p5

Trochę ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyślą ...


Tre¶æ
Plany my¶liwskie Telimeny. - Ogrodniczka wybiera siê na wielki ¶wiat i s³ucha nauk opiekunki. - Strzelcy wracaj±. - Wielkie zadziwienie Tadeusza. - Spotkanie siê powtórne w ¦wi±tyni dumania i zgoda, u³atwiona za po¶rednictwem mrówek. - U sto³u wytacza siê rzecz o ³owach. - Powie¶æ Wojskiego o Rejtanie i ksiêciu Denassów, przerwana. - Zagajenie uk³adów miêdzy stronami, tak¿e przerwane. - Zjawisko z kluczem. - K³ótnia.- Hrabia z Gerwazym odbywaj± radê wojenn±.

Wojski, chlubnie skoñczywszy ³owy, wraca z boru,
A Telimena w g³êbi samotnego dworu
Zaczyna polowanie. Wprawdzie nieruchoma
Siedzi z za³o¿onymi na piersiach rêkoma,
Lecz my¶l± goni ¼wierzów dwóch; szuka sposobu,
Jak by razem obsaczyæ i u³owiæ obu:
Hrabiê i Tadeusza. Hrabia panicz m³ody,
Wielkiego domu dziedzic, powabnej urody;
Ju¿ trochê zakochany! có¿? mo¿e siê zmieniæ!
10 Potem, czy szczerze kocha? czy siê zechce ¿eniæ?
Z kobiet± kilku laty starsz±! niebogat±!
Czy mu krewni pozwol±? co ¶wiat powie na to?
Telimena, tak my¶l±c, z sofy siê podnios³a
I stanê³a na palcach, rzek³by¶, i¿ podros³a;
Odkry³a nieco piersi, wygiê³a siê bokiem
I sama siebie pilnym obejrza³a okiem.
I znowu zapyta³a o radê zwierciad³a;
Po chwili, wzrok spu¶ci³a, westchnê³a i siad³a.
Hrabia pan! zmienni w gustach s± ludzie majêtni!
20 Hrabia blondyn! blondyni nie s± zbyt namiêtni!
A Tadeusz? prostaczek! poczciwy ch³opczyna!
Prawie dziecko! raz pierwszy kochaæ siê zaczyna!
Pilnowany, nie³acno zerwie pierwsze zwi±zki,
Przy tym dla Telimeny ma ju¿ obowi±zki.
Mê¿czy¼ni, póki m³odzi, chocia¿ w my¶lach zmienni,
W uczuciach s± od dziadów stalsi, bo sumienni.
D³ugo serce m³odzieñca proste i dziewicze
Chowa wdziêczno¶æ za pierwsze mi³o¶ci s³odycze!
Ono rozkosz i wita, i ¿egna z weselem,
30 Jak skromn± ucztê, któr± dzielim z przyjacielem.
Tylko stary pjanica, gdy ju¿ spali trzewa,
Brzydzi siê trunkiem, którym nazbyt siê zalewa.
Wszystko to Telimena dok³adnie wiedzia³a,
Bo i rozum, i wielkie do¶wiadczenie mia³a.
Lecz co powiedz± ludzie? mo¿na im zej¶æ z oczu,
W inne strony wyjechaæ, mieszkaæ na uboczu
Lub, co lepsza, wynie¶æ siê ca³kiem z okolicy,
Na przyk³ad zrobiæ ma³± podró¿ do stolicy,
M³odego ch³opca na ¶wiat wielki wyprowadziæ,
40 Kroki jego kierowaæ, pomagaæ mu, radziæ,
Serce mu kszta³ciæ, mieæ w nim przyjaciela, brata!
Nareszcie - u¿yæ ¶wiata, póki s³u¿± lata!
Tak my¶l±c, po alkowie ¶mia³o i weso³o
Przesz³a siê kilka razy - znów spu¶ci³a czo³o.
Warto by te¿ pomy¶liæ o Hrabiego losie -
Czyby siê nie uda³o podsun±æ mu Zosiê?
Niebogata, lecz za to urodzeniem równa,
Z domu senatorskiego, jest dygnitarzówna.
Je¿eliby do skutku przysz³o o¿enienie,
50 Telimena w ich domu mia³aby schronienie
Na przysz³o¶æ; krewna Zosi i Hrabiego swatka,
Dla m³odego ma³¿eñstwa by³aby jak matka.
Po tej z sob± odbytej, stanowczej naradzie
Wo³a przez okno Zosiê, bawi±c± siê w sadzie.
Zosia w porannym stroju i z g³ow± odkryt±
Sta³a, trzymaj±c w rêku podniesione sito,
Do nóg jej bieg³o ptastwo; st±d kury szurpate
Tocz± siê k³êbkiem, stamt±d kogutki czubate,
Wstrz±saj±c koralowe na g³owach szyszaki
60 I wios³uj±c skrzyd³ami przez bruzdy i krzaki,
Szeroko wyci±gaj± ostro¿aste piêty;
Za nimi z wolna indyk sunie siê odêty,
Sarkaj±c na gderanie swej krzykliwej ¿ony;
Ówdzie pawie jak tratwy d³ugimi ogony
Steruj± siê po ³±ce, a gdzieniegdzie z góry
Upada jak ki¶æ ¶niegu go³±b srebrnopióry.
W po¶rodku zielonego okrêgu murawy
¦ciska siê okr±g ptastwa krzykliwy, ruchawy,
Opasany go³êbi sznurem na kszta³t wstêgi
70 Bia³ej, ¶rodkiem pstrokaty w gwiazdy, w cêtki, w prêgi
Tu dzioby bursztynowe, tam czubki z korali
Wznosz± siê z gêstwi pierza jak ryby spod fali.
Wysuwaj± siê szyje i w ruchach ³agodnych
Chwiej± siê ci±gle na kszta³t tulipanów wodnych;
Tysi±ce oczu jak gwiazd b³yskaj± ku Zosi.
Ona w ¶rodku wysoko nad ptastwem siê wznosi,
Sama bia³a i w d³ug± bieliznê ubrana,
Krêci siê jak bij±ca ¶ród kwiatów fontanna;
Czerpie z sita i sypie na skrzyd³a i g³owy
80 Rêk± jak per³y bia³± gêsty grad per³owy
Krup jêczmiennych: to ziarno, godne pañskich sto³ów,
Robi siê dla zaprawy litewskich roso³ów;
Zosia je wykradaj±c z szafek ochmistrzyni
Dla swego drobiu, szkodê w gospodarstwie czyni.
Us³ysza³a wo³anie: <<Zosiu!>> To g³os cioci!
Sypnê³a razem ptastwu ostatek ³akoci,
A sama krêc±c sito, jako tanecznica
Bêbenek, i w takt bij±c, swawolna dziewica
Jê³a skakaæ przez pawie, go³êbie i kury:
90 Zmieszane ptastwo t³umnie furknê³o do góry
Zosia, stopami ledwie dotykaj±c ziemi,
Zdawa³a siê najwy¿ej bujaæ miêdzy niemi;
Przodem go³êbie bia³e, które w biegu p³oszy,
Lecia³y jak przed wozem bogini rozkoszy.
Zosia przez okno z krzykiem do alkowy wpad³a
I na kolanach ciotki zadyszana siad³a;
Telimena, ca³uj±c i g³aszcz±c pod brodê,
Z rado¶ci± zwa¿a dziecka ¿ywo¶æ i urodê
(Bo prawdziwie kocha³a sw± wychowanicê).
