e wzgórze, na szczycie którego majaczy³y krzaki tarniny. Ramzes wpatrzy³ siê w ten punkt i nagle zas³oni³ oczy: w krzakach bowiem co¶ mocno b³ysnê³o.
- Có¿ to za niezno¶ny blask?... - wykrzykn±³. - O¶lepn±æ mo¿na!...
- To kap³an asystuj±cy dostojnemu Patroklesowi daje nam znaki - odrzek³ Pentuer. - Widzisz wiêc, dostojny panie, ¿e i my mo¿emy przydaæ siê na wojnie...
Umilk³, z g³êbi doliny przylecia³ do nich szmer, z pocz±tku cichy, stopniowo coraz wyra¼niejszy. Na ten odg³os przytuleni do stoku pagórka ¿o³nierze egipscy poczêli zrywaæ siê, ogl±daæ broñ, szeptaæ... Ale krótki rozkaz oficerów uspokoi³ ich i znowu nad pó³nocnymi ska³ami zapanowa³a martwa cisza.
Tymczasem szmer w g³êbi doliny potêgowa³ siê i przeszed³ w zgie³k, w¶ród którego, na tle rozmów tysiêcy ludzi, mo¿na by³o odró¿niæ ¶piewy, g³osy fletów, skrzyp wozów, r¿enie koni i krzyki dowódców. Ramzesowi serce zaczê³o biæ gwa³townie; ju¿ nie móg³ pohamowaæ ciekawo¶ci i wdrapa³ siê na skalisty cypel, sk±d by³o widaæ znaczn± czê¶æ doliny.
Otoczony k³êbami ¿ó³tawego kurzu, z wolna posuwa³ siê libijski korpus niby kilkuwiorstowy w±¿ upstrzony niebieskimi, bia³ymi i czerwonymi plamami.
Na czele maszerowa³o kilkunastu je¼d¼ców, z których jeden odziany w bia³± p³achtê siedzia³ na koniu jak na ³awie, zwiesiwszy obie nogi na lew± stronê. Za je¼d¼cami sz³a gromada procarzy w szarych koszulach, potem jaki¶ dostojnik w lektyce, nad któr± niesiono du¿y parasol. Dalej oddzia³ kopijników, w bluzach niebieskich i czerwonych, potem wielka banda ludzi prawie nagich, zbrojnych w maczugi, znowu procarze i kopijnicy, i znowu procarze, a za nimi czerwony oddzia³ z kosami i toporami. Szli mniej wiêcej po czterech w szeregu; ale mimo krzyku oficerów porz±dek ten ci±gle ³ama³ siê i nastêpuj±ce po sobie czwórki zbija³y siê w gromady.
¦piewaj±c i rozmawiaj±c ha³a¶liwie w±¿ libijski z wolna wype³zn±³ w najszersz± czê¶æ doliny, naprzeciw hut i jezior. Tu porz±dek zwichrzy³ siê jeszcze bardziej. Maszeruj±cy naprzód stanêli; mówiono im bowiem, ¿e w tym miejscu bêdzie wypoczynek; a tymczasem dalsze kolumny przy¶pieszy³y kroku, a¿eby prêdzej doj¶æ do celu i odpocz±æ. Niektórzy wybiegali z szeregu i po³o¿ywszy broñ rzucali siê w jezioro lub d³oni± czerpali jego cuchn±c± wodê; inni zasiad³szy na ziemi wydobywali z torby daktyle albo z glinianych butelek pili wodê z octem.
Wysoko, nad obozem, kr±¿y³o kilka sêpów.
Ramzesa na ten widok ogarn±³ nieopisany ¿al i strach. Przed oczyma zaczê³y mu lataæ muszki, straci³ przytomno¶æ i przez mgnienie oka zdawa³o mu siê, ¿e odda³by tron, byle nie znajdowaæ siê w tym miejscu i nie widzieæ tego, co nast±pi. Zsun±³ siê z cypla i ob³±kanymi oczyma patrzy³ przed siebie.
Wtem zbli¿y³ siê do niego Pentuer i mocno targn±³ go za ramiê.
- Ocknij siê, wodzu - rzek³. - Patrokles czeka na rozkazy...
- Patrokles?... - powtórzy³ ksi±¿ê i obejrza³ siê.
