205

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


/ Spis
Tre¶ci /

1. Potwierdzenie od otaczaj±cego nas ¶wiata

– Wiem, ¿e ma pan du¿± wiedzê na temat ro¶lin – powiedzia³em do starego Indianina stoj±cego przede mn±. Mój przyjaciel w³a¶nie skontaktowa³ nas ze sob± i wyszed³, my za¶ przedstawili¶my siê sobie. Stary cz³owiek powiedzia³ mi, ¿e nazywa siê Juan Matus.

– Czy dowiedzia³e¶ siê o tym od swojego przyjaciela? – zapyta³ obojêtnie.

– Tak.

– Zbieram ro¶liny, a w³a¶ciwie to one pozwalaj± mi, abym je zbiera³ – powiedzia³ ³agodnie.

Znajdowali¶my siê na dworcu autobusowym w Arizonie. Zapyta³em go po hiszpañsku, u¿ywaj±c bardzo formalnego zwrotu, czy zgodzi siê, abym zadawa³ mu pytania. Powiedzia³em:

– Czy pan [caballero] pozwoli mi zadaæ kilka pytañ?

Caballero, s³owo pochodz±ce od caballo, czyli “koñ", pierwotnie oznacza³o je¼d¼ca lub szlachcica na koniu. Indianin popatrzy³ na mnie z ciekawo¶ci±.

– Jestem je¼d¼cem bez konia – stwierdzi³, u¶miechaj±c siê szeroko. – Ju¿ powiedzia³em ci, ¿e nazywam siê Juan Matus.

Spodoba³ mi siê jego u¶miech. Pomy¶la³em sobie, ¿e jest cz³owiekiem ceni±cym szczero¶æ, i zdoby³em siê na odwagê, aby przedstawiæ mu swoj± pro¶bê. Powiedzia³em, ¿e jestem zainteresowany zbieraniem i poznawa³em leczniczych ro¶lin, a szczególnie halucynogennym kaktusem, pejotlem, o którym uczy³em siê na uniwersytecie w Los Angeles.

Uzna³em, ¿e moje s³owa wypad³y ca³kiem powa¿nie i ¿e wygl±dam na osobê godn± zaufania.

Stary cz³owiek powoli pokiwa³ g³ow±, a ja zachêcony jego milczeniem doda³em jeszcze, i¿ niew±tpliwie rozmowa o pejotlu przyniesie nam obu korzy¶ci.

W tym momencie podniós³ g³owê i spojrza³ mi prosto w oczy. Jego spojrzenie by³o pe³ne mocy, chocia¿ wcale nie gro¼ne. Przeniknê³o mnie na wskro¶. Od razu jêzyk stan±³ mi ko³kiem i nie mog³em ju¿ kontynuowaæ swojej przemowy. To by³ koniec naszego spotkania. Nie straci³em jednak nadziei. Indianin zaproponowa³, ¿ebym go kiedy¶ odwiedzi³ w jego domu.

Trudno by³oby mi oceniæ niezwyk³y wp³yw, jaki wywar³o na mnie spojrzenie don Juana, gdybym nie mia³ sporego baga¿u do¶wiadczeñ. Kiedy zacz±³em studiowaæ antropologiê i spotka³em don Juana, by³em ju¿ ekspertem w stawianiu na swoim. Kilka lat temu opu¶ci³em dom, a to wed³ug mnie oznacza³o, ¿e potrafiê zadbaæ o siebie. Zawsze kiedy odprawiano mnie z kwitkiem, zazwyczaj dopina³em swego, przypochlebiaj±c siê lub ustêpuj±c, k³óc±c siê albo w¶ciekaj±c, a je¶li ju¿ nic nie odnosi³o skutku, pozostawa³o mi jeszcze u¿alanie siê albo narzekanie. Innymi s³owy, w konkretnej sytuacji zawsze mog³em co¶ zrobiæ i nigdy w moim ¿yciu ¿adna ludzka istota tak szybko i skutecznie nie pohamowa³a moich zapêdów, jak don Juan tamtego popo³udnia. Nie by³a to tylko kwestia zamkniêcia mi ust. Niejednokrotnie nie potrafi³em powiedzieæ ani s³owa swojemu oponentowi z powodu g³êbokiego szacunku, jaki dla niego ¿ywi³em, ale wtedy tak¿e odczuwa³em gniew i frustracjê, tylko ich nie wyra¿a³em. Natomiast spojrzenie don Juana sparali¿owa³o mnie do tego stopnia, ¿e nie by³em w stanie nawet nic pomy¶leæ. Tak zaintrygowa³o mnie to zdumiewaj±ce spojrzenie, ¿e postanowi³em odszukaæ don Juana.

