po47

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Ta wojna wytêpienia by³a dopiero w pocz±tku, gdy pan Kmicic wraz z trzema Kiemliczami dotar³ po trudnej, ze wzglêdu na jego nadwerê¿one zdrowie, podró¿y do G³ogowej. Przyjechali noc±. Miasto by³o przepe³nione od wojska, panów, szlachty, s³ug królewskich i magnackich, a gospody tak pozajmowane, ¿e stary Kiemlicz z najwiêkszym trudem wystara³ siê o kwaterê dla pana Andrzeja u powro¼nika mieszkaj±cego ju¿ za miastem.
Dzieñ ten przele¿a³ pan Andrzej w bólu i w gor±czce od oparzenia. Chwilami my¶la³, ¿e przyjdzie mu ciê¿ko, ob³o¿nie zachorowaæ. Ale ¿elazna natura przemog³a. Nastêpnej nocy uczyni³o mu siê I¿ej, a ¶witaniem ubra³ siê ju¿ i poszed³ do farnego ko¶cio³a Bogu za cudowne swe ocalenie podziêkowaæ. Szary i ¶nie¿ny zimowy ranek zaledwie rozprószy³ ciemno¶ci. Miasto jeszcze spa³o, ale przez drzwi ko¶cio³a widaæ ju¿ by³o ¶wiat³o w o³tarzu i dochodzi³y go g³osy organów.
Kmicic wszed³ do ¶rodka. Ksi±dz przed o³tarzem odprawia³ wotywê, w ko¶ciele ma³o jeszcze by³o modl±cych siê. W ³awkach klêcza³o kilkana¶cie postaci z twarzami ukrytymi w d³oniach, a oprócz nich ujrza³ pan Andrzej, gdy oczy jego oswoi³y siê z ciemno¶ci±, jak±¶ postaæ le¿±c± krzy¿em przed samymi stallami, na rozci±gniêtym na ziemi kobierczyku. Za nim klêcza³o dwóch wyrostków o rumianych i prawie anielskich dziecinnych twarzach. Cz³owiek ten le¿a³ bez ruchu i tylko z piersi, poruszanych ustawicznie ciê¿kimi westchnieniami, mo¿na by³o poznaæ, ¿e nie ¶pi, ¿e modli siê gorliwie i ca³± dusz±. Kmicic równie¿ pogr±¿y³ siê w modlitwie dziêkczynnej; lecz po ukoñczonych pacierzach oczy jego mimo woli zwróci³y siê na le¿±cego krzy¿em mê¿a i nie mog³y siê ju¿ od niego oderwaæ, tak je co¶ przykuwa³o do niego. Westchnienia podobne do jêków, g³o¶ne w ciszy ko¶cielnej, wstrz±sa³y ci±gle tê postaæ. ¯ó³te blaski ¶wiec zapalonych przed o³tarzem, wraz ze ¶wiat³em dziennym, bielej±cym w szybach, wydobywa³y j± z mroku i czyni³y coraz widniejsz±.
Pan Andrzej zaraz domy¶li³ siê z ubioru, ¿e to musi byæ kto¶ znaczny, gdy¿ i wszyscy obecni, nie wy³±czaj±c ksiêdza odprawiaj±cego wotywê, spogl±dali nañ ze czci± i uszanowaniem. Nieznajomy przybrany by³ ca³y w czarny aksamit podbity sobolami, tylko na ramionach mia³ odwiniêty bia³y koronkowy ko³nierz, spod którego przegl±da³y z³ote ogniwa ³añcucha; czarny z takimi¿ piórami kapelusz le¿a³ obok, jeden za¶ z paziów, klêcz±cych za kobierczykiem, trzyma³ rêkawice i szmelcowan± na b³êkitno szpadê. Twarzy nieznajomego nie móg³ pan Kmicic widzieæ, gdy¿ by³a ukryta w fa³dach kobierczyka, a przy tym zas³ania³y j± zupe³nie rozproszone naoko³o g³owy loki nadzwyczaj obfitej peruki.
Pan Andrzej przysun±³ siê do samej stalli tak, aby gdy nieznajomy siê podniesie, móg³ dojrzeæ jego twarz. Tymczasem wotywa mia³a siê ku koñcowi. Ksi±dz ¶piewa³ ju¿ Pater noster. Ludzie, którzy chcieli byæ na nastêpnej mszy, nap³ywali przez g³ówne drzwi wchodowe. Ko¶ció³ zape³ni³ siê z wolna postaciami o podgolonych g³owach, przybranymi w delie, w ¿o³nierskie burki, w szuby i altembasowe kapoty. Uczyni³o siê do¶æ ciasno. Wówczas Kmicic tr±ci³ w ³okieæ stoj±cego obok szlachcica i szepn±³:
- Przebacz wasza mo¶æ, ¿e go w nabo¿eñstwie inkomodujê, ale ciekawo¶æ mocniejsza. Kto te¿ to jest?
Tu wskaza³ oczyma na le¿±cego krzy¿em pana.
- Chyba¶ wa¶æ z daleka przyjecha³, ¿e nie wiesz, kto to jest? - odpar³ szlachcic.
- Pewnie, ¿em z daleka przyjecha³, i dlatego pytam, w nadziei, ¿e gdy na kogo politycznego trafiê, to mi nie posk±pi odpowiedzi.
- To jest król.
- Na Boga ¿ywego! - zawo³a³ Kmicic.
Lecz w tej chwili król siê podniós³, bo ksi±dz zaczyna³ w³a¶nie czytaæ ewangeliê.
