om18

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Kurcewiczowie nie spali jeszcze. Jedli wieczerzê w owej sieni nape³nionej zbroj±, która sz³a przez ca³± szeroko¶æ domu od majdanu a¿ do sadu z drugiej strony. Na widok Bohuna i pana Zag³oby zerwali siê na równe nogi. Na twarzy kniahini odbi³o siê nie tylko zdziwienie, ale nieukontentowanie i przestrach zarazem. M³odych kniaziów by³o tylko dwóch: Symeon i Miko³aj.
- Bohun! - rzek³a kniahini. - A ty tu co robisz?
- Przyjecha³ siê wam pok³oniæ, maty. A co, nie radzi¶cie mi?
- Radam ci, rada, jeno siê dziwiê, ¿e¶ przyby³, bo s³ysza³am, ¿e w Czehrynie stró¿ujesz. A kogo to nam Bóg z tob± zes³a³?
- To jest pan Zag³oba, szlachcic, mój przyjaciel.
- Radzi¶my waszmo¶ci - rzek³a kniahini.
- Radzi¶rmy - powtórzyli Symeon i Miko³aj.
- Mo¶cia pani! - rzecze szlachcic. - Prawda, ¿e go¶æ nie w porê gorszy od Tatarzyna, aleæ i to wiadomo, ¿e kto do nieba chce i¶æ, ten musi podró¿nego w dom przyj±æ, g³odnego nakarmiæ, spragnionego napoiæ...
- Siadajcie tedy, jedzcie i pijcie - mówi³a stara kniahini. - Dziêkujemy, ¿e¶cie przyjechali. No, no, Bohun, alem siê ciebie nie spodziewa³a, chyba ¿e sprawê masz do nas?
- Moze i mam - rzek³ z wolna wata¿ka.
- Jak±? - pyta³a niespokojnie kniahini.
- Przyjdzie pora, to pogadamy. Dajcie odpocz±æ. Z Czehryna prosto jadê.
- To widaæ by³o ci pilno do nas?
- A gdzie by mnie mia³o byæ pilno, je¶li nie do was? A kniaziówna-donia zdrowa?
- Zdrowa - rzek³a sucho kniahini.
- Chcia³bym te¿ ni± oczy ucieszyæ.
- Helena ¶pi.
- To szkoda. Bo ja d³ugo nie zabawiê.
- A gdzie jedziesz?
- Wojna, maty! Nie ma na nic czasu. Lada chwila hetmani w pole wyprawi±, a ¿al bêdzie Zaporo¿ców biæ. Ma³o to razy my z nimi je¼dzili po dobro tureckie - prawda, kniaziowie? - po morzu p³ywali, sól i chleb razem jedli, pili i hulali, a teraz my im wrogi.
Kniahini spojrza³a bystro na Bohuna. Przez g³owê przesz³a jej my¶l, ¿e mo¿e Bohun ma zamiar po³±czyæ siê z rebeli± i przyjecha³ jej synów wybadaæ.
- A ty co my¶lisz robiæ? - spyta³a.
- Ja, maty? a có¿? ciê¿ko swoich biæ, ale trzeba.
- Tak i my uczynimy - rzek³ Symeon.
- Chmielnicki zdrajca! - doda³ m³ody Miko³aj.
- Na pohybel zdrajcom! - rzek³ Bohun.
- Niech im kat ¶wieci! - dokoñczy³ Zag³oba.
Bohun znów mówiæ pocz±³:
- Tak to na ¶wiecie. Kto ci dzi¶ przyjacielem, jutro Judaszem. Nikomu nie mo¿na wierzyæ na ¶wiecie.
- Jeno dobrym ludziom - rzek³a kniahini.
- Pewnie, ¿e dobrym ludziom mo¿na wierzyæ. Dlatego ja te¿ wam wierzê i kocham was, bo wy¶cie dobrzy ludzie, nie zdrajcy...
By³o co¶ tak dziwnego i strasznego w g³osie wata¿ki, ¿e przez chwilê zapanowa³o g³êbokie milczenie. Pan Zag³oba patrzy³ na kniahiniê i mruga³ swoim zdrowym okiem, a kniahini utkwi³a wzrok w Bohunie.
Ten mówi³ dalej:
- Wojna nie ¿ywi ludzi, jeno morzy, dlatego chcia³ ja was jeszcze widzieæ, zanim ruszê. Kto wie, czy wrócê, a wy by mnie ¿a³owali, bo wy moje druhy serdeczne... nieprawda?
- Tak nam dopomó¿ Bóg! Od ma³ego ciê znamy.
- Ty nasz brat - doda³ Symeon.
