22

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


"Ch³opi" W³adys³awa Stanis³awa Reymonta
Jêzyk polski:



"Ch³opi" W³adys³awa Stanis³awa Reymonta


 






Wpadli do sadu, chy³kiem przesunêli siê pod obwis³ymi ga³êziami i prêdko, trwo¿nie, niby sp³oszone jelonki, wybiegli za stodo³y, w omrocza³e ¶niegi, w noc bezgwiezdn± i w niezg³êbion± cicho¶æ pól przemarz³ych.


Przepadli w nocy; zginê³a wie¶, umilk³a nagle wrzawa ludzka, porwa³y siê nawet najs³absze odg³osy ¿ycia, ¿e zapomnieli wnet o wszystkim i uj±wszy siê wpó³, przywarli mocno do siebie biedro w biedro, przychyleni nieco, rado¶ni a strwo¿eni, milcz±cy a pe³ni roz¶piewania, lecieli ze wszystkich si³ w ca³y ten ¶wiat, modro¶ci± sin± zasnuty i milczeniem.


- Jagu¶ !


- Co?


- Jeste¶ to?


- Za¶by nie!...


Tyle jeno rzekli, czasami przystaj±c, aby odetchn±æ.


Zapiera³o im g³osy trwo¿ne bicie serc i potê¿ny krzyk rado¶ci przytajonej; zagl±dali w siebie co chwila, oczy prze¶wieca³y siê nawzajem, niby upalne, nieme b³yskawice, a usta spada³y na siê z piorunow± moc± i z takim g³odnym, po¿eraj±cym ogniem, ¿e zataczali siê z upojenia,
tchu brakowa³o, dziw serca nie rozpêk³y; ziemia usuwa³a siê spod nóg, lecieli jakoby w ognist± przepa¶æ i rozgl±daj±c siê ¶lepymi od ¿arów oczyma, zrywali siê wnet z miejsca i znowu biegli, ani wiedz±c dok±d i kêdy, byle dalej, choæby w sam± najg³êbsz± noc, a¿ tam, w te zwite ko³tuny cieniów...


Jeszcze staje... jeszcze dwa... dalej... g³êbiej... a¿ wszystko zginê³o z oczu, i ¶wiat ca³y, i sama pamiêæ o nim, a¿ przepadli ca³kiem w zapamiêtaniu, jakoby we ¶nie nieprzypomnianym, a jeno przez dusze wiedzianym, jakoby w tym ¶nie cudownym, ¶nionym na jawie tam, w K³êbowej izbie, przed chwil± zaledwie, ¿e tonêli jeszcze w ¶wietlistej smudze cichych, mistycznych powiadañ, ¿e jeszcze pe³ni byli dziwów i zjaw onych, ¿e jeszcze te prze¶nione ba¶niowe moce otrz±sa³y na ich dusze cudowny okwiat oczarowañ, trwóg ¶wiêtych, zdumieñ najg³êbszych, uniesieñ i nieutulonych têsknic!


Byli spowici jeszcze w czarodziejsk± têczê cudów i marzeñ, ¿e p³ynêli jakby z korowodem tych dziwów, wywo³anych przed chwil±, przez ba¶niowe kraje szli, na wskró¶ tych scen nadludzkich, wszystkich stawañ, wszystkich cudów, przez najg³êbsze krêgi zdumieñ i oczarowañ. Jawy ko³ysa³y siê w cieniach, po niebie b³±dzi³y, wyrasta³y z ka¿dym spojrzeniem oczu, przez serca p³ynê³y, a¿ chwilami przytajali oddechy, zamierali z trwogi i przywarci do siebie, oniemieli, zalêkli, wpatrywali siê w bezdenn±, sk³êbion± g³±b marzenia, a¿ rozkwita³y im dusze w kwiat zdumieñ, w prze¶wiêty kwiat wiary i modlitewnych uniesieñ, ¿e padali na samo dno podziwu i niepamiêci.


A potem, powracaj±c do przytomno¶ci, d³ugo b³±dzili oczyma zdumionymi po nocy, nie wiedz±c dobrze, zali s± jeszcze miêdzy ¿ywe, zali w nich siê stawa³y te cuda, zali nie sen to wszystko, nie omanienie!...


- Nie bojasz siê, Jagu¶, co?


- Dyæ bym za tob± posz³a w ca³y ¶wiat na ¶mieræ! - szepnê³a z moc±, tul±c siê do niego zapamiêtale...