Pan Andrzej ujrza³ twarz wymizerowan±, ¿ó³t± i przezroczyst± jak wosk ko¶cielny. Oczy królewskie by³y wilgotne, a powieki zaczerwienione. Rzek³by¶, ca³e losy kraju odbi³y siê na tej szlachetnej twarzy, tyle w niej by³o bólu, cierpienia, troski. Noce bezsenne, rozdzielane miêdzy modlitwê a zmartwienie, zawody okrutne, tu³actwo, opuszczenie, upokorzony majestat tego syna, wnuka i prawnuka potê¿nych królów, gorycz, któr± tak obficie napawali go w³a¶ni poddani, niewdziêczno¶æ kraju, dIa którego gotów by³ krew i ¿ycie po¶wiêciæ, wszystko to mo¿na by³o jak w ksiêdze w tym obliczu wyczytaæ. A jednak bi³a z niego nie tylko rezygnacja zdobyta przez wiarê i modlitwê, nie tylko majestat króla i bo¿ego pomazañca, ale taka dobroæ wielka, niewyczerpana, i¿ widaæ by³o, ¿e do¶æ bêdzie najwiêkszym odstêpcom, najbardziej winnym wyci±gn±æ tylko rêce do tego ojca, a ten ojciec przyjmie, przebaczy i krzywd w³asnych zapomni.
Kmicicowi na jego widok zdawa³o siê, ¿e kto¶ mu ¿elazn± d³oni± ¶cisn±³ serce. ¯al zawrza³ w gor±cej duszy junaka. Skrucha, lito¶æ i cze¶æ oddech zapar³y mu w gardle, poczucie winy niezmiernej podciê³o mu kolana, a¿ dr¿eæ pocz±³ na ca³ym ciele, i nagle nowe, nieznane uczucie powsta³o mu w piersi. Oto w jednej chwili pokocha³ tak ten bolesny majestat, ¿e uczu³, i¿ nie ma nic dro¿szego na ziemi ca³ej od tego ojca i pana, ¿e gotów za niego po¶wiêciæ krew, ¿ycie, znie¶æ torturê i wszystko w ¶wiecie. Chcia³by siê do tych nóg rzuciæ, kolana obj±æ i prosiæ o odpuszczenie win. Szlachcic, zuchwa³y warcho³, zmar³ w nim w jednej chwili, a urodzi³ siê regalista oddany dusz± ca³± swemu królowi.
- To nasz pan! nasz pan nieszczêsny! - powtarza³ sobie, jakby ustami chcia³ daæ ¶wiadectwo temu, co widzia³y jego oczy, a czu³o serce.
Tymczasem Jan Kazimierz po ewangelii klêkn±³ znowu, rêce roz³o¿y³, oczy wzniós³ ku górze i pogr±¿y³ siê w modlitwie. Ksi±dz wreszcie odszed³, pocz±³ siê ruch w ko¶ciele, król klêcza³ ci±gle.
A¿ ów szlachcic, którego Kmicic zaczepi³, tr±ci³ teraz w bok pana Andrzeja.
- A co¶ waæpan za jeden? - spyta³.
Kmicic nie od razu zrozumia³ pytanie i nie zaraz odpowiedzia³, tak dalece serce jego i umys³ by³y osob± królewsk± zajête.
- A co¶ waæpan za jeden? - powtórzy³ ów personat.
- Szlachcic jako i waszmo¶æ! - odrzek³ pan Andrzej zbudziwszy siê jakby ze snu.
- Jak¿e ciê zowi±?
- Jak mnie zowi±? Zwê siê Babinicz, a jestem z Litwy, spod Witebska.
- A jam jest £ugowski, dworski królewski!... Proszê, to waæpan a¿ z Litwy, spod Witebska jedziesz?
- Nie... Jadê z Czêstochowy.
Pan £ugowski a¿ zaniemówi³ na chwilê ze zdziwienia.
- A je¿eli tak, to bywaj¿e waæpan, bywaj, bo nam nowin udzielisz! Ma³o ju¿ króla mi³o¶ciwego nie umorzy³ frasunek, ¿e przez trzy dni ¿adnej pewnej wie¶ci nie mia³. Jak¿e to? Spod chor±gwi Zbro¿ka mo¿e albo Kaliñskiego, albo Kuklinowskiego? Spod Czêstochowy?
- Nie spod Czêstochowy, ale z samego klasztoru, wprost!
- Chyba wa¶æ ¿artujesz? Co tam? co s³ychaæ? Broni¿e siê jeszcze Jasna Góra?
- I broni siê, i bêdzie broni³a. Szwedzi ju¿ na odst±pieniu!
- Dla Boga! Król oz³oci waszmo¶ci! Z samego klasztoru, powiadasz, jedziesz?... Jak¿e ciê to Szwedzi pu¶cili?
- Jam ich o permisjê nie prosi³, ale wybaczaj waæpan, ¿e w ko¶ciele obszerniejszej relacji daæ nie mogê.
- S³usznie, s³usznie - odpar³ pan £ugowski. - Bóg mi³osierny!... Z nieba nam spad³e¶!... W ko¶ciele nie przystoi... s³usznie! Czekaj¿e waæpan. Zaraz siê król podniesie, ¶niadaæ przed sum± pojedzie... Dzi¶ niedziela... Chod¼ wa¶æ, staniesz wraz ze mn± przy drzwiach i wraz u wej¶cia przedstawiê waæpana królowi... Chod¼, chod¼, bo nie ma czasu!
To rzek³szy ruszy³ naprzód, a Kmicic za nim. Zaledwie ustawili siê przy drzwiach, gdy ukaza³o siê naprzód dwóch paziów, a za nimi wyszed³ z wolna Jan Kazimierz.
- Mi³o¶ciwy królu! - zakrzykn±³ pan £ugowski - s± wie¶ci z Czêstochowy!
Woskowa twarz Jana Kazimierza o¿ywi³a siê nagle.
- Co? gdzie? kto jest? - spyta³.
- Ten oto szlachcic! Powiada, ¿e z samego klasztoru jedzie.
- Zali klasztor ju¿ zdobyty? - zakrzykn±³ król.