100 Ale znowu powa¿nie nastroi³a lice,
Wsta³a i przechodz±c siê wszerz i wzd³u¿ alkowy,
Dzier¿±c palec przy ustach, tymi rzek³a s³owy:
<<Kochana Zosiu, ju¿ te¿ ca³kiem zapominasz
I na stan, i na wiek twój; wszak to dzi¶ zaczynasz
Rok czternasty, czas rzuciæ indyki i kurki.
Fi! to godna zabawka dygnitarskiej córki.
I z umurzan± dziatw± ch³opsk± ju¿ do woli
Napie¶ci³a¶ siê! Zosiu! patrz±c, serce boli;
Opali³a¶ okropnie p³eæ, czysta cyganka,
110 A chodzisz i ruszasz siê jak parafijanka.
Ju¿ ja temu wszystkiemu na przysz³o¶æ zaradzê,
Od dzi¶ zacznê, dzi¶ ciebie na ¶wiat wyprowadzê,
Do salonu, do go¶ci, - go¶ci mamy si³a,
Patrzaj¿e¿, a¿eby¶ mnie wstydu nie zrobi³a>>.
Zosia skoczy³a z miejsca i klasnê³a w d³onie,
I ciotce zawisn±wszy obur±cz na ³onie,
P³aka³a i ¶mia³a siê na przemian z rado¶ci.
<<Ach, Ciociu! ju¿ tak dawno nie widzia³am go¶ci;
Od czasu, jak tu ¿yjê z kury i indyki,
120 Jeden go¶æ, co widzia³am, to by³ go³±b dziki;
Ju¿ mi troszeczkê nudno tak siedzieæ w alkowie,
Pan Sêdzia nawet mówi, ¿e to ¼le na zdrowie>>.
<<Sêdzia, przerwa³a ciotka, ci±gle mi dokucza³,
¯eby ciê na ¶wiat wywie¶æ, ci±gle pod nos mrucza³,
¯e ju¿ jeste¶ doros³a; sam nie wie, co plecie,
Dziadu¶, nigdy na wielkim niebywa³y ¶wiecie.
Ja wiem lepiej, jak d³ugo trzeba siê sposobiæ
Panience, by wyszed³szy na ¶wiat, efekt zrobiæ.
Wiedz Zosiu, ¿e kto ro¶nie na widoku ludzi,
130 Choæ piêkny, choæ rozumny, efektów nie wzbudzi,
Gdy go wszyscy przywykn± widzieæ od maleñka.
Lecz niechaj ukszta³cona, doros³a panienka
Nagle ni st±d, ni zow±d przed ¶wiatem zab³y¶nie,
Wtenczas ka¿dy siê do niej przez ciekawo¶æ ci¶nie,
Wszystkie jej ruchy, rzuty oczu jej uwa¿a,
S³owa jej pods³uchiwa i drugim powtarza;
A kiedy wejdzie w modê raz m³oda osoba,
Ka¿dy j± chwaliæ musi, choæ i nie podoba.
Znale¼æ siê, spodziewam siê, ¿e umiesz; w stolicy
140 Uros³a¶. Choæ dwa lata mieszkasz w okolicy,
Nie zapomnia³a¶ jeszcze ca³kiem Peterburka.
No, Zosiu, toaletê rób, dostañ tam z biurka,
Nagotowane znajdziesz wszystko do ubrania.
Spiesz siê, bo lada chwila wróc± z polowania>>.
Wezwano pokojowê i s³u¿±c± dziewkê;
W naczynie srebrne wody wylano konewkê,
Zosia, jak wróbel w piasku, trzepioce siê; myje
Z pomoc± s³ugi rêce, oblicze i szyjê.
Telimena otwiera petersburskie sk³ady,
150 Dobywa flaszki perfum, s³oiki pomady,
Pokrapia Zosiê wko³o wyborn± perfum±
(Woñ nape³ni³a izbê), w³os namaszcza gum±.
Zosia k³adnie poñczoszki bia³e, a¿urowe,
I trzewiki warszawskie bia³e, at³asowe;
Tymczasem pokojowa sznurowa³a stanik,
Potem rzuci³a na gors pannie pudermanik;
Zaczêto przypieczone zbieraæ papiloty,
Pukle, ¿e nazbyt krótkie, uwito w dwa sploty,
Zostawuj±c na czole i skroniach w³os g³adki;
160 Pokojowa za¶ ¶wie¿o zebrane b³awatki
Uwi±zawszy w plecionkê daje Telimenie;
Ta j± do g³owy Zosi przyszpila uczenie,
Z prawej strony na lewo: kwiat od bladych w³osów
Odbija³ bardzo piêknie, jak od zbo¿a k³osów!
Zdjêto puderman, ca³e ubranie gotowe.
Zosia bia³± sukienkê wrzuci³a przez g³owê,
Chusteczkê batystow± bia³± w rêku zwija
I tak ca³a wygl±da bia³a jak lilija.
Poprawiwszy raz jeszcze i w³osów, i stroju,
170 Kazano jej wzd³u¿ i wszerz przej¶æ siê po pokoju;
Telimena uwa¿a znawczyni oczyma,
Musztruje siostrzenicê, gniewa siê i z¿yma;
A¿ na dygnienie Zosi krzyknê³a z rozpaczy:
<<Ja nieszczê¶liwa! Zosiu, widzisz, co to znaczy
¯yæ z gê¶mi, z pastuchami! tak nogi rozszerzasz
Jak ch³opiec, okiem w prawo i w lewo uderzasz,
Czysta rozwódka! - Dygnij, patrz, jaka niezwinna!>>
<<Ach, Ciociu! rzek³a smutnie Zosia, có¿ ja winna,
Ciotka mnie zamyka³a; nie by³o z kim tañczyæ,
180 Lubi³am z nudy ptastwo pa¶æ i dzieci niañczyæ;
Ale poczekaj, Ciociu, niech no siê pobawiê
Trochê z lud¼mi, obaczysz, jak siê ja poprawiê>>.
<<Ju¿, rzek³a ciotka, z dwojga z³ego lepiej z ptastwem
Ni¿ z tym, co u nas dot±d go¶ci³o, plugastwem;
Przypomnij tylko sobie, kto tu u nas bywa³:
Pleban, co pacierz mrucza³ lub w warcaby grywa³,
I palestra z fajkami! to mi kawalery!
Nabra³aby¶ siê od nich piêknej manijery.
Teraz to pokazaæ siê jest przynajmniej komu,
190 Mamy przecie¿ uczciwe towarzystwo w domu.
Uwa¿aj dobrze, Zosiu, jest tu Hrabia m³ody,
Pan, dobrze wychowany, krewny Wojewody,
Pamiêtaj byæ mu grzeczn±>>. S³ychaæ r¿enie koni
I gwar my¶liwców; ju¿ s± pod bram±: to oni!
Wzi±wszy Zosiê pod rêkê pobieg³a do sali.
My¶liwi na pokoje jeszcze nie wchadzali,
Musieli po komnatach odmieniaæ sw± odzie¿,
Nie chc±c wni¶æ do dam w kurtkach. Pierwsza wpad³a m³odzie¿,
Pan Tadeusz i Hrabia, co ¿ywo przebrani.