Przed nim sta³ Pentuer, blady, ale spokojny. O parê kroków dalej równie blady Tutmozis w dr¿±cych rêkach trzyma³ oficersk± ¶wistawkê. Zza pagórka wychylali siê ¿o³nierze, na których twarzach widaæ by³o g³êbokie wzruszenie.
- Ramzesie - powtórzy³ Pentuer - wojsko czeka...
Ksi±¿ê z rozpaczliw± determinacj± spojrza³ na kap³ana i zduszonym g³osem szepn±³:
- Zaczynaæ...
Pentuer podniós³ do góry swój b³yszcz±cy talizman i nakre¶li³ nim kilka znaków w powietrzu. Tutmozis cicho ¶wisn±³, ¶wist ten powtórzy³ siê w dalszych w±wozach na prawo i na lewo i - na wzgórza poczêli wdrapywaæ siê egipscy procarze.
By³o oko³o dwunastej w po³udnie.
Ramzes powoli och³on±³ z pierwszych wra¿eñ i uwa¿niej pocz±³ ogl±daæ siê doko³a. Widzia³ swój sztab, oddzia³ kopijników i toporników pod dowództwem starych oficerów, wreszcie procarzy leniwie wchodz±cych na ska³ê... I by³ pewny, ¿e ani jeden z tych ludzi nie tylko nie pragnie zgin±æ, ale nawet nie chcia³by walczyæ i ruszaæ siê pod straszliw± spiekot±.
Nagle ze szczytu którego¶ pagórka rozleg³ siê ogromny g³os, potê¿niejszy od lwiego ryku:
- ¯o³nierze jego ¶wi±tobliwo¶ci faraona, rozbijcie tych psów libijskich!... Bogowie s± z wami!...
Nadnaturalnemu g³osowi odpowiedzia³y dwa nie mniej potê¿ne: przeci±g³y okrzyk egipskiej armii i niezmierny zgie³k Libijczyków...
Ksi±¿ê ju¿ nie potrzebuj±c ukrywaæ siê wszed³ na pagórek, sk±d dobrze by³o widaæ nieprzyjació³. Przed nim ci±gn±³ siê d³ugi ³añcuch procarzy egipskich jakby wyros³ych spod ziemi, a o parêset kroków roj±cy siê w¶ród tumanów py³u obóz libijski. Odezwa³y siê tr±bki, ¶wistawki i przekleñstwa barbarzyñskich oficerów nawo³uj±cych do porz±dku. Ci, którzy siedzieli, zerwali siê, którzy pili wodê, schwyciwszy broñ biegli do swoich, chaotyczne t³umy poczê³y rozwijaæ siê w szeregi, a wszystko w¶ród wrzasków i tumultu.
Tymczasem procarze egipscy wyrzucali po kilka pocisków na minutê, spokojnie, porz±dnie, jak na musztrze. Dziesiêtnicy wskazywali swoim oddzia³kom gromady nieprzyjacielskie, w które nale¿a³o trafiaæ, a ¿o³nierze w ci±gu paru minut zasypywali je gradem o³owianych kul i kamieni. Ksi±¿ê widzia³, ¿e po ka¿dej takiej salwie gromadka Libijczyków rozprasza³a siê, a bardzo czêsto jeden zostawa³ na miejscu.
Mimo to libijskie szeregi uformowa³y siê i cofnê³y za liniê pocisków, wysunêli siê za¶ naprzód ich procarze i z równ± szybko¶ci± i spokojem zaczêli odpowiadaæ Egipcjanom. Czasami w¶ród ³añcucha ich wybucha³y ¶miechy i okrzyki rado¶ci, a wówczas pada³ jaki¶ procarz egipski.
Niebawem nad g³ow± ksiêcia i jego orszaku zaczê³y warczyæ i ¶wistaæ kamienie. Jeden, zrêczniej rzucony, uderzy³ w ramiê adiutanta i z³ama³ mu ko¶æ, drugi str±ci³ he³m innemu adiutantowi, trzeci pad³ u nóg ksiêcia, rozbi³ siê o ska³y i twarz wodza zasypa³ okruchami gor±cymi jak ukrop.
Libijczycy g³o¶no ¶mieli siê co¶ wykrzykuj±c; prawdopodobnie z³orzeczyli wodzowi.