- Czeka³a¶ 'to na mnie? - zapyta³ po chwili.


- Jak¿e! Kto ino w sienie wszed³, to a¿ me podrywa³o... po tom przeciech jeno posz³a do -- ----- K³êbów... po to... my¶la³ach, ¿e siê nie doczekam...


- A kiej wszed³em, to uda³a¶, ¿e mnie nie widzisz...


- G³upi... mia³am patrzeæ, ¿eby co pomiarkowali! Ale mê tak w do³ku ¶cisnê³o, ¿e dziw nie spad³am ze sto³ka...a¿em wode pi³a na strze¼wienie...


- Najmilejsza moja!...


- Siedzia³e¶ z ty³u, czu³am, ale boja³am siê popatrzeæ na ciebie, boja³am siê zagadaæ... a serce to mi siê tak t³iuk³o, tak ko³ata³o, ¿e ludzie musieli s³yszeæ... Jezus! o ma³om nie krzyka³a z kuntentno¶ci!...


- Miarkowa³em, ¿e ciê u K³êbów zastanê i razem wyjdziemy...


-Do dom chcia³am bie¿yæ, a zniewoli³e¶...


- Nie chcia³a¶ to, Jagu¶, co?...


- Hale... nieraz my¶la³am, by siê tak sta³o... nieraz...


- My¶la³a¶ tak! My¶la³a¶ - szepta³ namiêtnie.


- Za¶by nie, Janto¶! a ciêgiem, ciêgiem... Tam za prze³azem niedobrze...


- Prawda... tutaj nikto nas nie sp³oszy... Sami jeste¶my...


- Sami!... i taka ciemnica... i... - szepta³a rzucaj±c mu siê na szyjê i obejmuj±c go ze wszystkiej mocy sza³u i mi³o¶ci...


Nie wia³o ju¿ na polach, jeno czasami wiater przegarnia³ miêkkim powiewem i kieby tymi pieszcz±cymi szeptami przech³adza³ rozpalone twarze. Nie by³o gwiazd jarz±cych ni ksiê¿yca, niebo wisia³o nisko, sk³êbione brudnymi i poszarpanymi runami chmur, kieby to stado wo³ów burych zaleg³o puste i nagie ugory, a dale majaczy³y jakoby przez szare, rozwleczone dymy, ¿e ¶wiat ca³y zda³ siê utkany z mgie³, drgaj±cej wszêdy ciemno¶ci i wzburzonego mêtu.


G³êboki, niepokoj±cy, a ledwie odczuty szmer drga³ w powietrzu, p³yn±³ jakby od borów zatopionych w nocy albo od chmur, z tych dzikich rozpadlin, z których raz po raz wyfruwa³y stada bia³ych ob³oków, uciekaj±cych chy¿o, kieby klucze wiosennego ptactwa gonione przez jastrzêbie.


Noc by³a ciemna i bole¶nie wzburzona, g³ucha, a pe³na dziwnego ruchu, pe³na lêku, niepochwytnych drgañ, trwo¿nych szmerów, przyczajonych zjaw i nag³ych stawañ rzeczy niewyt³umaczonych a przera¿aj±cych; czasami z nag³a spod zwa³ów ciemnicy wyb³yskiwa³y widmowe blado¶ci ¶niegów, to jakie¶ lodowe, wilgotnawe, ropi±ce brzaski pe³za³y w wê¿owych skrêtach wskro¶ cieniów, to znowunoc jakby zawiera³a powieki, mroki spada³y czarn±, nieprzeniknion± ulew± i ¶wiat ca³y przepada³, ¿e oczy, nie mog±c siê uchwyciæ niczego, zsuwa³y siê bezsilnie w sam± g³±b przera¿enia i dusza drêtwia³a, przywalona g³uch± martwot± grobu, a chwilami rozdziera³y siê przys³ony cieniów, pêka³y jakby gromem rozprute i przez straszliwe rozpadliny chmur widaæ by³o w g³êboko¶ciach granatowe,pola ugwie¿d¿onego, cichego nieba.


To znowu z pól czy od cha³up, z nieba czy z zatopionych dali, nie wiada zgo³a sk±d, drga³y rozprys³e, pe³zaj±ce jakby g³osy, jakby blaski, jakby echa jakie¶ zgubione, widma d¼wiêków i rzeczy dawno pomar³ych a b³±dz±cych po ¶wiecie p³ynê³y ¿a³osnym korowodem i ginê³y nie wiadomo gdzie, jak te pomar³e ¶wiat³o¶ci gwiezdne.