200 Telimena sprawuje obowi±zki pani,
Wita wchodz±cych, sadza, rozmow± zabawia
I siostrzenicê wszystkim z kolei przedstawia:
Naprzód Tadeuszowi, jako krewn± blisk±;
Zosia grzecznie dygnê³a, on sk³oni³ siê nisko,
Chcia³ co¶ do niej przemówiæ, ju¿ usta otworzy³,
Ale spojrzawszy w oczy Zosi, tak siê strwo¿y³,
¯e stoj±c niemy przed ni±, to p³on±³, to bladn±³;
Co by³o w jego sercu, on sam nie odgadn±³.
Uczu³ siê nieszczê¶liwym bardzo - pozna³ Zosiê!
210 Po wzro¶cie i po w³osach ¶wiat³ych, i po g³osie;
Tê kibiæ i tê g³ówkê widzia³ na parkanie,
Ten wdziêczny g³os zbudzi³ go dzi¶ na polowanie.
A¿ Wojski Tadeusza wyrwa³ z zamiêszania;
Widz±c, ¿e blednie i ¿e na nogach siê s³ania,
Radzi³ mu odej¶æ do swej izby dla spoczynku;
Tadeusz stan±³ w k±cie, wspar³ siê na kominku,
Nic nie mówi±c - szerokie, ob³êdne ¼renice
Obraca³ to na ciotkê, to na siostrzenicê.
Dostrzeg³a Telimena, i¿ pierwsze spojrzenie
220 Zosi tak wielkie na nim zrobi³o wra¿enie;
Nie odgad³a wszystkiego, przecie¿ pomieszana
Bawi go¶ci, a z oczu nie spuszcza m³odziana.
Wreszcie czas upatrzywszy ku niemu podbiega:
Czy zdrów? dlaczego smutny? pyta siê, nalega,
Napomyka o Zosi, zaczyna z nim ¿arty;
Tadeusz nieruchomy, na ³okciu oparty,
Nic nie gadaj±c marszczy³ brwi i usta krzywi³:
Tym bardziej Telimenê pomiesza³ i zdziwi³
Zmieni³a wiêc natychmiast twarz i ton rozmowy,
230 Powsta³a zagniewana i ostrymi s³owy
Poczê³a nañ przymówki sypaæ i wyrzuty;
Porwa³ siê i Tadeusz jak ¿±d³em uk³uty,
Spojrza³ krzywo, nie mówi±c ani s³owa splun±³,
Krzes³o nog± odepchn±³ i z pokoju run±³
Trzasn±wszy drzwi za sob±. Szczê¶ciem, ¿e tej sceny
Nikt z go¶ci nie uwa¿a³ oprócz Telimeny.
Wyleciawszy przez bramê bieg³ prosto na pole;
Jak szczupak, gdy mu o¶cieñ skro¶ piersi przekole,
Pluska siê i nurtuje my¶l±c, ¿e uciecze,
240 Ale wszêdzie ¿elazo i sznur z sob± wlecze:
Tak i Tadeusz ci±gn±³ za sob± zgryzoty,
Suwaj±c siê przez rowy i skacz±c przez p³oty,
Bez celu i bez drogi; a¿ niema³o czasu
Nab³±kawszy siê, w koñcu wszed³ w g³êbinê lasu
I trafi³, czy umy¶lnie, czyli te¿ przypadkiem;
Na wzgórek, co by³ wczora szczê¶cia jego ¶wiadkiem,
Gdzie dosta³ ów bilecik, zadatek kochania,
Miejsce, jak wiemy, zwane ¦wi±tyni± dumania.
Gdy okiem wko³o rzuca, postrzega: to ona!
250 Telimena, samotna, w my¶lach pogr±¿ona,
Od wczorajszej postaci± i strojem odmienna,
W bieli¼nie, na kamieniu, sama jak kamienna;
Twarz schylon± w otwarte utuli³a d³onie,
Choæ nie s³yszysz szlochania, znaæ, ¿e we ³zach tonie.
Daremnie broni³o siê serce Tadeusza:
Ulitowa³ siê, uczu³, ¿e go ¿al porusza,
D³ugo pogl±da³ niemy, ukryty za drzewem,
Na koniec westchn±³ i rzek³ sam do siebie z gniewem:
<<G³upi! có¿ ona winna, ¿e siê ja pomyli³!>>
260 Wiêc z wolna g³owê ku niej zza drzewa wychyli³.
Gdy nagle Telimena zrywa siê z siedzenia,
Rzuca siê w prawo, w lewo, skacze skro¶ strumienia,
Rozkrzy¿owana, z w³osem rozpuszczonym, blada,
Pêdzi w las, podskakuje, przyklêka, upada
I nie mog±c ju¿ powstaæ, krêci siê po darni,
Widaæ z jej ruchów, w jakiej strasznej jest mêczarni;
Chwyta siê za pier¶, szyjê, za stopy, kolana;
Skoczy³ Tadeusz my¶l±c, ¿e jest pomieszana
Lub ma wielk± chorobê. Lecz z innej przyczyny
270 Pochodzi³y te ruchy. U bliskiej brzeziny
By³o wielkie mrowisko, owad gospodarny
Snu³ siê wko³o po trawie, ruchawy i czarny;
Nie wiedzieæ, czy z potrzeby, czy z upodobania
Lubi³ szczególnie zwiedzaæ ¦wi±tyniê dumania;
Od sto³ecznego wzgórka a¿ po ¼ród³a brzegi
Wydepta³ drogê, któr± wiod³ swoje szeregi.
Nieszczê¶ciem, Telimena siedzia³a ¶ród dró¿ki;
Mrówki, znêcone blaskiem bieluchnej poñczoszki,
Wbieg³y, gêsto zaczê³y ³askotaæ i k±saæ,
280 Telimena musia³a uciekaæ, otrz±saæ,
Na koniec na murawie si±¶æ i owad ³owiæ.
Nie móg³ jej swej pomocy Tadeusz odmówiæ;
Oczyszczaj±c sukienkê, a¿ do nóg siê zni¿y³,
Usta trafem ku skroniom Telimeny zbli¿y³ -
W tak przyjaznej postawie, choæ nic nie mówili
O rannych k³ótniach swoich, przecie¿ siê zgodzili;
I nie wiedzieæ jak d³ugo trwa³aby rozmowa,
Gdyby ich nie przebudzi³ dzwonek z Soplicowa. -
Has³o wieczerzy: pora powracaæ do domu,
290 Zw³aszcza ¿e s³ychaæ by³o opodal trzask ³omu.
Mo¿e szukaj±? razem wracaæ nie wypada;
Wiêc Telimena w prawo pod ogród siê skrada,
A Tadeusz na lewo bieg³ do wielkiej drogi;
Oboje w tym odwrocie mieli nieco trwogi:
Telimenie zda³o siê, ¿e raz spoza krzaka
B³ys³a zakapturzona, chuda twarz Robaka;
Tadeusz widzia³ dobrze, jak mu raz i drugi
Pokaza³ siê na lewo cieñ bia³y i d³ugi,
Co to by³o nie wiedzia³, ale mia³ przeczucie,
300 ¯e to by³ Hrabia w d³ugim, angielskim surducie.
Wieczerzano w zamczysku. Uparty Protazy,
Nie dbaj±c na wyra¼ne Sêdziego zakazy,
W niebytno¶æ pañstwa znowu do zamku szturmowa³
I kredens doñ (jak mówi) zaintromitowa³.