Strach, a nade wszystko ¿al i lito¶æ, wszystko to w jednej chwili uciek³o z duszy Ramzesa. Nie widzia³ ju¿ przed sob± ludzi zagro¿onych cierpieniem i ¶mierci±, ale szeregi dzikich zwierz±t, które trzeba wytêpiæ lub obezw³adniæ. Machinalnie siêgn±³ do miecza, aby poprowadziæ czekaj±cych na rozkaz kopijników, ale wstrzyma³a go pogarda. On mia³by plamiæ siê krwi± tej ho³oty!... Od czegó¿ s± ¿o³nierze?
Tymczasem walka trwa³a dalej, a mê¿ni procarze Libijscy wykrzykuj±c, nawet ¶piewaj±c, zaczêli posuwaæ siê naprzód. Z obu stron pociski burcza³y jak chrab±szcze, brzêcza³y jak rój pszczó³, niekiedy uderza³y siê nawzajem w powietrzu z trzaskiem, a co parê minut, po tej i po tamtej stronie, jaki¶ wojownik cofa³ siê na ty³y jêcz±c, albo martwy pada³ na miejscu. Innym jednak nie psu³o to humoru: walczyli ze z³o¶liw± rado¶ci±, która stopniowo przeradza³a siê we w¶ciek³y gniew i zapomnienie o sobie.
Wtem z daleka, na prawym skrzydle, rozleg³y siê g³osy tr±bek i wielokrotnie powtarzane okrzyki. To nieustraszony Patrokles, pijany ju¿ od ¶witu, zaatakowa³ tyln± stra¿ nieprzyjacielsk±.
- Uderzyæ!... - zwo³a³ ksi±¿ê.
Natychmiast rozkaz ten powtórzy³a tr±bka jedna, druga... dziesi±ta, i po chwili ze wszystkich w±wozów poczê³y wysuwaæ siê egipskie setnie. Rozsypani na wzgórzach procarze zdwoili wysi³ki, a tymczasem w dolinie, bez po¶piechu, ale i bez nieporz±dku ustawia³y siê naprzeciw Libijczykom czteroszeregowe kolumny kopijników i toporników egipskich z wolna posuwaj±c siê naprzód.
- Wzmocniæ ¶rodek - rzek³ nastêpca.
Tr±bka powtórzy³a rozkaz. Za dwoma kolumnami pierwszej linii stanê³y dwie nowe kolumny. Nim Egipcjanie ukoñczyli ten manewr, wci±¿ pod gradem pocisków, ju¿ Libijczycy na¶laduj±c ich uszykowali siê w o¶m szeregów naprzeciw g³ównego korpusu.
- Podsun±æ rezerwy - rzek³ ksi±¿ê. - Spojrzyj no - zwróci³ siê do jednego z adiutantów - czy lewe skrzyd³o ju¿ gotowe.
Adiutant, a¿eby lepiej ogarn±æ wzrokiem dolinê, pobieg³ miêdzy procarzy i - nagle pad³, ale dawa³ znaki rêk±. W jego zastêpstwie wysun±³ siê inny oficer i niebawem przybieg³ o¶wiadczaj±c, ¿e oba skrzyd³a ksi±¿êcego oddzia³u ju¿ stoj± uszykowane.
Od strony oddzia³u Patroklesa zgie³k wzmacnia³ siê i naraz podnios³y siê nad wzgórza gêste, czarne k³êby dymu. Do ksiêcia przybieg³ oficer od Pentuera z doniesieniem, ¿e greckie pu³ki zapali³y obóz Libijczyków.
- Rozbiæ ¶rodek - rzek³ ksi±¿ê.
Kilkana¶cie tr±bek, jedna po drugiej, zagra³y has³o do ataku, a gdy umilk³y, w ¶rodkowej kolumnie rozleg³a siê komenda, rytmiczny ³oskot bêbnów i szmer nóg piechoty maszeruj±cej z wolna, do taktu.
- Raz... dwa!... raz... dwa!... raz... dwa!...
Teraz komendê powtórzono na prawym i na lewym skrzydle; znowu zawarcza³y bêbny i skrzyd³owe kolumny ruszy³y naprzód: raz... dwa!... raz... dwa!...