Ale oni o¶lepli na wszystko, burza siê w nich zerwa³a i ros³a wzmagaj±c siê co mgnienie, przewala³a siê z serca do serca potokiem pal±cych a niewypowiedzianych ¿±dz, b³yskawicowych spojrzeñ, bolesnych dr¿eñ, niepokojów nag³ych, ca³unków parz±cych, s³ów spl±tanych, bez³adnych a ol¶niewaj±cych niby dzikie mioty piorunów, oniemieñ ¶miertelnych, tkliwo¶ci, a takiego czaru zarazem, ¿e dusili siê w u¶ciskach, rozgniatali do bólu, darli siê wprost pazurami, jakby chc±c wyrwaæ z siebie wnêtrzno¶ci i sk±paæ siê w rozkoszach mêki, a przes³onione bielmami oczy nie widzia³y ju¿ nic, nawet samych siebie.


I porwani mi³osn± wichur±, o¶lepli na wszystko, oszaleli, wyzbyci z pamiêci stopieni z, sob± jako dwie ¿agwie p³on±ce, nie¶li siê w tê noc nieprzejrzan±, w pustkê i g³uch± samotno¶æ, by oddawaæ siê sobie na ¶mieræ, do dna dusz, po¿eranych wieczystym g³odem trwania...


Nie mogli ju¿ mówiæ, tylko nieprzytomne krzyki rwa³y siê im gdziesik a¿ z samych trzewiów, tylko szepty zduszone, porwane a strzeliste jak wytryski ognia, s³owa b³êdne i opite sza³em, spojrzenia ¿r±ce do szpiku, spojrzenia struchla³e ob³±kaniem, spojrzenia huraganów wal±cych na siebie, a¿ przej±³ ich taki straszny dygot ¿±dzy ¿e zwarli siê z dzikim skowytem i padli... nieprzytomni zgo³a. . .


¦wiat siê wszystek zako³owa³ i run±³ wraz z nimi w ogniste przepa¶cie...


- Ju¿ me rozum odchodzi!...


- Nie krzycz... cicho, Jagu¶...


- Kiej muszê... w¶cieknê siê abo co!


- Dziw mi serce nie rozpêknie!


- Spalê siê... loboga, pu¶æ... daj odzipn±æ..


- O Jezu... bo zamrê... o Jezu!...


- We ¶wiecie jedyna...


- Janto¶! Janto¶!...


...Jako te soki, ¿ywi±ce skryto pod ziemi±, budz± siê o wio¶nie ka¿dej, rozprê¿aj± nie¶mierteln± ¿±dz±, pr± do siê przez zwa³y ¶wiata, z krañców ziemi p³yn±, niebami ko³uj±, a¿ siê odnajd±, przepadn± w sobie i w ¶wiêtej tajemnicy poczn±, bych siê potem staæ zdumionym oczom: wio¶nian± por± albo kwiatem, dusz± cz³owiecz± lebo poszumem drzewin zielonych...


Tak ci i oni parli do siebie przez d³ugie têsknice, przez dnie udrêki, przez szare, d³ugie, puste dnie, a¿ siê odnale¼li i z jednakim, niezmo¿onym krzykiem po¿±dañ padali sobie w ramiona zwieraj±c siê tak potê¿nie jako te sosny, gdy je burza wyrwie i zdruzgotane rzuci na siebie, ¿e obejmuj± siê rozpacznie, moc± wszystk± i w ¶miertelnym zmaganiu kolebi± siê, szamoc±, chwiej±, nim spo³em w lut± ¶mieræ upadn±...


A os³ania³a ich noc i oprzêd³a, bych siê sta³o, co przeznaczone...


Kuropatwy zaczê³y siê skrzykiwaæ gdzie¶ w ciemno¶ciach, a tak blisko, ¿e s³ychaæ by³o id±ce ca³e stado; rozlega³ siê szybki szelest, jakby skrzyde³ podnoszonych do lotu i bij±cych o ¶niegi, to oddzielne, cierpkie g³osy rozdziera³y ciszê, a od wsi, snad¼ niedalekiej, zrywa³y siê
przyduszone, a mocne piania kogutów.


- Pó¼no ju¿... - szepnê³a trwo¿nie.