Wtem pan Andrzej rymn±³ jak d³ugi do nóg pañskich.
Jan Kazimierz pochyli³ siê i pocz±³ podnosiæ go za ramiona.
- Na potem - wo³a³ - na potem!... Wstañ wa¶æ, na Boga, wstañ! mów prêdzej... Klasztor zdobyty?
Kmicic zerwa³ siê ze ³zami w oczach i krzykn±³ z zapa³em:
- Nie zdobyty, mi³o¶ciwy panie, i nie bêdzie! Szwedzi pobici! Najwiêksza armata wysadzona! Strach miêdzy nimi, g³ód, mizeria! O odst±pieniu my¶l±!...
- Chwa³a! Chwa³a Tobie, Królowo Anielska i nasza! - rzek³ król.
To rzek³szy odwróci³ siê ku drzwiom ko¶cielnym, zdj±³ kapelusz i nie wchodz±c do ¶rodka, klêkn±³ na ¶niegu przy drzwiach. G³owê opar³ o ramê kamienn± i pogr±¿y³ siê w milczeniu. Po chwili ³kanie poczê³o nim wstrz±saæ.
Rozczulenie ogarnê³o wszystkich. Pan Andrzej rycza³ jak ¿ubr.
Król pomodliwszy siê i wyp³akawszy wsta³ uspokojony, z twarz± wiele pogodniejsz±. Zaraz spyta³ Kmicica o nazwisko, a gdy ten powiedzia³ mu swe przybrane miano, rzek³:
- Niech¿e ciê pan £ugowski zaraz do naszej kwatery prowadzi. Nie za¿yjemy rannego posi³ku inaczej, jak s³uchaj±c o obronie!
I w kwadrans pó¼niej Kmicic stan±³ w komnacie królewskiej przed dostojnym zebraniem. Król czeka³ tylko na królowê, by zasi±¶æ do rannej polewki; jako¿ Maria Ludwika pojawi³a siê za chwilê. Jan Kazimierz, ledwie j± ujrza³, zaraz zakrzykn±³:
- Czêstochowa wytrzyma³a! Szwedzi ustêpuj±! Oto jest pan Babinicz, który stamt±d przyje¿d¿a i tê wie¶æ przynosi!
Czarne oczy królowej spoczê³y badawczo na m³odej twarzy junaka i widz±c jej szczero¶æ, rozja¶ni³y siê rado¶ci±; on za¶ oddawszy niski uk³on, patrzy³ tak¿e na ni± ¶miele, jako prawda i uczciwo¶æ patrzeæ umiej±.
- Moc boska! - rzek³a królowa - ciê¿ar okrutny zdj±³e¶ nam waæpan z serca, i da Bóg, ¿e to bêdzie pocz±tek odmiany fortuny. Wprost¿e spod Czêstochowy jedziesz?
- Nie spod Czêstochowy, ale powiada, ¿e z samego klasztoru, to jeden z obroñców! - zawo³a³ król. -Z³oty go¶æ!... Bodaj tacy co dzieñ przybywali; ale pozwólcie¿e mu przyj¶æ do s³owa... Opowiadaj, bracie, opowiadaj, jake¶cie siê bronili i jak was rêka boska piastowa³a?
- Pewnie, mi³o¶ciwi pañstwo, ¿e nic wiêcej, jeno opieka boska i cuda Naj¶wiêtszej Panny, na które co dzieñ w³asnymi oczyma patrzyli¶my.
Tu pan Kmicic zabiera³ siê ju¿ do opowiadania, gdy wtem coraz nowi dygnitarze zaczêli siê schodziæ. Przyszed³ wiêc nuncjusz papieski, potem ksi±dz prymas Leszczyñski, za nim ksi±dz Wyd¿ga, z³otousty kaznodzieja, który by³ kanclerzem królowej, a pó¼niej biskupem warmiñskim, potem za¶ jeszcze prymasem. Wraz z nim wszed³ kanclerz koronny pan Koryciñski i Francuz de Noyers, przyboczny królowej, za nim nadchodzili kolejno inni dygnitarze, którzy pana nie opu¶cili w nieszczê¶ciu, ale woleli z nim gorzki, wygnañczy chleb dzieliæ ni¿ wiarê zaprzysiê¿on± z³amaæ.
Królowi za¶ pilno by³o, wiêc odrywa³ siê co chwila od posi³ku i powtarza³:
- S³uchajcie, wasze mo¶cie! s³uchajcie, go¶æ z Czêstochowy! dobra wie¶æ, s³uchajcie!... Z samej Jasnej Góry!...
Na to dygnitarze spogl±dali z ciekawo¶ci± na Kmicica, stoj±cego jakoby przed s±dem, lecz on, ¶mia³y z natury i przywyk³y do obcowania z wielkimi, wcale siê widokiem tylu znamienitych ludzi nie strwo¿y³ i gdy zasiedli wszyscy miejsca, pocz±³ o ca³ym oblê¿eniu opowiadaæ.
Prawdê znaæ by³o w jego s³owach, bo mówi³ jasno, dobitnie, jak ¿o³nierz. który sam na wszystko patrzy³, wszystkiego siê dotkn±³, wszystko przeby³. Mówi³ o ksiêdzu Kordeckim, jako o proroku ¶wiêtym, wychwala³ pod niebiosa pana Zamoyskiego i pana Czarnieckiego, wys³awia³ innych ojców, nikogo, prócz siebie, nie pomija³; lecz ca³± obronê bez ogródki Naj¶wiêtszej Pannie, Jej ³asce i cudom przypisywa³.
S³uchali go w zdumieniu król i dygnitarze.
Ksi±dz pospiesznie wszystko nuncjuszowi t³umaczy³, inni panowie za g³owy siê chwytali, inni modlili siê lub bili w piersi.