Libijscy procarze zaczêli cofaæ siê zasypuj±c kamieniami maszeruj±cych Egipcjan. Ale choæ coraz upada³ jaki¶ ¿o³nierz, kolumny sz³y, ci±gle sz³y z wolna, porz±dnie: raz... dwa!... raz... dwa!...
¯ó³te tumany, wci±¿ gêstniej±ce, znaczy³y pochód egipskich batalionów. Procarze nie mogli ju¿ miotaæ kamieni i nasta³a wzglêdna cisza, w¶ród której rozlega³y siê jêki i szlochania ranionych wojowników.
- Rzadko kiedy tak dobrze maszerowali na musztrach! - zawo³a³ ksi±¿ê do sztabu.
- Nie boj± siê dzi¶ kija - mrukn±³ stary oficer.
Odleg³o¶æ miêdzy ob³okiem kurzu ze strony Egipcjan a - Libijczykami zmniejsza³a siê z ka¿d± chwil±; lecz barbarzyñcy stali nieporuszeni, a poza ich lini± ukaza³ siê tuman. Oczywi¶cie jaka¶ rezerwa wzmacnia³a kolumnê ¶rodkow±, której grozi³ najmocniejszy atak.
Nastêpca zbieg³ z pagórka i dosiad³ konia; z w±wozu wyla³y siê ostatnie rezerwy egipskie i uszykowawszy siê czeka³y na rozkaz. Za piechot± wysunê³o siê kilkuset azjatyckich je¼d¼ców na koniach drobnych, ale wytrwa³ych.
Ksi±¿ê pogoni³ za maszeruj±cymi do ataku i o sto kroków dalej znalaz³ nowy pagórek, niewysoki, lecz pozwalaj±cy ogarn±æ ca³e pole bitwy. Orszak, azjatyccy kawalerzy¶ci i kolumna rezerwowa pod±¿y³y za nim.
Ksi±¿ê niecierpliwie spojrza³ ku lewemu skrzyd³u, sk±d mia³ przyj¶æ Mentezufis, lecz nie przychodzi³. Libijczycy stali nieporuszeni, sytuacja wygl±da³a coraz powa¿niej.
Korpus Ramzesa by³ najmocniejszy, ale te¿ mia³ przeciw sobie prawie ca³± si³ê libijsk±. Ilo¶ciowo obie strony równowa¿y³y siê, ksi±¿ê nie w±tpi³ o zwyciêstwie, ale zaniepokoi³ siê o ogrom strat wobec tak mê¿nego przeciwnika.
Zreszt± bitwa ma swoje kaprysy. Nad tymi, którzy ju¿ poszli do ataku, skoñczy³ siê wp³yw naczelnego wodza. On ju¿ nie ma ich; on ma tylko pu³k rezerwowy i garstkê je¼d¼ców. Gdyby wiêc jedna z kolumn egipskich zosta³a rozbita albo gdyby nieprzyjacielowi przyby³y znienacka nowe posi³ki...
Ksi±¿ê potar³ czo³o: w tej chwili odczu³ ca³± odpowiedzialno¶æ naczelnego wodza. By³ jak gracz, który wszystko postawiwszy rzuci³ ju¿ ko¶ci i pyta: jak one siê u³o¿±?...
Egipcjanie byli o kilkadziesi±t kroków od libijskich kolumn. Komenda... tr±bki... bêbny warknê³y ¶pieszniej i wojska ruszy³y biegiem: raz - dwa - trzy!... raz - dwa - trzy!... Ale i po stronie nieprzyjació³ odezwa³a siê tr±bka, zni¿y³y siê dwa szeregi w³óczni, uderzono w bêbny... Biegiem!... Wznios³y siê nowe k³êby py³u, potem zla³y siê w jeden ogromny tuman... Ryk ludzkich g³osów, trzask w³óczni, szczêkanie kos, niekiedy przera¼liwy jêk, który wnet ton±³ w ogólnej wrzawie...
Na ca³ej linii bojowej ju¿ nie by³o widaæ ludzi, ich broni, nawet kolumn, tylko ¿ó³ty py³ rozci±gaj±cy siê w formie olbrzymiego wê¿a. Gêstszy tuman oznacza³ miejsce, gdzie star³y siê kolumny, rzadszy - gdzie by³a przerwa.