- Wy kniazie, wy szlachta, a wy Kozakiem nie gardzili, w dom przygarnêli i krewn±-doniê obiecali, bo wy wiedzieli, ¿e dla Kozaka bez niej ni ¿ycia, ni bycia, tak siê i zmi³owali nad Kozakiem.
- Nie ma o czym i mówiæ - rzek³a ¶piesznie kniahini.
- Nie, maty, jest o czym mówiæ, bo wy moi dobrodzieje, a ja te¿ prosi³ tego oto szlachcica, przyjaciela mego, ¿eby mnie za syna wzi±³ i do herbu przypu¶ci³, aby wy nie mieli wstydu oddaj±c krewniaczkê Kozakowi. Na co pan Zag³oba siê zgodzi³ i my oba bêdziem siê staraæ o pozwolenie u sejmu, a po wojnie pok³oniê siê panu hetmanowi wielkiemu, któren na mnie ³askaw, mo¿e poprze; on przecie i Krzeczowskiemu nobilitacjê wyrobi³.
- Bóg ci dopomó¿ - rzek³a kniahini.
- Wy szczerzy ludzie, i ja wam dziêkujê. Ale przed wojn± chcia³bym jeszczeraz z waszych ust us³yszeæ, ¿e wy mnie doniê dajecie i ¿e s³owo wasze zdzier¿ycie. S³owo szlacheckie nie dym - a wy przecie szlachta, wy kniazie.
Wata¿ka mówi³ g³osem powolnym i uroczystym, ale w mowie jego drga³a zarazem jakby gro¼ba zapowiadaj±ca, ¿e trzeba siê zgodziæ na wszystko, czego ¿±da³.
Stara kniahini spojrza³a na synów, ci na ni±, i przez chwilê trwa³o milczenie. Nagle raróg siedz±cy na berle pod ¶cian± zakwili³, choæ do ¶witu by³o jeszcze daleko; za nim ozwa³y siê inne; wielki berkut zbudzi³ siê, strz±sn±³ skrzyd³a i krakaæ pocz±³.
£uczywo pal±ce siê w grubach przygas³o. W izbie zrobi³o siê ciemnawo i ponuro.
- Miko³aj, popraw ogieñ - rzek³a kniahini.
M³ody knia¼ dorzuci³ ³uczywa.
- Có¿? przyrzekacie? - pyta³ Bohun.
- Musimy Heleny spytaæ.
- Niech ona mówi za siebie, wy za siebie. Przyrzekacie?
- Przyrzekamy - rzek³a kniahini.
- Przyrzekamy - powtórzyli kniaziowie.
Bohun wsta³ nagle i zwróciwszy siê do Zag³oby, rzek³ dono¶nym g³osem:
- Mo¶ci Zag³obo! Pok³oñ siê i ty o dziewkê; mo¿e i tobie przyrzekn±.
- Co ty, Kozacze, upi³ siê?! - zawo³a³a kniahini.
Bohun zamiast odpowiedzi wydoby³ list Skrzetuskiego i zwróciwszy siê do Zag³oby, rzek³:
- Czytaj.
Zag³oba wzi±³ list i pocz±³ go czytaæ w¶ród g³uchego milczenia.
Gdy skoñczy³, Bohun skrzy¿owa³ rêce na piersiach.
- Komu tedy dziewkê dajecie? - spyta³.
- Bohun!
G³os wata¿ki sta³ siê podobny do syku wê¿a.
- Zdrajcy, oczajdusze, psiawiary, judasze!...
- Hej, synkowie, do szabel! - krzyknê³a kniahini.
Kurcewicze skoczyli piorunem ku ¶cianom i porwali za broñ.
- Mo¶ci panowie, spokojnie! - zawo³a³ Zag³oba.
Ale nim domówi³, Bohun wyrwa³ pistolet zza pasa i wystrzeli³.
- Jezus! Jezus!... - jêkn±³ knia¼ Symeon, post±pi³ krok naprzód, rêkoma j±³ biæ powietrze i upad³ ciê¿ko na ziemiê.
- S³u¿ba, na pomoc! - wo³a³a rozpaczliwie kniahini.
Ale w tej¿e chwili na dziedziñcu i od strony sadu huknê³y inne wystrza³y, drzwi i okna wylecia³y z ³oskotem i kilkudziesiêciu semenów wpad³o do sieni.
- Na pohybel! - zabrzmia³y dzikie g³osy.