Wreszcie, gdy Kmicic doszed³ do ostatnich szturmów, gdy pocz±³ opowiadaæ, jak Miller sprowadzi³ ciê¿kie dzia³a z Krakowa, a miêdzy nimi tak± kolubrynê, której nie tylko czêstochowskie, ale ¿adne w ¶wiecie mury oprzeæ siê nie mog³y - cisza uczyni³a siê jak makiem sia³ i wszystkie oczy spoczê³y na jego ustach.
Lecz Kmicic urwa³ nagle i pocz±³ oddychaæ szybko; jasne rumieñce wyst±pi³y mu na twarz, zmarszczy³ brwi, podniós³ g³owê i rzek³ hardo:
- Teraz muszê mówiæ o sobie, choæ wola³bym milczeæ... A je¿eli co¶ powiem, co na pochwa³ê wypadnie, Bóg mi ¶wiadek, nie uczyniê tego dla nagród, bo ich nie potrzebujê, gdy¿ najwiêksza nagroda dla mnie za majestat krew przelaæ...
- Mów ¶miele, wierzym ci! - rzek³ król.
- Có¿ owa kolubryna?...
- Tê kolubrynê... ja, wykrad³szy siê w nocy z fortecy, prochami w drzazgi rozsadzi³em!
- Na mi³y Bóg! - zakrzykn±³ król.
Lecz po tym wykrzykniku nasta³a cisza, takie zdumienie ogarnê³o s³uchaj±cych. Wszyscy patrzyli jak w têczê w junaka, który sta³ z iskrz±cymi siê oczyma, z rumieñcem na twarzy i z hardo podniesion± g³ow±. A tyle w nim by³o w tej chwili jakiej¶ grozy i dzikiego mêstwa, ¿e ka¿demu przysz³o mimo woli na my¶l, i¿ taki cz³owiek móg³ na podobny uczynek siê zdobyæ.
Tote¿ po chwili milczenia ksi±dz prymas odezwa³ siê:
- Patrzy na to ten cz³owiek!
- Jak¿e¶ to uczyni³? - zawo³a³ król.
Kmicic opowiedzia³, jak by³o.
- Uszom siê nie chce wierzyæ! - rzek³ pan kanclerz Koryciñski.
- Mo¶ci panowie! - odezwa³ siê z powag± król - nie wiedzieli¶my, kogo mamy przed sob±. ¯ywie jeszcze nadzieja, ¿e nie zginê³a ta Rzeczpospolita, póki takich kawalerów i obywateli wydaje.
- Ten mo¿e o sobie powiedzieæ: Si fractus illabatur orbis, impavidum ferient ruinae! - rzek³ ksi±dz Wyd¿ga, który lubi³ autorów przy ka¿dej sposobno¶ci cytowaæ.
- Prawie to niepodobne rzeczy - ozwa³ siê znów kanclerz. - Powiedz¿e panie kawalerze, jakim sposobem ¿ywot unios³e¶ z tego terminu i jak przez Szwedów siê przedosta³e¶?
- Huk og³uszy³ mnie - rzek³ Kmicic - i dopiero nazajutrz znale¼li mnie Szwedzi przy okopie, jakoby bez duszy le¿±cego. Zaraz mnie tam pod s±d oddali i Miller skaza³ mnie na ¶mieræ.
- Ty za¶ uciek³e¶?
- Niejaki Kuklinowski wyprosi³ mnie u Millera, ¿eby sam móg³ mnie zg³adziæ, bo mia³ przeciw mnie zawziêto¶æ okrutn±...
- Znany to warcho³ i zbój, s³yszeli¶my tu o nim - rzek³ kasztelan Krzywiñski. - Jego pu³k z Millerem pod Czêstochow± stoi... Prawda!
- Ów. Kuklinowski pos³owa³ wprzódy od Millera do klasztoru i raz mnie prywatnie do zdrady namawia³, gdym go do bramy odprowadza³. Ja za¶ trzasn±³em go w gêbê i skopa³em nogami... Za to urazê do mnie powzi±³.
- A to, widzê, z ognia i siarki szlachcic! - zawo³a³ rozweselony król.- Takiemu w drogê nie wchod¼!... Miller odda³ ciê tedy Kuklinowskiemu?
- Tak jest, mi³o¶ciwy panie!... On za¶ zamkn±³ siê ze mn± w pustej stodó³ce z kilkoma lud¼mi... Tam mnie do belki powrozami przywi±za³ i mêczyæ pocz±³, i ogniem boki pali³.
- Na Boga ¿ywego!
- Wtem go odwo³ano do Millera, a tymczasem przysz³o trzech szlachty, niejakich Kiemliczów, jego ¿o³nierzy, którzy wpierw u mnie s³u¿yli. Ci pobili stra¿ników i odwi±zali mnie od belki.
- I uciekli¶cie. Teraz rozumiem! - rzek³ król.
- Nie, mi³o¶ciwy panie. Zaczekali¶my na powrót Kuklinowskiego. Wówczas ja go kaza³em do tej samej belki przywi±zaæ i lepiej ogniem przypiek³em.
To rzek³szy pan Kmicic, podniecony wspomnieniem, zaczerwieni³ siê na nowo i oczy b³ys³y mu jak wilkowi.
Lecz król, który ³atwo od zmartwienia do weso³o¶ci, od powagi do ¿artu przechodzi³, pocz±³ biæ d³oni± w stó³ i wo³aæ ze ¶miechem:
- Dobrze mu tak! Dobrze mu tak! Nie zas³u¿y³ taki zdrajca na lepszy traktament!
- Zostawi³em go ¿ywego - odrzek³ Kmicic - lecz do rana musia³ ostygn±æ.
- To sztuka, co swego nie daruje! Wiêcej nam takich! - wo³a³ król, zupe³nie ju¿ rozbawiony. - Sam za¶ z tymi ¿o³nierzami tu przyby³e¶? Jak ich zowi±?