- Jeszcze daleko do pó³nocka, piej± ano na odmianê.


- Odwilga bêdzie.


- Ju¿ci, ¶nieg zamiêk³.


Zaj±ce gdziesik blisko jakby za kamionk±, pod któr± siedzieli, zaczê³y beczeæ, przeganiaæ siê i gziæ kieby na weselisku, a¿ ca³± gromad± przelecia³y obok nich, ¿e odskoczyli z przera¿eniem.


Parz± siê juchy i tak ¶lepn±, ¿e na cz³owieka nie bacz±. Na zwiesnê idzie.


- My¶la³am, ¿e jaki¶ zwierz dziki...


- Cicho no, przykucnij! - szepn±³ zalêk³ym g³osem.


Przywarli do kamionki w milczeniu. Z rozbielonej ¶niegowymi brzaskami ciemno¶ci jê³y siê wynurzaæ jakie¶ cienie d³ugie i pe³zaj±ce... posuwa³y siê wolno... chy³kiem, to znika³y ca³kiem, jakby siê pod ziemiê zapad³y, ¿e ino oczy ¶wieci³y kieby te ¶wiêtojañskie robaczki w gêstwinie; by³y mo¿e o pó³ staja zaledwie od nich, przewlek³y siê wnet i ca³kiem zginê³y w ciemnicy, a¿ nagle rozleg³ siê krótki, bolesny, ¶miertelny bek zajêczy, potem ostry tupot, wrzawa charczeñ, kot³owanina jaka¶ przera¿aj±ca, chrupot mia¿d¿onych ko¶ci, gro¼ny warkot i znowu milczenie g³êbokie a niepokoj±ce zaleg³o dooko³a.


- Wilki ozdar³y zaj±czka.


- Od wiatru siedzim, to i nie zw±cha³y.


- Bojam siê... chod¼my ju¿... zi±b mnie przejmuje...... wstrz±snê³a siê.


Ogarn±³ j± sob± i rozgrzewa³ takimi ca³unkami, a¿ oboje wnet zabaczyli o ca³ym ¶wiecie, objêli siê krzepko w pas i poszli jak±¶ dró¿k±, która siê im sama nawinê³a pod nogi; szli ko³ysz±c siê ciê¿ko ruchem drzew, pokrytych nadmiarem kwiatów i kolebi±cych siê cicho w pszczelnym brzêku...


Milczeli, a jeno szmer poca³unków, wzdychów, namiêtne pokrzyki, g³uchy warkot upojeñ, radosne bicie serc okry³y,ich jakoby drgaj±cym ¿arem pól wio¶nianych: byli jako te okwiecone wiosn± roz³ogi, zatopione w ¶wietlistym pobrzêku rado¶ci; boæ tak samo rozkwita³y im oczy, tak samo dyszeli upalnym tchnieniem pól rozpra¿onych w s³onecznej po¿odze, dr¿eniem traw rosn±cych, drganiem i pob³yskiem strumieni, st³umionym krzykiem ptaków; serca têtnia³y w jedno z t± ziemi± ¶wiêt±, a spojrzenia pada³y kieby ten ciê¿ki, rodny okwiat jab³onkowy, a s³owa ciche, rzadkie, wa¿ne wytryskiwa³y z samego rdzenia duszy, niby ol¶niewaj±ce pêdy drzew w majowe ¶wity, a oddechy by³y jako te wiewy pieszcz±ce m³od± ruñ, a dusze jako ten dzieñ wio¶niany, rozs³oneczniony, jako te zbo¿a w s³up id±ce, pe³ne skowronkowych ¶wiergotów, blasków, poszumów, l¶ni±cej zieleni i niezmo¿onej rado¶ci istnienia...


To milkli z nag³a i przystawali zapadaj±c w ciemno¶ciach jakiego¶ przepadania, jak kiedy chmura przys³oni s³oñce i ¶wiat ¶cichnie, omroczy siê i w ¿a³o¶ci a lêku przepada na mgnienie...


Ale wnet podnosili siê z oniemieñ, rado¶æ bucha³a w nich po¿arem, weselny ton rozbrzmiewa³ w duszach, uslkrzydla³ moc± takiego szezê¶cia i tak. rwa³ do podniebnego lotu, ¿e ni wiedz±c wybuchali namiêtnym, nieprzytomnym zg³o³a ¶piewem...