Na majdanie ozwa³ siê dzwon na trwogê. Ptactwo w sieni poczê³o wrzeszczeæ; ha³as, strzelanina i krzyki zast±pi³y niedawn± ciszê u¶pionego dworu. Stara kniahini rzuci³a siê, wyj±c jak wilczyca, na cia³o Symeona drgaj±ce w ostatnich konwulsjach, ale wnet dwóch semenów porwa³o j± za w³osy i odci±gnê³o na stronê, a tymczasem m³ody Miko³aj, przyparty w k±t sieni, broni³ siê z w¶ciek³o¶ci± i lwi± odwag±.
- Procz! - krzykn±³ nagle Bohun na otaczaj±cych go Kozaków. - Procz! - powtórzy³ grzmi±cym g³osem.
Kozacy cofnêli siê. S±dzili, ¿e wata¿ka chce ocaliæ ¿ycie m³odzieñcowi. Ale Bohun z szabl± w rêku sam rzuci³ siê na kniazia.
Rozpoczê³a siê straszna pojedyncza walka, na któr± kniahini, trzymana za w³osy przez cztery ¿elazne d³onie, patrzy³a pa³aj±cymi oczyma i z otwartymi usty. M³ody knia¼ zwali³ siê jak burza na Kozaka, który, cofaj±c siê z wolna, wywiód³ go na ¶rodek sieni. Nagle przysiad³, odbi³ potê¿ny cios i z obrony rzeszed³ do ataku.
Kozacy zatrzymawszy dech w piersiach pospuszczali szable na dó³ i stali jak ryci, ¶ledz±c oczyma przebieg walki.
W ciszy s³ychaæ by³o tylko oddech i sapanie walcz±cych, zgrzyt zêbów ¶wist lub ostry d¼wiêk uderzaj±cych o siebie mieczów.
Przez chwilê zdawa³o siê, ¿e wata¿ka ulegnie olbrzymiej sile i zaciêto¶ci ³odzieñca, gdy¿ znowu pocz±³ siê cofaæ i s³aniaæ. Twarz przeci±gnê³a mu iê jakby z wysilenia. Miko³aj podwoi³ ciosy, szabla jego otacza³a Kozaka nieustannym wê¿em b³yskawic, kurzawa wsta³a z pod³ogi i przes³oni³a ob³okiem walcz±cych, ale przez jej k³êby semenowie dojrzeli krew sp³ywaj±c± po twarzy wata¿ki.
Nagle Bohun uskoczy³ w bok, kniaziowe ostrze trafi³o w pró¿niê. Miko³aj zachwia³ siê od zamachu i pochyli³ naprzód, a w tej samej chwili Kozak ci±³ go w kark tak straszliwie, ¿e knia¼ zwali³ siê jakby gromem ra¿ony.
Krzyki radosne Kozaków pomiesza³y siê z nieludzkim wrzaskiem kniahini. Zdawa³o siê, ¿e od wrzasków powa³a pêknie. Walka by³a skoñczona, kozactwo rzuci³o siê na broñ zawieszon± na ¶cianach i poczê³o j± zdzieraæ wyrywaj±c sobie wzajemnie kosztowniejsze szable i hand¿ary, depc±c po trupach kniaziów i w³asnych towarzyszów, którzy legli z rêki Miko³aja. Bohun pozwala³ na wszystko. Sta³ on we drzwiach prowadz±cych do komnat Heleny, zagradzaj±c drogê, i oddycha³ ciê¿ko ze zmêczenia. Twarz mia³ blad± i pokrwawion±, gdy¿ dwa razy ostrze kniazia dotknê³o jego g³owy. B³êdny wzrok jego przenosi³ siê z trupa Miko³aja na trupa Symeona, a czasem pada³ na zsinia³e oblicze kniahini, któr± mo³ojcy, trzymaj±c za w³osy, przyciskali kolanami do ziemi, bo siê rwa³a z ich r±k do trupów dzieci. Wrzask i zamieszanie w sieni powiêksza³o siê z ka¿d± chwil±. Kozacy ci±gnêli na powrozach czelad¼ Kurcewiczów i mordowali j± bez lito¶ci. Pod³oga by³a zalana krwi±, sieñ zape³niona trupami, dymem od wystrza³ów, ¶ciany ju¿ obdarte, ptactwo nawet pobite.
Nagle drzwi, pod którymi sta³ Bohun, otworzy³y siê na rozcie¿. Wata¿ka obróci³ siê i cofn±³ nagle.
We drzwiach ukaza³ siê ¶lepy Wasyl, a obok niego Helena ubrana w bia³e giez³o, blada sama jak giez³o, z oczyma rozszerzonymi z przera¿enia, z otwartymi usty.