- Kiemlicze; jest ojciec i dwóch synów.
- Mater mea de domo Kiemliczówna est - rzek³ z powag± ksi±dz kanclerz królowej, Wyd¿ga.
- To widaæ s± Kiemlicze wielcy i mali - odpar³ weso³o Kmicic - a ci nie tylko s± mali, ale i w rzeczy hultaje, jeno ¿o³nierze okrutni i mnie wierni.
Tymczasem kanclerz Koryciñski szepta³ co¶ od niejakiego czasu do ucha ksiêdza arcybiskupa gnie¼nieñskiego, wreszcie rzek³:
- Wielu tu przyje¿d¿a takich, którzy dla w³asnej chwalby albo spodziewanej nagrody radzi klimkiem rzucaj±. Ci wie¶ci fa³szywe i ba³amutne przywo¿±, czêsto i przez nieprzyjació³ namówieni.
Uwaga ta zmrozi³a wszystkich obecnych. Kmicica twarz pokry³a siê purpur±.
- Nie znam ja godno¶ci waszmo¶æ pana - odrzek³ - która jak tuszê, musi byæ znaczna... wiêc nie chcê jej ubli¿yæ, ale tak my¶lê, ¿e nie masz takiej godno¶ci, która by pozwala³a szlachcicowi bez racji ³garstwo zadawaæ.
- Cz³owieku! do kanclerza wielkiego koronnego mówisz! - rzek³ pan £ugowski.
Kmicic wybuchn±³ gniewem:
- Kto mi ³garstwo zadaje, choæby by³ kanclerzem, temu powiem: ³atwiej ³garstwo zadawaæ ni¿ gard³a nadstawiaæ, ³atwiej pieczêtowaæ woskiem ni¿ krwi±!
Lecz pan Koryciñski nie rozgniewa³ siê wcale, tylko odrzek³:
- Nie zadajê ci k³amstwa, panie kawalerze, ale je¿eli prawda, co¶ mówi³, to powiniene¶ mieæ bok spalony.
- Pójd¼¿e wasza wielmo¿no¶æ gdzie na stronê, to ci go poka¿ê! - hukn±³ Kmicic.
- Nie potrzeba - rzek³ król - wierzym ci tak!
- Nie mo¿e byæ, mi³o¶ciwy królu! - zakrzykn±³ pan Andrzej - sam tego chcê, jak o ³askê o to proszê, ¿eby mnie tu nikt, choæby nie wiem jak dostojny, koloryst± nie czyni³! ¼le by mi siê nagrodzi³a mêka, mi³o¶ciwe pañstwo! Nie chcê nagrody, chcê, ¿eby mi wierzono, niech¿e niewierni Tomasze dotkn± ran moich!
- U mnie masz wiarê! - rzek³ król.
- Sama prawda by³a w jego s³owach -doda³a Maria Ludwika - ja siê na ludziach nie mylê.
Lecz Kmicic rêce z³o¿y³.
- Mi³o¶ciwe pañstwo, pozwólcie! Niech¿e ktokolwiek idzie ze mn± na stronê, bo ciê¿ko by mi tu by³o ¿yæ w podejrzeniach.
- Ja pójdê - rzek³ pan Tyzenhauz, m³ody dworzanin królewski.
To rzek³szy odprowadzi³ Kmicica do drugiej komnaty, a po drodze mówi³ do niego:
- Nie dlatego idê, bym nie wierzy³, bo wierzê, ale by z waszmo¶ci± pogadaæ. My siê gdzie¶ na Litwie widzieli... Nazwiska sobie nie mogê przypomnieæ, bo byæ mo¿e, i¿em waszmo¶ci wyrostkiem jeszcze widzia³ i sam wtedy wyrostkiem by³em. Kmicic odwróci³ nieco twarz, by ukryæ nag³e pomieszanie.
- Mo¿e na sejmiku jakim. Czêsto mnie nieboszczyk rodzic bra³ ze sob±, bym siê praktyce publicznej przypatrywa³.
- Mo¿e byæ... Twarz waæpañska pewno mi nieobca, chocia¿e¶ wtedy tej kresy nie mia³. Patrz jednak waæpan, jako memoria fragilis est, to¿ mnie siê przewiduje, ¿e ciê wtedy inaczej zwali?
- Bo lata pamiêæ m±c± - odpar³ pan Andrzej.
Za czym weszli do innej komnaty. Po chwili pan Tyzenhauz wróci³ przed oblicze królewskie.
- Upieczon, mi³o¶ciwy królu, jako na ro¿nie! - rzek³. - Ca³y bok ze szczêtem przypalony!
Wiêc gdy z kolei i Kmicic wróci³, król wsta³, ¶cisn±³ go za g³owê i rzek³:
- Nigdy by¶my nie w±tpili, ¿e prawdê mówisz, i zas³uga twoja ani ból darmo nie przeminie.
- D³u¿nikami twymi jeste¶my - doda³a królowa wyci±gaj±c doñ rêkê.
Pan Andrzej przyklêkn±³ na jedno kolano i uca³owa³ ze czci± d³oñ królowej, która go jeszcze pog³adzi³a jako matka po g³owie.
- Ale ju¿¿e siê na pana kanclerza nie gniewaj - rzek³ znowu król. - Po prawdzie, niema³o tu by³o zdrajców albo takich, którzy pletli trzy po trzy, a do urzêdu kanclerskiego nale¿y, ¿eby prawdê de publicis wydobyæ.
- Co by tam mój chudopacholski gniew znaczy³ dla tak wielkiego cz³owieka - odpowiedzia³ pan Andrzej. - I nie ¶mia³bym nawet mruczeæ na zacnego senatora, który przyk³ad wierno¶ci i mi³o¶ci do ojczyzny wszystkim daje.
Kanclerz u¶miechn±³ siê dobrotliwie i wyci±gn±³ rêkê.