Przez sze¶æ miesiêcy przygotowywa³em siê, czytaj±c o pejotlu, a szczególnie o jego kulcie u amerykañskich Indian z równin. Zapozna³em siê ze wszystkimi dostêpnymi pracami i kiedy poczu³em, ¿e jestem gotowy, znowu pojecha³em do Arizony.
Sobota, 17 grudnia 1960

Po d³ugim i wyczerpuj±cym wypytywaniu miejscowych Indian odnalaz³em jego dom. By³o wczesne popo³udnie; siedzia³ na drewnianej skrzynce do przewo¿enia mleka. Wygl±da³o na to, ¿e mnie pozna³, bo pozdrowi³ mnie, kiedy wysiad³em z samochodu.

Po krótkiej wymianie konwencjonalnych uprzejmo¶ci w prostych s³owach przyzna³em siê, ¿e kiedy spotkali¶my siê pierwszy raz, by³em w stosunku do niego nieszczery, chwali³em siê, ¿e du¿o wiem o pejotlu, podczas gdy naprawdê nie mia³em o nim zielonego pojêcia. Wtedy spojrza³ na mnie, jego oczy by³y bardzo ³agodne.

Powiedzia³em, ¿e czyta³em przez sze¶æ miesiêcy, aby przygotowaæ siê na nasze spotkanie i teraz rzeczywi¶cie wiem ju¿ du¿o wiêcej.

Odpowiedzia³ mi ¶miechem. Widaæ w moim stwierdzeniu by³o co¶, co go rozbawi³o. ¦mia³ siê ze mnie, a ja czu³em siê nieswojo i by³em trochê ura¿ony. Chyba zauwa¿y³ moje zmieszanie, gdy¿ zaczai mnie zapewniaæ, ¿e chocia¿ mia³em dobre intencje, to w rzeczywisto¶ci w ¿aden sposób nie by³em w stanie przygotowaæ siê na to spotkanie.

Chcia³em go zapytaæ, czyjego s³owa zawieraj± jakie¶ ukryte znaczenie, ale nie zrobi³em tego. Jednak wydawa³o mi siê, ¿e wyczu³ mój zamiar, poniewa¿ zacz±³ wyja¶niaæ, co mia³ na my¶li. Stwierdzi³, ¿e moje wysi³ki Przypominaj± mu historyjkê o pewnym królu, który kiedy¶ prze¶ladowa³ i zabija³ ludzi. Prze¶ladowani i prze¶ladowcy nie ró¿nili siê niczym od siebie, poza tym ¿e ci pierwsi wymagali, aby wymawiaæ pewne s³owa w im tylko w³a¶ciwy sposób. Ta cecha oczywi¶cie mimowolnie ich zdradza³a. Król zarz±dzi³ wystawienie posterunków przy drogach, aby urzêdnicy mogli nakazywaæ przechodz±cym ludziom wymawianie pewnego s³owa-klucza. Ci, którzy potrafili wypowiedzieæ je tak samo jak król, byli wolni, natomiast pozosta³ych natychmiast skazywano na ¶mieræ. Bohater tej historyjki, m³ody cz³owiek, pewnego dnia postanowi³ przygotowaæ siê na przej¶cie przez posterunek i nauczy³ siê wymawiaæ s³owo-has³o.