Wasyl niós³ krzy¿, który trzyma³ na wysoko¶ci twarzy w obu d³oniach. W¶ród zamieszania panuj±cego w sieni, wobec trupów, krwi rozlanej ka³u¿ami na pod³odze, po³ysku szabel i rozp³omienionych ¼renic dziwnie uroczy¶cie wygl±da³a ta postaæ wysoka, wynêdznia³a, z siwiej±cym w³osem i czarnymi jamami zamiast oczu. Rzek³by¶: duch albo trup, który zrzuci³ ca³un i przychodzi karaæ zbrodniê.
Krzyki umilk³y. Kozacy cofali siê przera¿eni. Ciszê przerwa³ spokojny, ale bolesny i jêcz±cy g³os kniazia:
- W imiê Ojca i Spasa, i Ducha, i ¦wiêtej-Przeczystej! Mê¿owie, którzy przychodzicie z dalekich stron, zali przychodzicie w imiê bo¿e?
Albowiem: “B³ogos³awiony m±¿ w drodze, który id±c opowiada s³owo bo¿e.”
A wy zali dobr± nowinê niesiecie? zali jeste¶cie aposto³ami?
Cisza ¶miertelna zapanowa³a po s³owach Wasyla, on za¶ zwróci³ siê z wolna, z krzy¿em w jedn± stronê, nastêpnie w drug± i mówi³ dalej:
- Gorze wam, bracia, bo którzy dla zysku lub zemsty wojnê czyni±, maj± byæ potêpieni na wieki...
...Módlmy siê, aby¶my zaznali mi³osierdzia. Gorze wam, bracia, gorze mnie! O! o! o!
Jêk wyrwa³ siê z piersi kniazia.
- Hospody pomy³uj! - ozwa³y siê g³uche g³osy mo³ojców, którzy pod wp³ywem nieopisanego strachu poczêli siê ¿egnaæ przera¿eni.
Nagle da³ siê s³yszeæ dziki, przera¼líwy krzyk kniahini:
- Wasyl, Wasyl!...
By³o w jej g³osie co¶ tak rozdzieraj±cego, jakby to by³ ostatni g³os rw±cego siê ¿ycia. Jako¿ gniot±cy j± kolanami mo³ojcy uczuli, ¿e ju¿ nie usi³uje siê wyrwaæ z ich r±k.
Knia¼ drgn±³, ale wnet zastawi³ siê krzy¿em od strony, z której dochodzi³ g³os, i odrzek³:
- Duszo potêpiona, wo³aj±ca z g³êboko¶ci, gorze ci!
- Hospody pomy³uj! - powtórzyli Kozacy.
- Do mnie, semenowie! - zawo³a³ w tej chwili Bohun i zachwia³ siê na nogach.
Kozacy skoczyli i podparli go pod ramiona.
- Bat'ku! ty¶ ranny?
- Tak jest! Ale to nic! Krew mnie usz³a. Hej, ch³opcy! strzec mi tej doni jak oka w g³owie... Dom otoczyæ, nikogo nie wypuszczaæ... Kniaziówno...
Nie móg³ wiêcej mówiæ, wargi mu zbiela³y, a oczy zasz³y mg³±.
- Przenie¶æ atamana do komnat! - zawo³a³ pan Zag³oba, który wylaz³szy z jakiego¶ k±ta, niespodzianie pojawi³ siê przy Bohunie. - To nic, to nic - mówi³, zmacawszy palcami rany. - Jutro zdrów bêdzie. Ju¿ ja siê nim zajmê. Chleba z pajêczyn± mi ugnie¶æ. Wy, ch³opcy, ruszajcie sobie do diab³a, pohulaæ z dziewkami w czeladnej, bo nic tu po was, a dwóch niech zaniesie atamana. Bierzcie go. Ot, tak. Ruszajcie¿e, do licha, czego stoicie? Domu mi pilnowaæ - ja sam bêdê dogl±da³.
Dwóch semenów ponios³o Bohuna do przyleg³ej izby, reszta wysz³a z sieni. Zag³oba zbli¿y³siê do Heleny i mrugaj±c mocno okiem, rzek³ szybko a cicho:
- Jam przyjaciel pana Skrzetuskiego, nie bój siê. Odprowad¼ jeno spaæ swojego proroka i czekaj na mnie.
To rzek³szy wyszed³ do izby, w której dwóch esau³ów z³o¿y³o na sofie tureckiej Bohuna. Wnet wys³a³ ich po chleb i pajêczynê, a gdy je przyniesiono z czeladnej, zaj±³ siê opatrunkiem m³odego atamana z ca³± bieg³o¶ci±, jak± wówczas ka¿dy szlachcic posiada³, a której nabywa³ sklejaj±c ³by porozbijane w pojedynkach lub na sejmikach.