Go¶cie weszli w porz±dku i stanêli ko³em;
Podkomorzy najwy¿sze bra³ miejsce za sto³em,
Z wieku mu i z urzêdu ten zaszczyt nale¿y,
Id±c k³ania³ siê damom, starcom i m³odzie¿y.
Kwestarz nie by³ u sto³u; miejsce Bernardyna
310 Po prawej stronie mê¿a ma Podkomorzyna.
Sêdzia, kiedy ju¿ go¶ci jak trzeba ustawi³,
¯egnaj±c po ³acinie, stó³ pob³ogos³awi³;
Mê¿czyznom dano wódkê; za czym wszyscy siedli
I ch³odnik zabielany milcz±c ¿wawo jedli.
Po ch³odniku sz³y raki, kurczêta, szparagi,
W towarzystwie kielichów wêgrzyna, malagi;
Jedz±, pij±, a milcz± wszyscy. Nigdy pono
Od czasu jako mury zamku pod¼wigniono,
Który uracza³ hojnie tylu szlachty bratów,
320 Tyle weso³ych s³ysza³ i odbi³ wiwatów,
Nie pamiêtano takiej posêpnej wieczerzy;
Tylko pukanie korków i brzêki talerzy
Odbija³a zamkowa sieñ wielka i pusta:
Rzek³by¶, i¿ z³y duch go¶ciom zasznurowa³ usta.
Mnogie by³y powody milczenia: my¶liwi
Powrócili z ostêpu dosyæ gadatliwi;
Lecz gdy zapa³ och³on±³, my¶l±c nad ob³aw±
Postrzegaj±, ¿e wyszli z niej nie z wielk± s³aw±:
Trzeba¿ by³o, a¿eby jeden kaptur popi,
330 Wyrwawszy siê Bóg wie sk±d, jak Filip z konopi,
Przepisa³ wszystkich strzelców powiatu? O wstydzie!
Có¿ o tym bêd± gadaæ w Oszmianie i Lidzie,
Które od wieków walcz± z tutejszym powiatem
O pierwszeñstwo w strzelectwie; my¶lili wiêc nad tem.
Za¶ Asesor i Rejent, prócz wspólnych niechêci,
¦wie¿± hañbê swych chartów mieli na pamiêci.
W oczach im stoi niecny kot, skoki wyci±ga
I omykiem spod gaju kiwaj±c ur±ga,
I tym omykiem æwiczy po sercach jak biczem:
340 Siedzieli z pochylonym ku misie obliczem.
Asesor nowe jeszcze mia³ powody ¿alów,
Patrz±c na Telimenê i na swych rywalów.
Do Tadeusza siedzi Telimena bokiem,
Pomieszana, zaledwie ¶mie nañ rzuciæ okiem;
Chcia³a zasêpionego Hrabiego zabawiæ,
Wyzwaæ w d³u¿sz± rozmowê, w lepszy humor wprawiæ,
Bo Hrabia dziwnie kwa¶ny powróci³ z przechadzki,
A raczej, jako my¶li³ Tadeusz, z zasadzki;
S³uchaj±c Telimeny, czo³o podniós³ hardo,
350 Brwi zmarszczy³, spojrza³ na ni± ledwie nie z pogard±;
Potem przysiad³ siê, jak móg³ najbli¿ej, do Zosi,
Nalewa jej do szklanki, talerze przynosi,
Prawi tysi±c grzeczno¶ci, k³ania siê, u¶miecha,
Czasem oczy wywraca i g³êboko wzdycha.
Widaæ przecie¿, pomimo tak zrêczne ³udzenie,
¯e umizga³ siê tylko na z³o¶æ Telimenie;
Bo g³owê odwracaj±c niby nieumy¶lnie,
Coraz ku Telimenie gro¼nym okiem b³y¶nie.
Telimena nie mog³a poj±æ, co to znaczy;
360 Ruszywszy ramionami, my¶li³a: dziwaczy.
Wreszcie, nowym zalotom Hrabiego do¶æ rada,
Zwróci³a siê do swego drugiego s±siada.
Tadeusz te¿ posêpny, nic nie jad³, nic nie pi³,
Zdawa³ siê s³uchaæ rozmów, oczy w talerz wlepi³;
Telimena mu leje wino, on siê gniewa
Na natrêtno¶æ; pytany o zdrowie - poziewa.
Ma za z³e (tak siê zmieni³ jednego wieczora),
¯e Telimena zbytnie do zalotów skora;
Gorszy siê, ¿e jej suknia tak wciêta g³êboko,
370 Nieskromnie - a dopiero, kiedy podniós³ oko!
A¿ przel±k³ siê; bystrzejsze teraz mia³ ¼renice,
Ledwie spojrza³ w rumiane Telimeny lice,
Odkry³ od razu wielk±, straszn± tajemnicê!
Przebóg! naró¿owana! Czy ró¿ w z³ym gatunku,
Czy jako¶ na obliczu przetar³ siê z trefunku:
Gdzieniegdzie zrzednia³, na wskro¶ grubsz± p³eæ ods³ania.
Mo¿e to sam Tadeusz, w ¦wi±tyni dumania
Rozmawiaj±c za blisko, omuskn±³ z bielid³a
Karmin, l¿ejszy od py³ków motylego skrzyd³a.
380 Telimena wraca³a nazbyt ¶pieszno z lasu
I poprawiæ kolory swe nie mia³a czasu;
Oko³o ust szczególniej widne by³y piegi.
Nu¿ oczy Tadeusza, jako chytre szpiegi,
Odkrywszy jedn± zdradê, poczn± w kolej zwiedzaæ
Resztê wdziêków i wszêdzie jaki¶ fa³sz wy¶ledzaæ:
Dwóch zêbów braknie w ustach; na czole, na skroni
Zmarszczki; tysi±ce zmarszczków pod brod± siê chroni!
Niestety! czu³ Tadeusz, jak jest niepotrzebnie
Rzecz piêkn± nazbyt ¶ci¶le zwa¿aæ; jak haniebnie
390 Byæ szpiegiem swej kochanki; nawet jak szkaradnie
Odmieniaæ smak i serce - lecz któ¿ sercem w³adnie?
Darmo chce brak mi³o¶ci zast±piæ sumnieniem,
Ch³od duszy ogrzaæ znowu jej wzroku promieniem:
Ju¿ ten wzrok, jako ksiê¿yc ¶wiat³y a bez ciep³a,
B³yska³ po wierzchu duszy, która do dna krzep³a...
Takie robi±c sam sobie wyrzuty i skargi,
Pochyli³ w talerz g³owê, milcza³ i gryz³ wargi.
Tymczasem z³y duch now± pokus± go wabi,
Pods³uchiwaæ, co Zosia mówi³a do Hrabi:
400 Dziewczyna, uprzejmo¶ci± Hrabiego ujêta,
Zrazu rumieni³a siê spu¶ciwszy oczêta,
Potem ¶miaæ siê zaczêli, w koñcu rozmawiali
O jakim¶ niespodzianym w ogrodzie spotkaniu,
O jakim¶ po ³opuchach i grzêdach st±paniu.
Tadeusz, wyci±gn±wszy co najd³u¿ej uszy,
Po³yka³ gorzkie s³owa i przetrawia³ w duszy.