Z szerokim u¶miechem don Juan powiedzia³, ¿e opanowanie jego wymowy zajê³o m³odzieñcowi sze¶æ miesiêcy. I wreszcie nadszed³ dzieñ wielkiej próby. M³ody cz³owiek, pe³en wiary w siebie, przyszed³ pod posterunek i czeka³, a¿ urzêdnik ka¿e mu wymówiæ to s³owo.

W tym momencie don Juan w dramatyczny sposób przerwa³ swoj± opowie¶æ i spojrza³ na mnie. Ta pauza by³a bardzo wystudiowana i wyda³a mi siê nieco staromodna, ale nie wychodzi³em z roli. S³ysza³em ju¿ przedtem podobn± historyjkê o ¯ydach w Niemczech. To, czy kto¶ jest ¯ydem, mo¿na by³o rozpoznaæ po tym, jak wymawia pewne s³owa. Zna³em tak¿e puentê – m³ody cz³owiek zosta³ schwytany, poniewa¿ urzêdnik zapomnia³ s³owo-klucz i kaza³ mu powiedzieæ inne, podobne, którego jednak ten nie nauczy³ siê w³a¶ciwie wymawiaæ.

Wydawa³o mi siê, ¿e don Juan czeka, a¿ zapytam, co siê sta³o dalej. Tak te¿ zrobi³em.

– Co¶ siê z nim sta³o? – stara³em siê, by pytanie zabrzmia³o naiwnie i zdradza³o zainteresowanie rozwojem wydarzeñ.

– M³ody cz³owiek by³ naprawdê sprytny – opowiada³. – Kiedy zauwa¿y³, ¿e urzêdnik zapomnia³ s³owo-klucz, zanim ten zd±¿y³ cokolwiek powiedzieæ, przyzna³ siê, ¿e przygotowywa³ siê na tê próbê przez sze¶æ miesiêcy.

Zrobi³ nastêpn± pauzê i popatrzy³ na mnie z figlarnym b³yskiem w oku. Teraz on by³ gór±. Ju¿ nie wiedzia³em, jak zakoñczy siê ta historia.

– No i co? Co by³o dalej? – zapyta³em autentycznie zainteresowany.

– M³ody cz³owiek zosta³ oczywi¶cie natychmiast zabity – odpowiedzia³ i wybuchn±³ ¶miechem.

Bardzo podoba³ mi siê sposób, w jaki przyci±gn±³ moj± uwagê, a przede wszystkim to, jak powi±za³ swoj± opowie¶æ z moim przypadkiem. Wydawa³o siê, ¿e w rzeczywisto¶ci stworzy³ j± specjalnie dla mnie. Stroi³ sobie ze mnie ¿arty w bardzo subtelny i wyrafinowany sposób. Zacz±³em siê ¶miaæ razem z nim.

Pó¼niej powiedzia³em mu, ¿e mo¿e wypad³em bardzo g³upio, ale naprawdê jestem zainteresowany nauczeniem siê czego¶ o ro¶linach.

– Lubiê du¿o chodziæ – stwierdzi³ don Juan.

Pomy¶la³em, ¿e specjalnie zmienia temat rozmowy, aby unikn±æ odpowiedzi. Nie chcia³em jednak zbyt natarczywie nalegaæ.

Zapyta³ mnie, czy nie zechcia³bym razem z nim udaæ siê na krótki wypad na pustyniê. Z zapa³em powiedzia³em mu, ¿e uwielbiam chodziæ po pustyni.

– To nie bêdzie piknik – stwierdzi³ ostrzegawczym tonem.