- A powiedzcie te¿ semenom - rzek³ do esau³ów - ¿e jutro ataman zdrów bêdzie jak ryba, ¿eby siê za¶ o niego nie troszczyli. Oberwa³, bo oberwa³, ale gracko siê spisa³ i jutro jego wesele, chocia¿ i bez popa. Je¶li jest w domu piwniczka, to sobie mo¿ecie pozwoliæ. Ot, ju¿ i ranki przewi±zane. Id¼cie teraz, by ataman mia³ spokój.
Esau³owie ruszyli ku drzwiom.
- A nie wypijcie tam ca³ej piwnicy! - rzek³ jeszcze pan Zag³oba.
I siad³szy przy wezg³owiu wata¿ki, wpatrzy³ siê w niego uwa¿nie.
- No, czort ciê nie we¼mie od tych ran, chocia¿e¶ dosta³ dobrze. Ze dwa dni ni rêk±, ni nog± nie ruszysz - mrucza³ sam do siebie, patrz±c na blad± twarz i zamkniête oczy Kozaka. - Szabla nie chcia³a katu krzywdy zrobiæ, bo¶ ty jego w³asno¶æ i od niego siê nie wywiniesz. Gdy ciê powiesz±, diabe³ zrobi z ciebie kuk³ê dla swoich dzieci, bo¶ g³adki. Nie, braciszku, pijesz ty dobrze, ale ze mn± d³u¿ej nie bêdziesz pi³. Szukaj ty sobie kompanii miêdzy rakarzami, bo widzê, ¿e lubisz dusiæ, ale ja nie bêdê z tob± szlacheckich dworów po nocach napada³. Niech ci kat ¶wieci! niech ci ¶wieci!
Bohun jêkn±³ z cicha.
- O, jêcz, o, wzdychaj! Jutro bêdziesz lepiej wzdycha³. Poczekaj¿e, tatarska duszo, kniaziówny ci siê zachcia³o? Ba, nie dziwiê ci siê, dziewka specja³,ale je¶li ty go pokosztujesz, to niech mój dowcip psi zjedz±. Pierwej mi te¿ w³osy na d³oni wyrosn±...
Gwar zmieszanych g³osów doszed³ z majdanu do uszu pana Zag³oby.
- Aha, pewnie siê ju¿ do piwniczki dobrali - mrukn±³. - Popijcie siê jak b±ki, ¿eby siê wam dobrze spa³o, ju¿ ja bêdê czuwa³ za was wszystkich, choæ nie wiem, je¿eli radzi jutro z tego bêdziecie.
To rzek³szy wsta³ zobaczyæ, azali i rzeczywi¶cie mo³ojcy zabrali ju¿ znajomo¶æ z kniaziowsk± piwnic±, i wszed³ naprzód do sieni. Sieñ wygl±da³a strasznie. Na ¶rodku le¿a³y sztywne ju¿ cia³a Symeona i Miko³aja, a w k±cie trup kniahini w postawie siedz±cej i skulonej, tak jak j± przygniot³y kolana mo³ojców. Oczy jej by³y otwarte, zêby wyszczerzone. Ogieñ pal±cy siê w grubach nape³nia³ ca³± sieñ md³ym ¶wiat³em drgaj±cym na ka³u¿ach krwi; g³±b mroczy³a siê cieniem. Pan Zag³oba zbli¿y³ siê do kniahini, zobaczyæ, czy nie oddycha jeszcze, i po³o¿y³ jej rêkê na twarzy, ale twarz ta by³a ju¿ zimna - wiêc wyszed³ po¶piesznie na majdan, bo go w tej izbie strach bra³. Na majdanie Kozacy zaczêli ju¿ hulankê. Ognie by³y porozpalane, a przy ich blasku ujrza³ pan Zag³oba stoj±ce beczki miodu, wina i gorza³ki z poodbijanymi górnymi dnami. Kozacy czerpali z nich jak u studni i pili na ¶mieræ. Inni, rozgrzani ju¿ trunkiem, gonili siê za mo³odyciami z czeladnej, z których jedne, zdjête strachem, szamota³y siê lub ucieka³y na o¶lep, skacz±c przez ogieñ; inne w¶ród wybuchów ¶miechu i wrzasków pozwala³y chwytaæ siê i ci±gn±æ do beczek lub do ognisk, przy których tañczono kozaka. Mo³ojcy rzucali siê jak opêtani w prysiudach, przed nimi dziewczyny drobi³y to posuwaj±c siê w podrygach naprzód, to cofaj±c siê przed gwa³townymi ruchami tancerzy. Widzowie