Po kilku minutach szatañskiej wrzawy nastêpca spostrzeg³, ¿e kurzawa na lewym skrzydle bardzo powoli wygina siê w ty³.
- Wzmocniæ lewe skrzyd³o! - zawo³a³.
Po³owa rezerwy pobieg³a we wskazanym kierunku i znik³a w tumanach; lewe skrzyd³o wyprostowa³o siê, podczas gdy prawe z wolna sz³o naprzód, a ¶rodek, najmocniejszy i najwa¿niejszy, ci±gle sta³ w miejscu.
- Wzmocniæ ¶rodek - rzek³ ksi±¿ê.
Druga po³owa rezerwy posz³a naprzód i zniknê³a w kurzawie. Krzyk na chwilê powiêkszy³ siê, ale ruchu naprzód nie by³o widaæ.
- Ogromnie bij± siê ci nêdznicy!... - odezwa³ siê do nastêpcy stary oficer z orszaku. - Wielki czas, a¿eby przyszed³ Mentezufis...
Ksi±¿ê wezwa³ dowódcê azjatyckiej kawalerii.
- Spojrzyj no tu na prawo - rzek³ - tam musi byæ luka. Wjed¼ tam ostro¿nie, a¿eby¶ nie podepta³ naszych ¿o³nierzy, i wpadnij z boku na ¶rodkow± kolumnê tych psów...
- Musz± byæ na ³añcuchu, bo co¶ za d³ugo stoj± - odpar³ ¶miej±c siê Azjata.
Zostawi³ przy ksiêciu ze dwudziestu swoich kawalerzystów, a z reszt± pojecha³ k³usem, wo³aj±c:
- ¯yj wiecznie, wodzu nasz!...
Spiekota by³a nieopisana. Ksi±¿ê wytê¿y³ wzrok i ucho staraj±c siê przenikn±æ ¶cianê py³u. Czeka³... czeka³... Nagle wykrzykn±³ z rado¶ci: ¶rodkowy tuman zachwia³ siê i posun±³ trochê naprzód.
Znowu stan±³, znowu posun±³ siê i zacz±³ i¶æ powoli, bardzo powoli, ale naprzód...
Wrzawa kot³owa³a siê tak straszna, ¿e nie mo¿na by³o zorientowaæ siê, co oznacza: gniew, triumf czy klêskê.
Wtem prawe skrzyd³o zaczê³o w dziwaczny sposób wyginaæ siê i cofaæ. Poza nim ukaza³ siê nowy tuman kurzu. Jednocze¶nie nadbieg³ konno Pentuer i zawo³a³:
- Patrokles zajmuje ty³y Libijczykom!...
Zamêt na prawym skrzydle powiêksza³ siê i zbli¿a³ ku ¶rodkowi pola walki. By³o widoczne, ¿e Libijczycy zaczynaj± siê cofaæ i ¿e pop³och ogarnia nawet g³ówn± kolumnê.
Ca³y sztab ksiêcia, wzburzony, rozgor±czkowany, ¶ledzi³ ruchy ¿ó³tego py³u. Po kilku minutach niepokój odbi³ siê i na lewym skrzydle. Tam ju¿ Libijczycy zaczêli uciekaæ.
- Niech nie zobaczê jutro s³oñca, je¿eli to nie jest zwyciêstwo!... - zawo³a³ stary oficer.
Przylecia³ goniec od kap³anów, którzy z najwy¿szego pagórka ¶ledzili przebieg bitwy, i doniós³, ¿e na lewym skrzydle widaæ szeregi Mentezufisa i ¿e Libijczycy s± z trzech stron otoczeni.
- Uciekaliby ju¿ jak ³anie - mówi³ zadyszany pose³ - gdyby nie przeszkadza³y im piaski.
- Zwyciêstwo!... ¯yj wiecznie, wodzu!... - krzykn±³ Pentuer.
By³o dopiero po drugiej.
Azjatyccy je¼d¼cy zaczêli wrzaskliwie ¶piewaæ i puszczaæ w górê strza³y na cze¶æ ksiêcia. Sztabowi oficerowie zsiedli z koni, rzucili siê do r±k i nóg nastêpcy, wreszcie zdjêli go z siod³a i podnie¶li w górê wo³aj±c:
- Oto wódz potê¿ny!... Zdepta³ nieprzyjació³ Egiptu!... Amon jest po jego prawej i po lewej rêce, wiêc któ¿ mu siê oprze?...