Zapewni³em go, ¿e chcia³bym bardzo powa¿nie pracowaæ razem z nim, poniewa¿ potrzebujê informacji, ka¿dego rodzaju informacji na temat zió³ leczniczych i ich stosowania. Zaproponowa³em mu zap³atê za jego czas i wysi³ek.

– Bêdziesz pracowa³ dla mnie – powiedzia³em. – A ja bêdê ci za to p³aci³.

– Ile masz zamiar mi zap³aciæ? – zapyta³.

Odkry³em nutê chciwo¶ci w jego g³osie.

– Tyle, ile uznasz za stosowne.

– Zap³aæ mi za mój czas... swoim czasem.

Pomy¶la³em, ¿e bardzo dziwny z niego go¶æ. Powiedzia³em jednak, ¿e nie rozumiem, co ma na my¶li. W odpowiedzi us³ysza³em, ¿e nic nie ma do powiedzenia o ro¶linach i dlatego branie moich pieniêdzy jest dla niego nie do pomy¶lenia.

Spojrza³ na mnie przenikliwie.

– Co robisz tam, w kieszeni? – zapyta³, marszcz±c brwi. – Bawisz siê swoim ma³ym?

Chodzi³o mu o notatki, które robi³em na bloczku papieru, który mia³em w wielkich kieszeniach swojej kurtki. Kiedy przyzna³em mu siê, co robiê, za¶mia³ siê serdecznie. Powiedzia³em, ¿e nie chcia³em mu przeszkadzaæ, pisz±c mu przed nosem.

– Je¿eli chcesz pisaæ, pisz – powiedzia³. – Mnie to nie przeszkadza.

Szli¶my przez pustyniê, dopóki nie zrobi³o siê prawie ciemno. Don Juan nie pokaza³ mi ¿adnych ro¶lin, ani w ogóle nic o nich nie mówi³. Zatrzymali¶my siê na chwilê przy ogromnych krzakach, aby odpocz±æ.

– Ro¶liny s± bardzo szczególne – powiedzia³, nie patrz±c na mnie. – S± ¿ywe i odczuwaj±.

W chwili kiedy to powiedzia³, silny poryw wiatru poruszy³ pustynnym chaparralem ko³o nas. Krzewy wyda³y grzechocz±cy odg³os.

– S³yszysz? – zapyta³, przyk³adaj±c praw± rêkê do ucha, jakby chcia³ lepiej s³yszeæ. – Li¶cie i wiatr zgadzaj± siê ze mn±.

U¶miechn±³em siê. Mój przyjaciel, który nas ze sob± skontaktowa³, powiedzia³ mi, abym mia³ siê na baczno¶ci, poniewa¿ staruszek jest bardzo ekscentryczny. Pomy¶la³em, ¿e to “zgadzanie siê li¶ci" stanowi jeden z przejawów tej ekscentryczno¶ci.

Przeszli¶my jeszcze kawa³ek, ale w dalszym ci±gu nie pokaza³ mi ani nie zerwa³ ¿adnej ro¶liny. Wszed³ tylko miêdzy krzewy, delikatnie ich dotykaj±c. Pó¼niej zatrzyma³ siê i usiad³ na kamieniu. Powiedzia³ mi, abym odpocz±³ i rozejrza³ siê wko³o.

Ja natomiast nalega³em na rozmowê. Jeszcze raz da³em mu do zrozumienia, ¿e bardzo chcê siê uczyæ o ro¶linach, a szczególnie o pejotlu. Prosi³em go, aby zosta³ moim informatorem, w zamian za pewne korzy¶ci finansowe.

– Nie musisz mi p³aciæ – powiedzia³. – Mo¿esz mnie pytaæ o wszystko, o co zechcesz. Powiem ci to, co bêdê wiedzia³, a pó¼niej to, co mo¿esz z tym zrobiæ.