bili w blaszane pó³kwaterki lub ¶piewali. Krzyki: “u-ha!”, rozlega³y siê coraz g³o¶niej przy wtórze szczekania psów, r¿enia koni i ryku wo³ów, które r¿niêto na ucztê. Naoko³o ognisk, w g³êbi,widaæ by³o stoj±cych ch³opów z Roz³ogów, pidsusidków, którzy na odg³os strza³ów i krzyków nadbiegli t³umnie ze wsi, aby zobaczyæ, co siê dzieje. Nie my¶leli oni broniæ kniaziów, bo Kurcewiczów nienawidzono we wsi, patrzyli wiêc tylko na rozhulanych Kozaków tr±caj±c siê ³okciami, szepc±c miêdzy sob± i zbli¿aj±c siê coraz bardziej do beczek z wódk± i miodem. Orgia stawa³a siê coraz wrzaskliwsza, pijatyka wzrasta³a, mo³ojcy nie czerpali z beczek blaszankami, ale zanurzali w nie g³owy po szyje, tañcz±ce dziewczêta oblewano wódk± i miodem ; twarze by³y rozpalone, ze ³bów bi³ opar; niektórzy zataczali siê ju¿ na nogach. Pan Zag³oba wyszed³szy na ganek rzuci³ okiem na pij±cych, po czym uwa¿nie wpatrzy³ siê w niebo.
- Pogoda; ale ciemno! - mrukn±³ - gdy ksiê¿yc zajdzie, choæ w pysk daj...
To rzek³szy zszed³ z wolna ku beczkom i pij±cym mo³ojcom.
- A dalej, ch³opcy! - zawo³a³ - a dalej, nie ¿a³ujcie sobie. Hajda! hajda! Nie ¶cierpn± wam zêby. Kiep ten, co siê dzi¶ nie upije za zdrowie atamana. Dalej do beczek! dalej do dziewczyn! - u-ha!
- U-ha! - zawyli rado¶nie Kozacy.
Zag³oba rozejrza³ siê na wszystkie strony.
- O takie syny, nitkop³uty, harhary, oczajdusze! - wykrzykn±³ nagle - to sami pijecie jak zdro¿one konie, a tamtym, co stra¿uj± ko³o domu, nic? Hej tam, zmienié mi ich natychmiast.
Rozkaz spe³niono bez wahania i w mgnieniu oka kilkunastu pijanych mo³ojców rzuci³o siê, by zast±piæ stra¿ników, którzy dotychczas nie brali udzia³u w hulatyce. Ci nadbiegli wnet z ³atw± do zrozumienia skwapliwo¶ci±.
- Hajda, hajda! - zawo³a³ Zag³oba, ukazuj±c im beczki z napitkami.
- Diakujem, pane! - odparli, zanurzaj±c blaszanki.
- Za godzinê zluzowaæ mi i tamtych.
- S³ucham - odpowiedzia³ esau³.
Semenom wyda³o siê to zupe³nie naturalnym, ¿e w zastêpstwie Bohuna obj±³ komendê pan Zag³oba. Tak ju¿ zdarza³o siê nieraz i mo³ojcy radzi temu bywali, bo szlachcic pozwala³ im zawsze na wszystko.
Stra¿nicy pili wiêc wraz z innymi, pan Zag³oba za¶ wszed³ w rozmowê z ch³opami z Roz³ogów.
- Ch³opie! - pyta³ starego pidsusidka - a daleko st±d do £ubniów?
- Oj, daleko, pane! - odpar³ ch³op.
- Na rano mo¿na by stan±æ?
- Oj, nie stanie; pane!
- A na po³udnie?
- Na po³udnie prêdzej.
- A którêdy jechaæ?
- Prosto do go¶ciñca.
- To jest go¶ciniec?
- Knia¼ Jarema kaza³, ¿eby by³, to i jest.
Pan Zag³oba mówi³ umy¶lnie bardzo g³o¶no, aby w¶ród krzyków i gwaru spora gar¶æ semenów mog³a go s³yszeæ.
- Dajcie i im gorza³ki - rzek³ do mo³ojców, ukazuj±c na ch³opów - ale wprzód dajcie mnie miodu, bo ch³odno.
Jeden z semenów zaczerpn±³ z beczki trojniaku w garncow± blaszankê i poda³ j± na czapce panu Zag³obie.
Szlachcic wzi±³ ostro¿nie we dwie rêce, aby p³yn siê nie rozla³, przytkn±³ garncówkê do w±sów i przechyliwszy w ty³ g³owê j±³ piæ wolno, ale bez wytchnienia.