- No, niech¿e bêdzie zgoda ! Przymówi³e¶ mi te¿ szpetnie o tym wosku, ale wiedz o tym, ¿e i Koryciñscy czêsto krwi±, nie samym woskiem pieczêtowali...
Król rozweselony by³ zupe³nie. - Uda³ nam siê ten Babinicz - rzek³ do senatorów. - Tak nam do serca przypad³, jak ma³o kto... Ju¿ ciê te¿ od boku naszego nie pu¶cim i da Bóg, razem nied³ugo do mi³ej ojczyzny powrócimy.
- O najja¶niejszy królu! - zakrzykn±³ w uniesieniu Kmicic - chocia¿em by³ w twierdzy zamkniêty, wiem to od szlachty, od wojska, od tych nawet, co pod panem Zbro¿kiem i Kaliñskim s³u¿±c Czêstochowê oblegali, ¿e wszyscy dnia i godziny twego powrotu wygl±daj±. Uka¿ siê tylko, mi³o¶ciwy panie, a tego samego dnia ca³a Litwa, Korona i Ru¶ jako jeden m±¿ przy tobie stan±! Pójdzie szlachta, pójdzie nawet ch³opstwo nikczemne przy panu swoim siê oponowaæ. Wojsko pod hetmanami ledwie ju¿ dysze, tak chce na Szwedów... Wiem i to, ¿e pod Czêstochowê przyje¿d¿ali od hetmañskich wojsk deputaci, ¿eby Zbro¿ka, Kaliñskiego i Kuklinowskiego przeciw Szwedom ekscytowaæ. Stañ dzi¶, mi³o¶ciwy panie, w granicach, a za miesi±c jednego Szweda ju¿ nie bêdzie, jeno przyb±d¼, jeno siê uka¿, bo¶my tam jako owce bez pasterza!...
Kmicicowi skry sz³y z oczu, gdy to mówi³, i tak wielki zapa³ go ogarn±³, ¿e klêkn±³ na ¶rodku sali. Zapa³ jego udzieli³ siê te¿ samej nawet królowej, która nieustraszonej odwagi bêd±c, dawno króla do powrotu namawia³a.
Wiêc zwróciwszy siê teraz do Jana Kazimierza, rzek³a z si³± i stanowczo¶ci±:
- G³os ca³ego narodu przez usta tego szlachcica s³yszê!...
- Tak jest! tak jest! Mi³o¶ciwa pani!... matko nasza!... - zakrzykn±³ Kmicic.
Lecz kanclerza Koryciñskiego i króla uderzy³y niektóre s³owa w tym, co mówi³ Kmicic.
- Zawsze - rzek³ król - gotowi¶my ponie¶æ w ofierze zdrowie i ¿ycie nasze, i nie na co innego, jeno na poprawê poddanych naszych czekali¶my a¿ dot±d.
- Ta poprawa ju¿ siê spe³ni³a - rzek³a Maria Ludwika.
- Majestas infracta malis! - rzek³, spogl±daj±c na ni± z uwielbieniem, ksi±dz Wyd¿ga.
- Wa¿ne to s± rzeczy - przerwa³ ksi±dz arcybiskup Leszczyñski - zali istotnie deputacje od wojsk hetmañskich przychodzi³y pod Czêstochowê?
- Wiem to od moich ludzi, tych¿e Kiemliczów! - odpar³ pan Andrzej. - U Zbro¿ka i Kaliñskiego wszyscy g³o¶no o tym mówili, nic na Millera i Szwedów nie uwa¿aj±c. Kiemlicze owi nie byli zamkniêci, mieli ze ¶wiatem relacje, z ¿o³nierzami i szlacht±... Tych mogê przed obliczem majestatu i waszych dostojno¶ci postawiæ, aby sami opowiedzieli, jako w ca³ym kraju wre jak w garnku. Hetmani z musu tylko do Szweda przystali, bo z³y duch wojsko opêta³, a teraz samo owo wojsko chce na powrót do powinno¶ci wróciæ. Szlachtê i duchownych Szwedzi bij±, rabuj±, przeciw wolno¶ci dawnej blu¼ni±, to¿ i dziwu nie ma, ¿e ka¿dy jeno piê¶ci ¶ciska i na szablê ³akomie spogl±da.
- Mieli¶my ju¿ i my od wojsk wiadomo¶ci - rzek³ król - byli tu tak¿e tajni wys³añcy, którzy nam ochotê powszechn± powrotu do dawnej wierno¶ci i czci oznajmiali...
- I to schodzi siê z tym, co ów kawaler powiada - rzek³ kanclerz. - Ale je¿eli deputacje i miêdzy pu³kami chodz±, to wa¿ne jest, bo znaczy to, ¿e owoc ju¿ dojrza³, ¿e nasze starania nie zmarnia³y i robota gotowa, a zatem czas nadszed³...
- A Koniecpolski? - rzek³ król - a tylu innych, którzy jeszcze przy boku najezdnika stoj±, w oczy mu patrz± i o swej wierno¶ci zarêczaj±?
Na to umilkli wszyscy, a król zasêpi³ siê nagle i jako gdy s³oñce za chmurê zajdzie, mrok od razu ca³y ¶wiat pokrywa, tak i jemu twarz pociemnia³a.