Zapyta³ mnie, czy zgadzam siê z jego propozycj±. By³em zachwycony. Wtedy doda³:

– Byæ mo¿e nie ma niczego do nauczenia siê o ro¶linach, poniewa¿ niczego nie da siê o nich powiedzieæ. Nie zrozumia³em tego, nie wiedzia³em, co mia³ na my¶li.

– Co powiedzia³e¶? – zapyta³em.

Powtórzy³ to tajemnicze stwierdzenie trzy razy i wtedy nad ca³± okolic± rozleg³ siê grzmot przelatuj±cego odrzutowca Air France.

– Patrz! ¦wiat w³a¶nie zgodzi³ siê ze mn± – powiedzia³, przyk³adaj±c lew± rêkê do ucha. Pomy¶la³em, ¿e jest bardzo zabawny. Jego ¶miech by³ zara¼liwy.

– Czy pochodzisz z Arizony, don Juanie? – zapyta³em, usi³uj±c skierowaæ rozmowê na niego.

Spojrza³ na mnie i pokiwa³ g³ow± potakuj±co. Jego oczy wygl±da³y na zmêczone. Pod ¼renicami widaæ by³o bia³ka jego oczu.

– Czy urodzi³e¶ siê w tych okolicach?

Znowu skin±³ g³ow±, nie mówi±c ani s³owa. Wygl±da³o to jak potwierdzenie, ale mog³o byæ równie¿ nerwowym odruchem kogo¶, kto siê zastanawia.

– A ty sk±d jeste¶? – zapyta³ mnie.

– Pochodzê z Ameryki Po³udniowej – odpowiedzia³em.

– To wielki kawa³ ¶wiata. Pochodzisz z niej ca³ej?

Jego oczy znów mnie prze¶widrowa³y. Zacz±³em wyja¶niaæ okoliczno¶ci moich narodzin, ale mi przerwa³.

– Jeste¶my podobni do siebie w tym wzglêdzie – powiedzia³. – Mieszkam tutaj, ale naprawdê urodzi³em siê jako Yaqui w Sonorze.

– Co¶ takiego! Ja natomiast pochodzê z... Nie pozwoli³ mi skoñczyæ.

– Wiem, wiem – powiedzia³. – Jeste¶, kim jeste¶, sk±dkolwiek by¶ pochodzi³, tak samo jak ja jestem Yaqui z Sonary.

Jego oczy b³yszcza³y, a ¶miech sta³ siê niepokoj±cy. Czu³em siê, jakby z³apa³ mnie na k³amstwie. Czu³em siê winny. Odnios³em wra¿enie, ¿e wie co¶, o czym ja nie mam pojêcia albo czego nie chcê mu powiedzieæ.

Moje dziwne zak³opotanie wzrasta³o. Musia³ to zauwa¿yæ, poniewa¿ wsta³ i zapyta³ mnie, czy chcê pój¶æ co¶ zje¶æ w restauracji w mie¶cie.

W drodze powrotnej i pó¼niej podczas jazdy do miasta rozlu¼ni³em siê, ale nie by³em ca³kiem spokojny. Czu³em, ¿e mi co¶ zagra¿a, chocia¿ nie mog³em znale¼æ ku temu ¿adnych powodów.

Chcia³em mu postawiæ piwo w restauracji. Odpowiedzia³, ¿e nigdy nie pije, nawet piwa. Za¶mia³em siê w duchu. Nie wierzy³em mu – mój przyjaciel, który nas ze sob± skontaktowa³, powiedzia³ mi, ¿e stary przez wiêkszo¶æ czasu jest nie¼le zaprawiony. Jednak nie interesowa³o mnie, czy don Juan k³amie, czy nie. Lubi³em go. W jego osobowo¶ci by³o co¶ uspokajaj±cego.

Widaæ w±tpliwo¶ci odmalowa³y siê na mojej twarzy, poniewa¿ zacz±³ wyja¶niaæ, ¿e lubi³ wypiæ w m³odo¶ci, ale pewnego dnia po prostu przesta³.