Okropn± mia³ biesiadê. Jak w ogrodzie ¿mija
Dwoistym ¿±d³em zio³o zatrute wypija,
Potem skrêci siê w k³êbek i na drodze legnie,
410 Gro¿±c stopie, co na ni± nieostro¿nie biegnie:
Tak Tadeusz, opi³y trucizn± zazdro¶ci,
Zdawa³ siê obojêtny, a pêka³ ze z³o¶ci.
W najweselszym zebraniu niech siê kilku gniewa,
Zaraz siê ich ponuro¶æ na resztê rozlewa.
Strzelcy dawniej milczeli, druga sto³u strona
Umilk³a, Tadeusza ¿ó³ci± zara¿ona.
Nawet pan Podkomorzy, nadzwyczaj ponury,
Nie mia³ ochoty gadaæ, widz±c swoje córy,
Posa¿ne i nadobne panny, w wieku kwiecie,
420 Zdaniem wszystkich najpierwsze partyje w powiecie,
Milcz±ce, zaniedbane od milcz±cej m³odzi.
Go¶cinnego Sêdziego równie¿ to obchodzi;
Wojski za¶ uwa¿aj±c, ¿e tak wszyscy milcz±,
Nazywa³ tê wieczerzê nie polsk±, lecz wilcz±.
Hreczecha na milczenie mia³ s³uch bardzo czu³y,
Sam gawêdzi³, i lubi³ niezmiernie gadu³y.
Nie dziw! ze szlacht± strawi³ ¿ycie na biesiadach,
Na polowaniach, zjazdach, sejmikowych radach;
Przywyk³, ¿eby mu zawsze co¶ bêbni³o w ucho,
430 Nawet wtenczas, gdy milcza³ lub z plack± za much±
Skrada³ siê, lub zamkn±wszy oczy siada³ marzyæ;
W dzieñ szuka³ rozmów, w nocy musiano mu gwarzyæ
Pacierze ró¿añcowe albo gadaæ bajki:
St±d te¿ nieprzyjacielem zabitym by³ fajki,
Wymy¶lonej od Niemców, by nas scudzoziemczyæ;
Mawia³: <<Polskê oniemiæ, jest to Polskê zniemczyæ>>.
Starzec, wiek przegwarzywszy, chcia³ spoczywaæ w gwarze,
Milczenie go budzi³o ze snu: tak m³ynarze,
U¶pieni kó³ tarkotem, ledwie stan± osie,
440 Budz± siê krzycz±c z trwog±: <<A s³owo sta³o siê...>>
Wojski uk³onem dawa³ znak Podkomorzemu,
A rêk± od ust lekko skin±³ ku Sêdziemu,
Prosz±c o g³os; panowie na ten uk³on niemy
Odk³onili siê oba, co znaczy: prosiemy.
Wojski zagai³: <<¦mia³bym upraszaæ m³odzie¿y,
A¿eby po staremu bawiæ u wieczerzy,
Nie milczeæ i ¿uæ: czy my ojce kapucyni?
Kto milczy miêdzy szlacht±, to w³a¶nie tak czyni,
Jako my¶liwiec, który nabój rdzawi w strzelbie:
450 Dlatego ja rozmowno¶æ naszych przodków wielbiê.
Po ³owach szli do sto³u, nie tylko by jadaæ,
Ale aby nawzajem mogli siê wygadaæ,
Co ka¿dy mia³ na sercu; nagany, pochwa³y
Strzelców i ob³awników, ogary, wystrza³y
Wywo³ywano na plac; powstawa³a wrzawa,
Mi³a uchu my¶liwców, jak druga ob³awa.
Wiem, wiem, o co wam idzie: ta czarnych trosk chmura
Pono z Robakowego wznios³a siê kaptura!
Wstydzicie siê swych pude³! niech was wstyd nie pali,
460 Zna³em my¶liwych lepszych od was, a chybiali;
Trafiaæ, chybiaæ, poprawiaæ, to kolej strzelecka.
Ja sam, chocia¿ ze strzelb± w³óczê siê od dziecka,
Chybia³em; chybia³ s³awny ów strzelec Tu³oszczyk,
Nawet nie zawsze trafia³ pan Rejtan nieboszczyk.
O Rejtanie opowiem pó¼niej. Co siê tycze
Wypuszczenia z ob³awy, ¿e oba panicze
¬wierzowi jak nale¿y kroku nie dostali,
Choæ mieli oszczep w rêku, tego nikt nie chwali
Ani gani: bo zmykaæ maj±c nabój w rurze
470 Znaczy³o po staremu byæ tchórzem nad tchórze;
To¿ wystrzeliæ na o¶lep (jak to robi wielu),
Nie przypu¶ciwszy ¼wierza, nie wzi±wszy do celu,
Jest rzecz haniebna; ale kto dobrze wymierzy,
Kto przypu¶ci do siebie ¼wierza jak nale¿y,
Je¶li chybi³, cofn±æ siê mo¿e bez sromoty,
Albo walczyæ oszczepem, lecz z w³asnej ochoty,
A nie z musu: gdy¿ oszczep strzelcom poruczony
Nie dla natarcia, ale tylko dla obrony.
Tak by³o po staremu: a wiêc mnie zawierzcie,
480 I waszej rejterady do serca nie bierzcie,
Kochany Tadeuszku i Wielmo¿ny Grafie;
Ilekroæ za¶ wspomnicie o dzisiejszym trafie,
Wspomnijcie te¿ starego Wojskiego przestrogê:
Nigdy jeden drugiemu nie zachodziæ w drogê,
Nigdy we dwóch nie strzelaæ do jednej ¼wierzyny>>.
W³a¶nie Wojski wymawia³ to s³owo: ¼wierzyny,
Gdy Asesor pó³gêbkiem podszepn±³: <<dziewczyny>>;
<<Brawo!>> krzyknê³a m³odzie¿, powsta³ szmer i ¶miechy,
Powtarzano z kolei przestrogê Hreczechy,
490 Mianowicie ostatnie s³owo, ci: ¼wierzyny,
A drudzy w g³os ¶miej±c siê krzyczeli: <<Dziewczyny>>;
Rejent szepn±³: <<Kobiety>>, - Asesor: <<Kokiety>>,
Utkwiwszy w Telimenie oczy jak sztylety.
Nie my¶li³ wcale Wojski przymawiaæ nikomu
Ani uwa¿a³, co tam szepc± po kryjomu;
Rad bardzo, ¿e móg³ damy i m³odzie¿ roz¶mieszyæ,
Zwróci³ siê ku my¶liwcom, chc±c i tych pocieszyæ.
I zacz±³, nalewaj±c sobie kielich wina:
<<Nadaremnie oczyma szukam Bernardyna;
500 Chcia³bym mu opowiedzieæ wypadek ciekawy,
Podobny do zdarzenia dzisiejszej ob³awy.
Klucznik mówi³, ¿e tylko zna³ jednego cz³eka,
Co tak celnie jak Robak móg³ strzeliæ z daleka;
Ja za¶ zna³em drugiego: równie trafnym strza³em
Ocali³ on dwóch panów; sam ja to widzia³em,
Kiedy do Nalibockich zaci±gnêli lasów
Tadeusz Rejtan pose³ i ksi±¿ê Denassow.