Pi³, pi³ - a¿ mo³ojcy poczêli siê dziwiæ:
- Baczyw ty? - szeptali jeden do drugiego. - Trastia joho mordowa³a!
Tymczasem g³owa pana Zag³oby przechyla³a siê z wolna w ty³, wreszcie przechyli³a zupe³nie, a¿ na koniec garncówkê od poczerwienia³ej twarzy odj±³, wargê wysun±³, brwi podniós³ i mówi³ jakby sam do siebie:
- O! wcale niez³y - odsta³y. Zaraz widaæ, ¿e niez³y. Szkoda takiego miodu na wasze chamskie gard³a. Dobra by by³a dla was i braha. Srogi miód, srogi, czujê, ¿e mi ul¿y³o i ¿em siê trochê pocieszy³.
Jako¿ ul¿y³o panu Zag³obie rzeczywi¶cie, w g³owie mu poja¶nia³o, nabra³ fantazji i widocznym by³o, ¿e krew jego, podlana miodem, utworzy³a on wyborny likwor, o którym sam powiada³, a od którego na ca³e cia³o rozchodzi siê mêstwo i odwaga.
Skin±³ Kozakom rêk±, ¿e mog± dalej piæ, i odwróciwszy siê przeszed³ wolnym krokiem ca³y dziedziniec, obejrza³ uwa¿nie wszystkie k±ty, przeszed³ most na fosie i skrêci³ wedle czêstoko³u, aby zobaczyæ, czy stra¿e dobrze pilnuj± domostwa.
Pierwszy stra¿nik spa³, drugi, trzeci i czwarty równie¿. Byli pomêczeni drog±, a przy tym przyszli ju¿ pijani na miejsce i pospali siê od razu.
- Móg³bym jeszcze i którego z nich wykra¶æ, abym za¶ mia³ pacho³ka do pos³ug - mrukn±³ pan Zag³oba.
To rzek³szy wróci³ wprost do dworu, wszed³ znowu do z³owrogiej sieni, zajrza³ do Bohuna, a widz±c, ¿e wata¿ka nie daje znaku ¿ycia, cofn±³ siê ku drzwiom Heleny i otworzywszy je z cicha, wszed³ do komnaty, z której dochodzi³ szmer jakoby modlitwy.
W³a¶ciwie by³a to komnata kniazia Wasyla, Helena jednak by³a przy kniaziu, w pobli¿u którego czu³a siê bezpieczniejsz±. ¦lepy Wasyl klêcza³ przed obrazem ¦wiêtej-Przeczystej, przed którym pali³a siê lampka, Helena obok niego. oboje modlili siê g³o¶no. Ujrzawszy Zag³obê, zwróci³a nañ przera¿one oczy. Zag³oba po³o¿y³ palec na ustach.
- Mo¶cia panno - rzek³ - jam przyjaciel pana Skrzetuskiego.
- Ratuj! - odpowiedzia³a Helena.
- Po tom te¿ tu przyszed³; zdaj siê na mnie.
- Co mam czyniæ?
- Trzeba uciekaæ, póki ten czort bez zmys³ów le¿y.
- Co mam czyniæ?
- Wdziej na siê ubiór mêski i jak zapukam we drzwi, wyjd¼.
Helena zawaha³a siê. Nieufno¶æ b³ysnê³a w jej oczach.
- Mam¿e waæpanu wierzyæ?
- A co masz lepszego?
- Prawda, prawda jest. Ale mi przysi±¿, ¿e nie zdradzisz.
- Rozum siê waæpannie pomiesza³. Ale kiedy chcesz, przysiêgnê. Tak mi dopomó¿ Bóg i ¶wiêty krzy¿. Tu twoja zguba, ocalenie w ucieczce.
- Tak jest, tak jest.
- Wdziej mêski ubiór co prêdzej i czekaj.
- A Wasyl?
- Jaki Wasyl?
- Brat mój ob³±kany - rzek³a Helena.
- Tobie grozi zguba, nie jemu - odpar³ Zag³oba. - Je¶li on ob³±kany, to on dla Kozaków ¶wiêty. Jako¿ widzia³em, ¿e go maj± za proroka.
- Tak jest. Bohunowi nic on nie zawini³.
- Musimy go zostawiæ, inaczej zginiemy - i pan Skrzetuski z nami. ¦piesz siê waæpanna.
Z tymi s³owy pan Zag³oba opu¶ci³ izbê i uda³ siê wprost do Bohuna.
Wata¿ka blady by³ i os³abiony, ale oczy mia³ otwarte.