Ko³ysali siê w takt g³osów, co zda³y siê biæ têczowymi skrzyd³ami i gwweiezdnym, rozpalonym wytryskiem d¼wiêków rozsypywa³y siê w noc zmartwia³± i pust±.


Nie wiedzieli ju¿ nic, szli przywarci do siê a bezwolni, zgubieni w sobie a niepamiêtliwi, pijani jeno t± nadludzk± moc± czucia, co ich nies³a w nad¶wiaty i rwa³a siê pie¶ni± bez³adn±, spl±tan±, bez s³ów prawie.


...Pie¶ñ dzika i wzburzona p³ynê³a rwi±cym potokiem z serc wezbranych i bi³a we ¶wiat wszystek zwyciêskim krzykiem mi³o¶ci...


...I jako krzew ogrnisty p³onê³a w chaosie mroków i noenego mêtu...


...To by³a chwilami jakby ciê¿kim, druzgoc±cym warkotern wód, zrywaj±cych lodowe okowy...


...Ledwie dos³yszalnym, brzêkliwym a s³odkim poszumem dzwoni³a, niby fala zbó¿ ko³ysz±cych siê w s³oñcu...


...Pêka³y z³ote ³añcuchy brzemieñ, rozsypywa³y siê na wiatr i ordzawia³e wlek³y siê ciê¿ko po zagonach, ¿e by³y jeno krzykami nocy, czasem szlochem bezsilnym, wo³aniem sierocym, g³osem zaguby i lêku...


...I w grobowej cicho¶ci umiera³y.


Ale po chwili jak ptaki wystraszone zrywa³y siê kur s³oñcu szalonym lotem, serca nabrzmiewa³y tak± potêg± wzlotu i zagubienia siê we wszystkim, ¿e wybuchali o¶lepiaj±cym hymnem uniesienia, modlitewn± pie¶ni± ziemi ca³ej, nie¶miertelnym krzykiem istnienia.


- Jagu¶ ! - szepn±³ zdumiony m g³osem, jakby spostrzegaj±c j± przy sobie.


- Dyæ to ja! - odpar³a jako¶ ³zawo i cicho.


Znale¼li siê na dró¿ce, biegn±cej wzd³u¿ wsi za stodo³ami, ale ju¿ po Borynowej stronie.


Naraz Jagna zaczê³a p³akaæ.


Co ci to?


Abo to wiem?... a tak miê cosik spar³o, ¿e siê same ³zy lej±.


Zafrasowa³ siê wielce, przysiedli pod jak±¶ stodo³± na wystaj±cych wêg³ach, przygarn±³ j± mocno i otoczy³ ramionami, ¿e kieby dzieci±tko przywar³a mu do piersi, zapatrzy³a siê gdziesik w siebie, a ³zy skapywa³y jej z oczu jak ta rosa z kwiatów; obciera³ je d³oni±, to rêkawem, ale wci±¿ p³ynê³y


Boisz siê?...


Za¶by czego! jeno taka cicho¶æ we mnie ro¶nie, kiebv ¶mieræ przy mnie stoja³a, a tak mnie cosik podrywa, tak ponosi, ¿e tego nieba bym siê uwiesi³a i z tymi chmurami ponies³a we ¶wiat.


Nie odrzek³, zamilkli oboje; przymrocza³o w nich nagle, jaki¶ cieñ pad³ na dusze i zm±ci³ jasne tonie, i przenikn± dziwnie bolesn± têskliwo¶ci±, ¿e jeszcze barzej rwali siê do siebie, barzej szukali w sobie ostoi jakiej¶, barzej przepierali przez siê w jaki¶ upragniony ¶wiat...


Wiatr zawia³, drzewa zako³ysa³y siê trwo¿nie, osypuj±ce ich mokrym ¶niegiem; chmury sk³êbione, ciê¿kie zaczê³y siê nagle rozpadaæ i uciekaæ w ró¿ne strony, a cichy, rozedrgany jêk powia³ po ¶niegach.


- Trza bie¿yæ do dom, pó¼no ju¿ - szepnê³a unosz±c siê nieco.


- Nie bój siê, jeszcze spaæ nie ¶pi±, s³ychaæ g³osy na drodze, pewnikiem rozchodz± siê od K³êbów.


Cebratki zostawi³am przy dojeniu, jeszcze se kulasy krowy po³ami±.