I po chwili tak mówiæ pocz±³:
- Bóg patrzy w serca nasze, ¿e¶my choæ dzi¶ gotowi wyruszyæ i ¿e nie potencja szwedzka nas wstrzymuje, ale nieszczêsna zmienno¶æ naszego narodu, który jako Proteusz coraz now± postaæ na siê przyjmuje. Zali mo¿emy zaufaæ, ¿e to nawrócenie szczere, ochota nie zmy¶lona, gotowo¶æ nie zdradliwa? Zali mo¿emy zawierzyæ temu narodowi, który tak niedawno nas opu¶ci³ i z tak lekkim sercem z najezdnikiem siê po³±czy³ przeciw w³asnemu królowi, przeciw w³asnej ojczy¼nie, przeciw w³asnym wolno¶ciom? Bole¶æ ¶ciska nam serce i wstyd nam za naszych poddanych! Gdzie¿ dzieje podaj± podobne przyk³ady? Któren¿e król tyle dozna³ zdrad i nie¿yczliwo¶ci, któren tak by³ opuszczony? Przypomnijcie sobie jeno, uprzejmo¶ci wasze, i¿e¶my w¶ród naszego wojska, w¶ród tych, którzy krew za nas winni byli przelaæ, bezpieczeñstwa - i - zgroza powiedzieæ! - ¿ycia nawet nie byli pewni. A je¶li¶my ojczyznê opu¶cili i tu schronienia szukaæ musieli, to nie z boja¼ni przed owym szwedzkim nieprzyjacielem, ale by w³asnych poddanych, w³asne dzieci, od straszliwego wystêpku królobójstwa i ojcobójstwa uchroniæ.
- Mi³o¶ciwy panie! - krzykn±³ Kmicic - ciê¿ko zawini³ nasz naród, grzeszny jest i s³usznie ch³oszcze go rêka bo¿a, ale przecie na rany Chrystusa ! nie znalaz³ siê w tym narodzie i da Bóg, po wieki nie znajdzie siê taki, który by rêkê na ¶wiêt± osobê pomazañca boskiego ¶mia³ podnie¶æ!
- Ty w to nie wierzysz, bo¶ poczciwy - odrzek³ król - ale my mamy listy i dowody. Ju¿ to gorzko odp³acili nam siê Radziwi³³owie za dobrodziejstwa, którymi¶my ich obsypali, a jednak Bogus³awa, choæ zdrajcê, sumienie ruszy³o, i nie tylko nie chcia³ do zamachu na nas rêki przy³o¿yæ, ale pierwszy nam o nim doniós³.
- Do jakiego zamachu? - zawo³a³ zdumiony Kmicic.
- Doniós³ nam - rzek³ król - i¿ znalaz³ siê taki, który mu siê za sto czerwonych z³otych ofiarowa³ porwaæ nas i ¿ywego lub umar³ego Szwedom dostawiæ. Dreszcz przeszed³ ca³e zgromadzenie na te s³owa królewskie, a pan Kmicic zaledwie zdo³a³ wyj±kaæ pytanie:
- Kto to by³ taki?... kto to by³?...
- Niejaki Kmicic - odrzek³ król.
Fala krwi uderzy³a nagle panu Andrzejowi do g³owy, w oczach mu pociemnia³o, rêkoma schwyci³ za czuprynê i strasznym, ob³±kanym g³osem zakrzykn±³:
- To ³garstwo! Ksi±¿ê Bogus³aw ³¿e jak pies! Mi³o¶ciwy królu, panie mój! nie wierz temu zdrajcy, umy¶lnie on to uczyni³, by wroga zhañbiæ, a ciebie przeraziæ, królu mój, panie!... to zdrajca!... Kmicic by nie wa¿y³ siê na to...
Tu nagle zakrêci³ siê pan Andrzej na miejscu. Si³y jego, sterane oblê¿eniem, podciête wybuchem prochów w kolubrynie i mêk± zadan± przez Kuklinowskiego, opu¶ci³y go zupe³nie - i run±³ bez przytomno¶ci do nóg królewskich.
Podniesiono go i medyk królewski pocz±³ go cuciæ w przyleg³ej izbie. Lecz w zgromadzeniu dygnitarzy nie umiano sobie wyt³umaczyæ, czemu s³owa królewskie podobnie straszne uczyni³y na m³odym szlachcicu wra¿enie.
- Albo tak poczciwy, ¿e sama abominacja z nóg go zwali³a, albo jaki tego Kmicica krewny - rzek³ pan kasztelan krakowski.
- Trzeba siê bêdzie tego dopytaæ - odpowiedzia³ kanclerz Koryciñski.- Oni tam wszyscy sobie na Litwie krewni, jako zreszt± i u nas.
Na to pan Tyzenhauz: - Mi³o¶ciwy panie! Niech mnie Bóg broni, ¿ebym chcia³ co z³ego o tym szlachcicu mówiæ - ale... nie trzeba jeszcze zbytecznie ufaæ... ¯e s³u¿y³ w Czêstochowie, to pewno; bok ma spalony, czego by w ¿adnym razie mnisi nie uczynili, bo oni jako s³udzy bo¿y wszelk± klemencjê nawet dla jeñców i zdrajców mieæ musz±, ale jedno mi wci±¿ po g³owie chodzi i ufno¶æ do niego psuje... Owo ja go kiedy¶ na Litwie spotka³em... wyrostkiem jeszcze, na sejmiku czy na kuligu... nie pomnê...
- I co z tego? - rzek³ król.
- I on... ci±gle mi siê widzi... ¿e nie nazywa³ siê Babinicz.
- Nie powiadaj byle czego! - rzek³ król - m³ody jeste¶ i nieuwa¿ny, w g³owie ³acno ci siê mog³o pomieszaæ. Babinicz czy nie Babinicz, czemu ja jemu nie mam ufaæ? Szczero¶æ i prawdê ma na gêbie wypisane, a serce widaæ z³ote. Sobie bym chyba nie ufa³, gdybym takiemu ¿o³nierzowi nie mia³ ufaæ, któren krew za nas i ojczyznê przelewa³.