Tymczasem Libijczycy wci±¿ cofaj±c siê weszli na po³udniowe pagórki piaszczyste, a za nimi Egipcjanie. Teraz co chwilê wynurzali siê z ob³oków kurzu jezdni i przybiegali do Ramzesa.
- Mentezufis zabra³ im ty³y!... - krzycza³ jeden.
- Dwie setki podda³y siê!... - wo³a³ drugi.
- Patrokles zaj±³ im ty³y!...
- Wziêto Libijczykom trzy sztandary: barana, lwa i krogulca...
Ko³o sztabu robi³o siê coraz t³umniej: otaczali go ludzie pokrwawieni i obsypani py³em.
- ¯yj wiecznie!... ¿yj wiecznie, wodzu!...
Ksi±¿ê by³ tak rozdra¿niony, ¿e na przemian ¶mia³ siê, p³aka³ i mówi³ do swego orszaku:
- Bogowie zlitowali siê... My¶la³em, ¿e ju¿ przegramy... Nêdzny jest los wodza, który nie wydobywaj±c miecza, a nawet nic nie widz±c musi odpowiadaæ za wszystko...
- ¯yj wiecznie, zwyciêski wodzu!... - wo³ano.
- Dobre mi zwyciêstwo!... - za¶mia³ siê ksi±¿ê. - Nawet nie wiem, w jaki sposób zosta³o odniesione...
- Wygrywa bitwy, a potem dziwi siê!... - krzykn±³ kto¶ z orszaku.
- Mówiê, ¿e nawet nie wiem, jak wygl±da bitwa... - t³omaczy³ siê ksi±¿ê.
- Uspokój siê, wodzu - odpar³ Pentuer. - Tak m±drze rozstawi³e¶ wojska, ¿e nieprzyjaciele musieli byæ rozbici. A w jaki sposób?... to ju¿ nie nale¿y do ciebie, tylko do twoich pu³ków.
- Nawet miecza nie wydoby³em!... Jednego Libijczyka nie widzia³em!... - biada³ ksi±¿ê.
Na po³udniowych wzgórzach jeszcze k³êbi³o siê i wrza³o, lecz w dolinie py³ zacz±³ opadaæ; tu i owdzie jak przez mg³ê widaæ by³o gromadki ¿o³nierzy egipskich z w³óczniami ju¿ podniesionymi w górê.
Nastêpca zwróci³ konia w tamt± stronê i wjecha³ na opuszczone pole bitwy, gdzie dopiero co stoczy³a siê walka ¶rodkowych kolumn. By³ to plac szeroki na kilkaset kroków, skopany g³êbokimi jamami, zarzucony cia³ami rannych i poleg³ych. Od strony, z której zbli¿a³ siê ksi±¿ê, le¿eli w d³ugim szeregu, co kilka kroków, Egipcjanie, potem nieco gê¶ciej Libijczycy, dalej Egipcjanie i Libijczycy pomiêszani ze sob±, a jeszcze dalej prawie sami Libijczycy.
W niektórych miejscach zw³oki le¿a³y przy zw³okach: niekiedy w jednym punkcie zgromadzi³o siê trzy i cztery trupy. Piasek by³ popstrzony brunatnymi plamami krwi; rany by³y okropne: jeden wojownik mia³ odciête obie rêce, drugi rozwalon± g³owê do tu³owia, z trzeciego wychodzi³y wnêtrzno¶ci. Niektórzy wili siê w konwulsjach, a z ich ust, pe³nych piasku, wybiega³y przekleñstwa albo b³agania, a¿eby ich dobito.
Nastêpca szybko min±³ ich nie ogl±daj±c siê, choæ niektórzy ranni na jego cze¶æ wydawali s³abe okrzyki.
Niedaleko od tego miejsca spotka³ pierwsz± gromadê jeñców. Ludzie ci upadli przed nim na twarze b³agaj±c o lito¶æ.
- Zapowiedzcie ³askê dla zwyciê¿onych i pokornych - rzek³ ksi±¿ê do swego orszaku.