Nie zazdro¶cili s³awie szlachcica panowie,
Owszem u sto³u pierwsi wnie¶li jego zdrowie,
510 Nadawali mu wielkich prezentów bez liku
I skórê zabitego dzika; o tym dziku
I o strzale, powiem wam jak naoczny ¶wiadek;
Bo to by³ dzisiejszemu podobny przypadek,
A zdarzy³ siê najwiêkszym strzelcom za mych czasów,
Pos³owi Rejtanowi i ksiêciu Denassow>>.
A wtem ozwa³ siê Sêdzia nalewaj±c czaszê:
<<Pijê zdrowie Robaka, Wojski, w rêce wasze.
Je¶li datkiem nie mo¿em Kwestarza zbogaciæ,
Postaramy siê przecie¿ za proch mu zap³aciæ.
520 Urêczamy, ¿e nied¼wied¼ zabity dzi¶ w boru
Przez dwa lata wystarczy na kuchniê klasztoru.
Lecz skóry Ksiêdzu nie dam; lub gwa³tem zabiorê,
Albo j± mnich ust±piæ musi przez pokorê,
Albo j± kupiê choæby dziesi±tkiem soboli.
Skór± t± rozporz±dzimy wedle naszej woli;
Pierwszy wieniec i s³awê ju¿ wzi±³ s³uga bo¿y,
Skórê Ja¶nie Wielmo¿ny Pan nasz Podkomorzy
Temu da, kto na drug± nagrodê zas³u¿y³>>.
Podkomorzy pog³adzi³ czo³o i brwi zmru¿y³;
530 Strzelcy zaczêli szemraæ, ka¿dy co¶ powiada³,
Tamten, jak ¼wierza znalaz³, ten, jak ranê zada³,
Tamten psiarniê nawo³a³, ów ¼wierza nawróci³
Znowu w ostêp. Asesor z Rejentem siê k³óci³,
Jeden wielbi±c przymioty swojej Sanguszkówki,
Drugi ba³abanowskiej swej Sagalasówki.
<<Sêdzio s±siedzie, wreszcie wyrzek³ Podkomorzy,
Pierwsz± nagrodê s³usznie zyska³ s³uga bo¿y;
Lecz nie³acno rozs±dziæ, kto jest po nim drugi,
Bo wszyscy zdaj± mi siê mieæ równe zas³ugi,
540 Wszyscy równi zrêczno¶ci±, bieg³o¶ci± i mêstwem.
Przecie¿ dwóch dzi¶ odznaczy³ los niebezpieczeñstwem,
Dwaj byli nied¼wiedziego najbli¿si pazura:
Tadeusz i pan Hrabia; im nale¿y skóra.
Pan Tadeusz ust±pi (jestem tego pewny),
Jako m³odszy i jako gospodarza krewny;
Wiêc spolia opima we¼miesz, Mo¶ci Hrabia.
Niech ten ³up tw± strzeleck± komnatê ozdabia,
Niechaj pami±tk± bêdzie dzisiejszej zabawy,
God³em szczê¶cia ³owczego, bod¼cem przysz³ej s³awy>>.
550 Umilkn±³ weso³, my¶l±c, ¿e Hrabiê ucieszy³;
Nie wiedzia³, jak bole¶nie serce jego przeszy³.
Bo Hrabia na strzeleckiej komnaty wspomnienie
Mimowolnie wzrok podniós³; a te ³by jelenie,
Te ga³êziste rogi, jakby las wawrzynów
Zasiany rêk± ojców na wieñce dla synów,
Te rzêdami portretów zdobione filary,
Ten w sklepieniu b³yszcz±cy herb Pó³kozic stary,
Ozwa³y siê doñ zewsz±d g³osami przesz³o¶ci;
Zbudzi³ siê z marzeñ, wspomnia³, gdzie, u kogo go¶ci:
560 Dziedzic Horeszków go¶ciem ¶ród swych w³asnych progów,
Biesiadnikiem Sopliców, swych odwiecznych wrogów!
A przy tym zawi¶æ, któr± czu³ do Tadeusza,
Tym mocniej Hrabiê przeciw Soplicom porusza.
Rzek³ wiêc z gorzkim u¶miechem: <<Mój domek zbyt ma³y,
Nie ma godnego miejsca na dar tak wspania³y;
Niech lepiej nied¼wied¼ czeka po¶ród tych rogaczy,
A¿ mi go Sêdzia razem z zamkiem oddaæ raczy>>.
Podkomorzy zgaduj±c, na co siê zanosi,
Zadzwoni³ w tabakierê z³ot±, o g³os prosi.
570 <<Godziene¶ pochwa³, rzecze, Hrabio, mój s±siedzie,
¯e dbasz o interesa nawet przy obiedzie;
Nie tak jak modni wieku twojego panicze,
¯yj±cy bez rachunku. Ja tuszê i ¿yczê
Zgod± zakoñczyæ moje s±dy podkomorskie;
Dot±d jedyna trudno¶æ jest o fundum dworskie.
Mam ju¿ projekt zamiany, fundum wynagrodziæ
Ziemi±, w sposób nastêpny...>> - Tu zacz±³ wywodziæ
Porz±dnie (jak zwyk³ zawsze) plan przysz³ej zamiany;
Ju¿ by³ w po³owie rzeczy, gdy ruch niespodziany
580 Wszcz±³ siê na koñcu sto³a: jedni co¶ postrzegli,
Wskazuj± palcem, drudzy oczyma tam biegli,
A¿ wreszcie wszystkie g³owy, jak k³osy schylone
Wstecznym wiatrem, w przeciwn± zwróci³y siê stronê,
W k±t. Z k±ta, kêdy wisia³ portret nieboszczyka,
Ostatniego z rodziny Horeszków, Stolnika,
Z ma³ych drzwiczek ukrytych pomiêdzy filary
Wysunê³a siê cicho postaæ na kszta³t mary.
Gerwazy; poznano go po wzro¶cie, po licach,
Po srebrzystych na ¿ó³tej kurcie Pó³kozicach.
590 St±pa³ jako s³up prosto, niemy i surowy,
Nie zdj±wszy czapki, nawet nie schyliwszy g³owy;
W rêku trzyma³ b³yszcz±cy klucz jakby pugina³,
Odemkn±³ szafê i w niej co¶ krêciæ zaczyna³.
Sta³y w dwóch k±tach sieni, wsparte o filary,
Dwa kurantowe, w szafach zamkniête zegary;
Dziwaki stare, dawno ze s³oñcem w niezgodzie,
Po³udnie wskazywa³y czêsto o zachodzie;
Gerwazy nie przybra³ siê machinê naprawiæ,
Ale bez nakrêcenia nie chcia³ jej zostawiæ,
600 Drêczy³ kluczem zegary ka¿dego wieczora;
W³a¶nie teraz przypad³a nakrêcania pora.
Gdy Podkomorzy spraw± zajmowa³ uwagê
Stron interesowanych, on poci±gn±³ wagê:
Zgrzytnê³y wyszczerbionym zêbem ko³a rdzawe,
Wzdrygn±³ siê Podkomorzy i przerwa³ rozprawê.
<<Bracie, rzek³, od³ó¿ nieco tw± piln± robotê>>
I koñczy³ plan zamiany; lecz Klucznik na psotê
Jeszcze silniej poci±gn±³ drugiego ciê¿aru;
I wnet gil, który siedzia³ na wierzchu zegaru,
610 Trzepioc±c skrzyd³em zacz±³ ci±æ kurantów nuty.
Ptak sztucznie wyrobiony, szkoda, ¿e popsuty,
Zaj±ka³ siê i piszcza³, im dalej, tym gorzej
Go¶cie w ¶miech; musia³ przerwaæ znowu Podkomorzy
<<Mo¶ci Kluczniku, krzykn±³, lub raczej puszczyku,
Je¶li dziob twój szanujesz, do¶æ mi tego krzyku>>.