– Ludziom trudno jest zrozumieæ, ¿e w ka¿dej chwili jeste¶my w stanie ze swego ¿ycia wyrzuciæ wszystko, co tylko zechcemy. W³a¶nie tak. – Tu, dla zobrazowania swych s³ów, strzeli³ palcami.

– Uwa¿asz, ¿e naprawdê tak ³atwo przestaæ paliæ czy piæ? – zapyta³em.

– Jasne – powiedzia³ z wielkim przekonaniem. – Palenie i picie to nic. Absolutne nic, je¶li tylko chcemy je porzuciæ.

W tej w³a¶nie chwili woda gotuj±ca siê w ekspresie do kawy zaczê³a wydawaæ pe³en animuszu odg³os.

– S³yszysz! – don Juan zawo³a³ z b³yskiem w oczach. – Gotuj±ca woda zgadza siê ze mn±. – Po chwili doda³: – Cz³owiek mo¿e uzyskaæ potwierdzenie od wszystkiego co jest wokó³ niego.

W tym rozstrzygaj±cym momencie ekspres do kawy wyda³ prawdziwie obsceniczny bulgot. Don Juan popatrzy³ na niego i ³agodnie powiedzia³:

– Dziêkujê ci. – Skin±³ g³ow± i wybuchn±³ grzmi±cym ¶miechem.

By³em zaskoczony. Jego ¶miech wydawa³ siê nieco za g³o¶ny, ale rzeczywi¶cie rozbawi³a mnie ta sytuacja.

Tak zakoñczy³a siê pierwsza prawdziwa sesja z moim “informatorem". Don Juan po¿egna³ siê ze mn± ju¿ w drzwiach restauracji. Ja za¶, ¿e muszê odwiedziæ kilku przyjació³, potem jednak znowu chcia³bym siê z nim zobaczyæ, pod koniec nastêpnego tygodnia.

– Kiedy bêdziesz w domu? – zapyta³em. Przyjrza³ mi siê badawczo.

– Zawsze, kiedy przyjedziesz – odpowiedzia³.

– Nie wiem dok³adnie, kiedy bêdê móg³ przyjechaæ.

– Po prostu przyjed¼ i o nic siê nie martw.

– A co, je¶li ciê wtedy nie bêdzie?

– Bêdê – odpowiedzia³, ¶miej±c siê, i odszed³.

Pobieg³em za nim i zapyta³em go, czy nie mia³by nic Przeciwko temu, ¿ebym wzi±³ ze sob± aparat fotograficzny i sfotografowa³ jego i jego dom.

– Nie ma mowy – odpar³, marszcz±c brwi.

– A magnetofon? Nie bêdzie ci przeszkadza³?

– Obawiam siê, ¿e on równie¿ nie wchodzi w grê.

By³em zmartwiony i rozdra¿niony. Powiedzia³em, ¿e nie widzê ¿adnego logicznego powodu jego odmowy. Don Juan pokrêci³ przecz±co g³ow±.

– Zapomnij o tym – rzek³ stanowczo. – A je¶li chcesz mnie jeszcze zobaczyæ, nigdy wiêcej mi o tym nie wspominaj.

Zainscenizowa³em ¿a³osn± skargê. Powiedzia³em, ¿e zdjêcia i nagrania s± niezbêdne dla mojej pracy. Odpar³, ¿e we wszystkim, co robimy, jest tylko jedna niezbêdna rzecz. Nazwa³ j± duchem.

– Nie mo¿na nic zrobiæ bez ducha – powiedzia³. – A ty go nie masz. Martw siê wiêc o niego, a nie o zdjêcia. – Co przez to...

Przerwa³ mi ruchem d³oni i post±pi³ kilka kroków w ty³.

– Tylko przyjed¼ – powiedzia³ ³agodnie i pomacha³ mi na po¿egnanie.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.