Kilku je¼d¼ców rozbieg³o siê w rozmaitych kierunkach. Niebawem odezwa³a siê tr±bka, a po niej dono¶ny g³os:
- Z rozkazu jego dostojno¶ci ksiêcia naczelnego wodza ranni i niewolnicy nie maj± byæ zabijani!...
W odpowiedzi na to odezwa³y siê pomiêszane krzyki, zapewne jeñców.
- Z rozkazu naczelnego wodza - wo³a³ ¶piewaj±cym tonem inny g³os, w innej stronie - ranni i niewolnicy nie maj± byæ zabijani!...
A tymczasem na po³udniowych wzgórzach walka usta³a i dwie najwiêksze gromady Libijczyków z³o¿y³y broñ przed greckimi pu³kami.
Mê¿ny Patrokles, skutkiem gor±ca, jak sam mówi³, czy te¿ rozpalaj±cych trunków, jak mniemali inni, ledwie trzyma³ siê na koniu. Przetar³ za³zawione oczy i zwróci³ siê do jeñców:
- Psy parszywe! - zawo³a³ - którzy podnie¶li¶cie grzeszne rêce na wojsko jego ¶wi±tobliwo¶ci (oby was robaki zjad³y!), wyginiecie jak wszy pod paznogciem pobo¿nego Egipcjanina, je¿eli natychmiast nie odpowiecie: gdzie podzia³ siê wasz dowódca, bodaj mu tr±d stoczy³ nozdrza i wypi³ kaprawe oczy!...
W tej chwili nadjecha³ nastêpca. Jenera³ powita³ go z szacunkiem, ale nie przerywa³ ¶ledztwa:
- Pasy ka¿ê z was drzeæ!... powbijam na pale, je¿eli natychmiast nie dowiem siê, gdzie jest ta jadowita gadzina, ten pomiot dzikiej ¶wini rzucony w mierzwê...
- A, o gdzie nasz wódz!... - zawo³a³ jeden z Libijczyków wskazuj±c na gromadkê konnych, którzy z wolna posuwali siê w g³±b pustyni.
- Co to jest? - zapyta³ ksi±¿ê.
- Nêdzny Musawasa ucieka!... - odpar³ Patrokles i o ma³o nie spad³ na ziemiê.
Ramzesowi krew uderzy³a do g³owy.
- Wiêc Musawasa jest tam i uciek³?... - Hej! kto ma lepsze konie, za mn±!...
- No - rzek³ ¶miej±c siê Patrokles - teraz sam beknie ten z³odziej baranów!...
Pentuer zast±pi³ drogê ksiêciu.
- Wasza dostojno¶æ nie mo¿esz ¶cigaæ zbiegów!...
- Co?... - wykrzykn±³ nastêpca. - Przez ca³± bitwê nie podnios³em na nikogo rêki i jeszcze teraz mam wyrzec siê wodza libijskiego?... Có¿ by powiedzieli ¿o³nierze, których wysy³a³em pod w³ócznie i topory?...
- Armia nie mo¿e zostaæ bez wodza...
- A czyli¿ tu nie ma Patroklesa, Tutmozisa, wreszcie Mentezufisa? Od czego¿ jestem wodzem, gdy mi nie wolno zapolowaæ na nieprzyjaciela?... S± od nas o kilkaset kroków i maj± zmêczone konie.
- Za godzinê wrócimy z nimi... Tylko rêkê wyci±gn±æ... - szemrali jezdni Azjaci.
- Patrokles... Tutmozis... zostawiam wam wojsko... - zawo³a³ nastêpca. - Odpocznijcie, a ja tu zaraz wrócê...
Spi±³ konia i pojecha³ truchtem, grzêzn±c w piasku, a za nim ze dwudziestu jezdnych i Pentuer.
- Ty tu po co, proroku? - zapyta³ go ksi±¿ê. - Prze¶pij siê lepiej... Odda³e¶ nam dzisiaj wa¿ne us³ugi...
- Mo¿e jeszcze siê przydam - odpar³ Pentuer.
- Ale zostañ... rozkazujê ci...
- Najwy¿sza rada poleci³a mi na krok nie odstêpowaæ waszej dostojno¶ci.
Nastêpca gniewnie otrz±sn±³ siê.
- A je¿eli wpadniemy w zasadzkê? - spyta³.
- I tam nie opuszczê ciê, panie - rzek³ kap³an.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.