- Lepiej ci? - spyta³ Zag³oba.
Bohun chcia³ przemówiæ i nie móg³.
- Nie mo¿esz mówiæ?
Bohun poruszy³ g³ow± na znak, ¿e nie mo¿e, ale w tej samej chwili cierpienie wyry³o siê na jego twarzy. Rany od ruchu zabola³y go widocznie.
- To i krzyczeæ by¶ nie móg³?
Bohun oczyma tylko da³ znaæ, ¿e nie.
- Ani siê ruszyæ?
Ten sam znak.
- To i lepiej, bo nie bêdziesz ani mówi³, ani krzycza³, ani siê rusza³, a ja tymczasem z kniaziówn± do £ubniów pojadê. Je¶li ci jej nie zdmuchnê, to siê pozwolê starej babie w ¿arnach na osypkê zemleæ. Jak to, ³ajdaku? my¶lisz, ¿e nie mam dosyæ twojej kompanii, ¿e siê bêdê d³u¿ej z chamem pospolitowa³? 0 niecnoto, my¶la³e¶, ¿e dla twego wina, dla twoich ko¶ci i twoich ch³opskich amorów zabójstwa bêdê czyni³ i do rebelii z tob± pójdê?
Nie, nic z tego, g³adyszu!
W miarê jak pan Zag³oba perorowa³, czarne oczy wata¿ki roztwiera³y siê szerzej i szerzej. Czy ¶ni³? czy by³a to jawa? czy ¿art pana Zag³oby?
A pan Zag³oba mówi³ dalej:
- Czego¿ ¶lepie wytrzeszczasz jak kot na sperkê? Czy my¶lisz, ¿e tego nie uczyniê? Mo¿e siê ka¿esz pok³oniæ komu w £ubniach? Mo¿e cyrulika ci stamt±d przys³aæ? a mo¿e mistrza u ksiêcia pana zamówiæ?
Blada twarz wata¿ki sta³a siê straszn±. Zrozumia³, ¿e Zag³oba prawdê mówi, z oczu strzeli³y mu gromy rozpaczy i w¶ciek³o¶ci, na twarz uderzy³ p³omieñ.
Jedno nadludzkie wysilenie - podniós³ siê i z ust wyrwa³ mu siê krzyk:
- Hej, semen...
Nie skoñczy³, gdy¿ pan Zag³oba z szybko¶ci± b³yskawicy zarzuci³ mu na g³owê jego w³asny ¿upan i w jednej chwili okrêci³ j± ca³kowicie - po czym obali³ go na wznak.
- Nie krzycz, bo ci to zaszkodzi - mówi³ z cicha, sapi±c mocno.- Mog³aby ciê jutro g³owa rozboleæ, przeto jako dobry przyjaciel, mam o tobie staranie. Tak, tak, bêdzie ci i ciep³o, i za¶niesz smacznie, i gard³a nie przekrzyczysz. Aby¶ za¶ opatrunku nie zdar³, to ci rêce zawi±¿ê, a wszystko per amicitiam, aby¶ mnie wspomina³ wdziêcznie.
To rzek³szy obwin±³ pasem rêce Kozaka, zaci±gn±³ wêze³; drugim, swoim w³asnym, skrêpowa³ mu nogi. Wata¿ka nic ju¿ nie czu³, bo zemdla³.
- Choremu przystoi le¿eæ spokojnie - mówi³ - aby mu humory do g³owy nie bi³y, od czego delirium przychodzi. No, b±d¼ zdrów; móg³bym ciê no¿em pchn±æ, co mo¿e by³oby z lepszym moim po¿ytkiem, ale mi wstyd po ch³opsku mordowaæ. Co innego, je¶li siê zatkniesz do rana, bo to siê ju¿ niejednej ¶wini przygodzi³o. B±d¼¿e zdrów. Vale et me amantem redama. Mo¿e siê i spotkamy kiedy, ale je¶li ja siê bêdê o to stara³, to niech mnie ze skóry obedr± i podogonia z niej porobi±.
Rzek³szy to pan Zag³oba wyszed³ do sieni, przygasi³ ogieñ w grubach i zapuka³ do Wasylowej komnaty.
Smuk³a postaæ wysunê³a siê z niej natychmiast.
- Czy to waæpanna? - spyta³ Zag³oba.
- To ja.
- Chod¼¿e, byle¶my siê do koni dobrali. Ale oni tam pijani wszyscy, noc ciemna. Nim siê rozbudz±, bêdziemy daleko. Ostro¿nie, tu kniazie le¿±!
- W imiê Ojca i Syna, i Ducha - szepnê³a Helena.

 
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.