- Wiêcej on na ufno¶æ zas³uguje ani¿eli list ksiêcia Bogus³awa - rzek³a nagle królowa - i polecam to uwadze waszych dostojno¶ci, ¿e w tym li¶cie mo¿e nie byæ i s³owa prawdy. Si³a mog³o zale¿eæ Radziwi³³om bir¿añskim, ¿eby¶my zgo³a na duchu upadli, a ³acno przypu¶ciæ, ¿e ksi±¿ê Bogus³aw chcia³ przy tym jakowego wroga swego pogr±¿yæ i sobie furtkê otwart± w razie odmiany fortuny zostawiæ.
- Gdybym nie przywyk³ do tego - rzek³ prymas - ¿e z ust mi³o¶ciwej królowej jejmo¶ci sama m±dro¶æ wychodzi, zdumiewa³bym siê nad bystro¶ci± tych s³ów, najbieglejszego statysty godnych.
- “...curasque gerens, animosque viriles...” - przerwa³ z cicha ksi±dz Wyd¿ga.
Podniesiona tymi s³owy królowa wsta³a z krzes³a i tak mówiæ poczê³a:
- Nie o Radziwi³³ów bir¿añskich mi chodzi, bo ci, jako heretycy, ³acnie podszeptów nieprzyjaciela rodu ludzkiego us³uchali; ani te¿ o list ksiêcia Bogus³awa, prywatê mo¿e zacieraj±cy... Ale najbardziej mnie bol± desperackie s³owa króla, pana i ma³¿onka mojego, przeciw temu narodowi wyrzeczone. Któ¿ bowiem go oszczêdzi, je¶li go w³asny król potêpia? A przecie, gdy rozejrzê siê po ¶wiecie, pró¿no pytam, gdzie jest taki drugi naród, w którym bý chwa³a Boga staro¿ytnej szczero¶ci trybem trwa³a i pomna¿a³a siê coraz bardziej... Pró¿no patrzê, gdzie drugi naród, w którym tak otwarty kandor ¿yje; gdzie pañstwo, w którym by o tak piekielnych blu¼nierstwach, subtelnych zbrodniach i nigdy nie przejednanych zawziêto¶ciach, jakich pe³ne s± obce kroniki, nigdy nikt nie s³ysza³... Niech¿e mi poka¿± ludzie, w dziejach ¶wiata biegli, inne królestwo, gdzie by wszyscy królowie w³asn± spokojn± ¶mierci± umierali. Nie masz tu no¿ów i trucizn, nie masz protektorów, jako u Angielczyków... Prawda, mój panie, zawini³ ten naród ciê¿ko, zgrzeszy³ przez swawolê i lekko¶æ... Ale który¿ to jest naród nigdy nie b³±dz±cy i gdzie jest taki, który by tak prêdko winê sw± uzna³, pokutê i poprawê rozpocz±³? Oto ju¿ siê obejrzeli, ju¿ przychodz±, bij±c siê w piersi, do twego majestatu... ju¿ krew przelaæ, ¿ycie oddaæ, fortuny po¶wiêciæ dla ciebie gotowi... A ty zali ich odepchniesz? zali ¿a³uj±cym nie przebaczysz, poprawionym i pokutuj±cym nie zaufasz?... dzieciom, które zb³±dzi³y, ojcowskiego afektu nie wrócisz?... Zaufaj im, panie, bo oto têskni± ju¿ za sw± krwi± jagielloñsk± i za ojcowskimi rz±dami twymi... Jed¼ miêdzy nich... Ja, ja niewiasta nie lêkam siê zdrady, bo widzê mi³o¶æ, bo widzê ¿al za grzechy i restauracjê tego królestwa, na które ciê po ojcu i bracie powo³ano. Ani mi siê te¿ podobna rzecz zdawa, by Bóg mia³ zgubiæ tak znaczn± Rzeczpospolitê, w której ¶wiat³o prawdziwej wiary p³onie. Do krótkiego czasu ¶ci±gnê³a boska sprawiedliwo¶æ rózgê swoj± na ukaranie, nie na zgubienie dziatek swoich, a za¶ wkrótce potem utuli ich i pocieszy ojcowska tego¿ niebieskiego Pana dobroæ. Lecz ty nie gard¼ nimi, królu, i powierzyæ siê ich synowskiej dyskrecji nie lêkaj, bo tylko tym sposobem z³e w dobre, zmartwienia w pociechy, klêski w tryumfy zmieniæ siê mog±.
To rzek³szy siad³a królowa, jeszcze z ogniem w ¼renicach i faluj±c± piersi±; wszyscy spogl±dali na ni± z uwieibieniem, a ksi±dz kanclerz Wyd¿ga zacz±³ mówiæ echowym g³osem:

Nulla sors longa est, dolor et voluptas
Invicem cedunt.
Ima permutat brevis hora summis...

Lecz nikt go nie s³ucha³, bo zapa³ bohaterskiej pani udzieli³ siê wszystkim sercom. Sam król zerwa³ siê z rumieñcami na po¿ó³k³ej twarzy i zakrzykn±³:
- Nie straci³em jeszcze królestwa, skoro mam tak± królowê!... Niech¿e siê stanie jej wola, bo w natchnieniu proroczym mówi³a. Im prêdzej wyruszê i stanê inter regna, tym bêdzie lepiej!...
Na to ozwa³ siê z powag± prymas:
- Nie chcê ja woli mi³o¶ciwych pañstwa moich negowaæ ani od przedsiêwziêcia odwodziæ, w którym jest hazard, ale mo¿e byæ i zbawienie. Wszelako za roztropn± rzecz uwa¿a³bym jeszcze raz w Opolu, gdzie wiêkszo¶æ senatorów przebywa, zebraæ siê i tam konceptów zebranych pos³uchaæ, które jeszcze lepiej i obszerniej sprawê wywie¶æ i rozwa¿yæ mog±.
- Zatem do Opola! - zakrzykn±³ król - a potem w drogê, i co Bóg da!
- Bóg da powrót szczê¶liwy i zwyciêstwo! - rzek³a królowa.
- Amen! - rzek³ prymas.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.