Ucichli, bo jakie¶ g³osy rozleg³y siê bli¿ej i przesz³y; ale gdzie¶ z boku, jakby na tej samej dró¿ce, zaskrzypia³ ¶nieg i jaki¶ cieñ wysoki zamajaczy³ tak wyra¼nie, ¿e zerwali siê na równe nogi.


Ktosik tam jest... przyczai³ siê jeno pod p³otem.


Uwidzia³o ci siê... czasem za chmur± takie cienie ida.


D³ugo nas³uchiwali rozpatruj±c ciemno¶ci.


Chod¼my do broga, tam bêdzie ciszej! - szepn±³ gor±co.


Ogl±dali siê trwo¿nie co chwila, przystaj±c z zapartym tchem i nas³uchuj±c, ale cicho by³o naokó³ i martwo; podeszli wiêc chy³kiem, ostro¿nie do broga i wsunêli siê w g³êboki otwór, czerniej±cy tu¿ nad ziemi±.


Pociemnia³o znowu na ¶wiecie, chmury siê zawar³y w g±szcz nieprzeniknion±, blade ¶wiat³o¶ci pogas³y, noc jakby przymknê³a powieki i zapad³a w g³êboki sern, wiatr przemkn±³ bez ¶ladu, cisza wionê³a jeszcze g³êbsza i bardziej niepokoj±ca, ¿e s³ychaæ by³o dygotanie drzew obwis³ych pod ¶niegiem i daleki, daleki be³kot wody spadaj±cej na ko³a m³yñskie, a po d³ugiej chwili ¶nieg znowu zaskrzypia³ na dró¿ce: dobrze ju¿ s³ychaæ by³o ciche, ostro¿ne, jakby wilcze kroki... Cieñ jaki¶ oderwa³ siê od ¶cian i przygarbiony posuwa³ siê po ¶niegach, by³ coraz bli¿ej, wyrasta³, zatrzymywa³ siê co mghienie i znowu szed³... skrêci³ za bróg od pola, przyczo³ga³ siê prawie pod otwór i nas³uchiwa³ d³ugo...


Potem przesun±³ siê do prze³azu i znikn±³ pod drzewami...


Nie wysz³o i Zdrowa¶, kiej siê znowu pokaza³ wlek±c za sob± wielgachn± wi±zkê s³omy, przystan±³ na mgnienie, pos³ucha³ i skoczy³ do brogu, przytka³ wi±zk± dziurê...trzasnê³a zapa³ka i ogieñ w mig rozb³ysn±³ po s³omie, zatrzepa³ siê, tysi±cem jêzorów b³ysn±³ i po chwili buchn±³ krwaw± p³acht±, ogarniaj±c ca³± ¶cianê brogu...


Boryna za¶ przygiêty, straszny kiej trup, czatowa³ z wid³ami w rêku.


Oni za¶ wnet pomiarkowali, co siê dzieje: krwawe b³yski jê³y siê przeciskaæ do ¶rodka i dym gryz±cy zape³nia³ jamê, porwali siê z krzykiem, bij±c siê o ¶ciany, nie wiedz±c wyj¶cia, oszaleli ze strachu i ledwie co dychaj±cy, a¿ Antek cudem jakim¶ natrafi³ na przys³onê, wpar³ siê ca³± moc± i razem z ni± pad³ na ziemiê, ale nim siê porwa³, stary run±³ na niego i przebód³ wid³ami do ziemi, nie trafi³ dobrze, bo Antek siê zerwa³ i nim stary ponowi³, trzasn±³ go piê¶ciami w piersi i pogna³ w ca³y ¶wiat.


Rzuci³ siê wtedy stary do brogu, ale ju¿ i Jagny nie by³o, jeno mu mignê³a i przepad³a w nocy, wiêc j±³ ryczeæ oszala³ym, nieprzytomnym zgo³a g³osem:


- Gore! gore! - i biega³ z wid³ami dooko³a brogu ¿e kiej z³y widzia³ siê w krwawym brzasku, bo ogieñ obj±³ ju¿ ca³y bróg i z szumem miotaj±c siê, sycz±c, bi³ w górê okropnym s³upem p³omieni i dymów.


Ludzie zaczêli nadbiegaæ, krzyki posz³y po wsi, ktosik uderzy³ w dzwon, trwoga zaszarpa³a serca, a ³una ros³a i po¿ar ognist± p³acht± powiewa³ na wsze strony, i pryska³ deszczem iskier na zabudowania, na wie¶ ca³±.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.