Ale Gerwazy gro¼b± wcale siê nie strwo¿y³,
Praw± rêkê powa¿nie na zegar po³o¿y³,
A lew± wzi±³ siê pod bok; tak obur±cz wsparty:
<<Podkomorzeñku! krzykn±³, wolne pañskie ¿arty,
620 Wróbel mniejszy ni¿ puszczyk, a na swoich wiorach
¦mielszy jest ani¿eli puszczyk w cudzych dworach:
Co klucznik, to nie puszczyk; kto w cudze poddasze
Noc± w³azi, ten puszczyk, i ja go wystraszê>>.
<<Za drzwi z nim !>> Podkomorzy krzykn±³. <<Panie Hrabia!
Zawo³a³ Klucznik, widzisz Pan, co siê wyrabia:
Czy nie dosyæ siê jeszcze Pañski honor plami,
¯e Pan jadasz i pijasz z tymi Soplicami;
Trzeba¿ jeszcze, aby mnie, zamku urzêdnika,
Gerwazego Rêbaj³ê, Horeszków klucznika,
630 L¿yæ w domu Panów moich? i Pan¿e to zniesie!>>
Wtem Protazy zawo³a³ trzykroæ: <<Uciszcie siê!
Na ust±p! Ja, Protazy Baltazar Brzechalski,
Dwojga imion, jenera³ niegdy¶ trybunalski,
Vulgo wo¼ny, wo¼nieñsk± obdukcyj± robiê
I wizyj± formaln±, zamawiaj±c sobie
Urodzonych tu wszystkich obecnych ¶wiadectwo
I pana Asesora wzywaj±c na ¶ledztwo,
Z powodu Wielmo¿nego Sêdziego Soplicy:
O inkursyj±, to jest o najazd granicy,
640 Gwa³t zamku, w którym Sêdzia dot±d prawnie w³ada,
Czego dowodem jawnym jest, ¿e w zamku jada>>.
<<Brzechaczu! wrzasn±³ Klucznik, ja ciê wnet nauczê!>>
I dobywszy zza pasa swe ¿elazne klucze,
Okrêci³ wko³o g³owy, pu¶ci³ z ca³ej mocy;
Pêk ¿elaza wylecia³ jako kamieñ z procy.
Pewnie ³eb Protazemu rozbi³by na æwierci;
Szczê¶ciem, schyli³ siê Wo¼ny i wydar³ siê ¶mierci.
Porwali siê z miejsc wszyscy, chwilê by³a g³ucha
Cicho¶æ, a¿ Sêdzia krzykn±³: <<W dyby tego zucha!
650 Hola, ch³opcy!>> - i czelad¼ rzuci³a siê ¿wawo
Ciasnym przej¶ciem pomiêdzy ¶cianami i ³aw±;
Lecz Hrabia krzes³em w ¶rodku zagrodzi³ im drogê
I na tym szañcu s³abym utwierdziwszy nogê:
<<Wara! zawo³a³, Sêdzio! nie wolno nikomu
Krzywdziæ s³ugê mojego w moim w³asnym domu;
Kto ma na starca skargê, niech j± mnie prze³o¿y>>.
Zyzem w oczy Hrabiemu spojrza³ Podkomorzy:
<<Bez Wacinej pomocy ukaraæ potrafiê
Zuchwa³ego szlachetkê; a Waæ, Mo¶ci Grafie,
660 Przed dekretem ten zamek za wcze¶nie przyw³aszczasz;
Nie Waæ tu jeste¶ panem, nie Waæ nas ugaszczasz;
Sied¼ cicho, jake¶ siedzia³; je¶li siwej g³owy
Nie czcisz, to szanuj pierwszy urz±d powiatowy>>.
<<Co mi? odmrukn±³ Hrabia, do¶æ ju¿ tej gawêdy!
Nud¼cie drugich waszymi wzglêdy i urzêdy;
Do¶æ ju¿ g³upstwa zrobi³em, wdaj±c siê z Waæpañstwem
W pijatyki, które siê koñcz± grubijañstwem.
Zdacie mi sprawê z mego honoru obrazy;
Do widzenia po trze¼wu, - pód¼ za mn±, Gerwazy>>.
670 Nigdy siê odpowiedzi takiej nie spodziewa³
Podkomorzy, w³a¶nie swój kieliszek nalewa³,
Gdy zuchwalstwem Hrabiego ra¿ony jak gromem,
Opar³szy siê o kielich butlem nieruchomym,
G³owê wyci±gn±³ na bok i ucha przy³o¿y³,
Oczy rozwar³ szeroko, usta wpó³ otworzy³;
Milcza³, lecz kielich w rêku tak potê¿nie ¶cisn±³,
¯e szk³o d¼wiêkn±wszy pêk³o, p³yn w oczy mu prysn±³
Rzek³by¶, i¿ z winem ognia w duszê siê nala³o,
Tak oblicze sp³onê³o, tak oko pa³a³o;
680 Zerwa³ siê mówiæ, pierwsze s³owo niewyra¼nie
Mle³ w ustach, a¿ przez zêby wylecia³o: <<B³a¼nie!
Grafi±tko! ja ciê! Tomasz! karabelê! Ja tu
Nauczê ciebie mores, b³a¼nie, daj go katu!
Wzglêdy, urzêdy nudz±, uszko delikatne!
Ja ciê zaraz po tych zauszniczkach p³atnê!
Fora za drzwi! do korda! Tomasz, karabelê!>>
Wtem do Podkomorzego skocz± przyjaciele;
Sêdzia porwa³ mu rêkê: <<Stój Pan, to rzecz nasza,
Mnie tu naprzód wyzwano; Protazy, pa³asza!
690 Puszczê go w taniec jako nied¼wiadka na kiju>>.
Lecz Tadeusz Sêdziego wstrzyma³: <<Panie Stryju,
Wielmo¿ny Podkomorzy, czy¿ siê Pañstwu godzi
Wdawaæ siê z tym fircykiem, czy tu nie ma m³odzi?
Na mnie siê zdajcie, ja go nale¿ycie skarcê;
A Waszeæ, panie ¶mia³ku, co wyzywasz starce,
Obaczym, czyli jeste¶ tak strasznym rycerzem;
Rozprawimy siê jutro, plac i broñ wybierzem.
Dzi¶ uchod¼, póki¶ ca³y!>> Dobra by³a rada;
Klucznik i Hrabia wpadli w obroty nie lada.
700 Przy wy¿szym koñcu sto³a wrza³ tylko krzyk wielki,
Ale z ostrego koñca lata³y butelki
Ko³o Hrabiego g³owy. Strwo¿one kobiety
W pro¶by, w p³acz; Telimena, krzykn±wszy: <<Niestety!>>
Wznios³a oczy, powsta³a i pad³a zemdlona,
I przechyliwszy szyjê przez Hrabi ramiona,
Na pier¶ jego z³o¿y³a swe piersi ³abêdzie.
Hrabia, choæ zagniewany, wstrzyma³ siê w zapêdzie,
Zacz±³ cuciæ, ocieraæ. Tymczasem Gerwazy,
Wystawiony na sto³ków i butelek razy,
710 Ju¿ zachwia³ siê, ju¿ czelad¼ zakasawszy piê¶cie
Rzuca³a siê nañ zewsz±d hurmem, gdy na szczê¶cie
Zosia, widz±c szturm, skoczy i lito¶ci± zdjêta
Zas³ania starca, na krzy¿ rozpi±wszy r±czêta.-
Wstrzymali siê; Gerwazy z wolna ustêpowa³,
Znikn±³ z oczu, szukano, gdzie siê pod stó³ schowa³;
Gdy nagle z drugiej strony wyszed³ jak spod ziemi,
Podniós³szy w górê ³awê ramiony silnemi,
Okrêci³ siê jak wiatrak, oczy¶ci³ pó³ sieni,
Wzi±³ Hrabiê, i tak oba ³aw± zas³onieni
720 Cofali siê ku drzwiczkom; ju¿ dochodz± progów,
Gerwazy stan±³, jeszcze raz spojrza³ na wrogów,
Duma³ chwilê, niepewny, czy cofaæ siê zbrojnie,
Czyli z nowym orê¿em szukaæ szczê¶cia w wojnie.
Obra³ drugie; ju¿ ³awê jak taran murowy
W ty³ d¼wign±³ dla zamachu, ju¿ ugi±wszy g³owy,
Z wypiêt± naprzód piersi±, z podniesion± nog±
Mia³ wpa¶æ... ujrza³ Wojskiego, uczu³ w sercu trwogê.
Wojski, cicho siedz±cy z przymru¿onym okiem,
Zdawa³ siê pogr±¿ony w dumaniu g³êbokiem;
730 Dopiero gdy siê Hrabia z Podkomorzym sk³óci³
I Sêdziemu pogrozi³, Wojski g³owê zwróci³,
Za¿y³ dwakroæ tabaki i przetar³ powieki.
Chocia¿ Wojski Sêdziemu by³ krewny daleki,
Ale w go¶cinnym jego domu zamieszka³y,
O zdrowie przyjaciela by³ niezmiernie dba³y.
Przypatrywa³ siê zatem z ciekawo¶ci± walce,
Wyci±gn±³ z lekka na stó³ rêkê, d³oñ i palce,
Po³o¿y³ nó¿ na d³oni, trzonkiem do paznokcia
Indeksu, a ¿elazem zwrócony do ³okcia,
740 Potem rêk± w ty³ nieco wychylon± kiwa³,
Niby bawi±c siê, lecz siê w Hrabiego wpatrywa³.
Sztuka rzucania no¿ów, straszna w rêcznej bitwie,
Ju¿ by³a zaniedbana podówczas na Litwie,
Znajoma tylko starym; Klucznik jej probowa³
Nieraz w zwadach karczemnych, Wojski w niej celowa³.
Widaæ z zamachu rêki, ¿e silnie uderzy,
A z oczu ³acno zgadn±æ, ¿e w Hrabiego mierzy
(Ostatniego z Horeszków, chocia¿ po k±dzieli),
Mniej baczni m³odzi ruchów starca nie pojêli;
750 Gerwazy zbladn±³, ³aw± Hrabiego zak³ada,
Cofa siê ku drzwiom. - <<£apaj!>> krzyknê³a gromada.
Jako wilk, obskoczony znienacka przy ¶cierwie,
Rzuca siê o¶lep w zgrajê, co mu ucztê przerwie,
Ju¿ goni, ma j± szarpaæ, wtem ¶ród psiego wrzasku
Trzas³o ciche pó³kurcze, wilk zna je po trzasku,
¦ledzi okiem, postrzega, ¿e z ty³u za charty
My¶liwiec wpó³ schylony, na kolanie wsparty,
Rur± ku niemu wije i ju¿ cyngla tyka;
Wilk uszy spuszcza, ogon podtuliwszy zmyka,
760 Psiarnia z tryumfuj±cym rzuca siê ha³asem
I skubie go po kud³ach, zwierz zwraca siê czasem,
Spojrzy, klapnie paszczêk±, i bia³ych k³ów zgrzytem
Ledwie pogrozi, psiarnia pierzcha ze skowytem:
Tak i Gerwazy z gro¼n± cofa³ siê postaw±,
Wstrzymuj±c napastników oczyma i ³aw±,
A¿ razem z Hrabi± wpadli w g³±b ciemnej framugi.
<<£apaj!>> krzykniono znowu; tryumf by³ nied³ugi:
Bo nad g³owami t³umu Klucznik niespodzianie
Ukaza³ siê na chorze przy starym organie
770 I z trzaskiem j±³ wyrywaæ o³owiane rury,
Wielk± by klêskê zada³ uderzaj±c z góry,
Ale ju¿ go¶cie t³umnie wychodzili z sieni,
Nie ¶mieli kroku dostaæ s³udzy potrwo¿eni
I chwytaj±c naczynia w ¶lad panów uciekli,
Nawet nakrycia z czê¶ci± sprzêtów siê wyrzekli.
Któ¿ ostatni, nie dbaj±c na gro¼by i razy,
Ust±pi³ z placu bitwy? - Brzechalski Protazy.
On, za krzes³em Sêdziego stoj±c niewzruszenie,
Ci±gn±³ wo¼nieñskim g³osem swoje o¶wiadczenie,
780 A¿ skoñczy³, i z pustego zszed³ pobojowiska,
Kêdy zosta³y trupy, ranni i zwaliska.
W ludziach straty nie by³o; ale wszystkie ³awy
Mia³y zwichnione nogi, stó³ tak¿e kulawy,
Obna¿ony z obrusa, poleg³ na talerzach
Zlanych winem, jak rycerz na krwawych puklerzach,
Miêdzy licznymi kurcz±t i jendyków ca³y,
W których piersi widelce ¶wie¿o wbite tkwia³y.
Po chwili w Horeszkowskim samotnym budynku
Wszystko do zwyczajnego wraca³o spoczynku.
790 Mrok zgêstnia³; reszty pañskiej wspania³ej biesiady
Le¿±, podobne uczcie nocnej, gdzie na dziady
Zgromadziæ siê zaklête maj± nieboszczyki.
Ju¿ na poddaszu trzykroæ krzyknê³y puszczyki
Jak gu¶larze; zdaj± siê witaæ wschód miesi±ca,
Którego postaæ oknem spad³a na stó³, dr¿±ca
Niby dusza czyscowa; z podziemu, przez dziury
Wyskakiwa³y na kszta³t potêpieñców szczury:
Gryz±, pij±; czasami w k±cie zapomniana
Puknie na toast duchom butelka szampana.
800 Ale na drugim piêtrze, w izbie, któr± zwano,
Choæ by³a bez zwierciade³, sal± zwierciadlan±,
Sta³ Hrabia na kru¿ganku zwróconym ku bramie;
Ch³odzi³ siê wiatrem, surdut wdzia³ na jedno ramiê,
Drugi rêkaw i po³y u szyi sfa³dowa³
I pier¶ surdutem jakby p³aszczem udrapowa³.
Gerwazy chodzi³ kroki wielkimi po sali;
Obadwa zamy¶leni, do siebie gadali:
<<Pistolety, rzek³ Hrabia, lub gdy chc±, pa³asze>>.
<<Zamek, rzek³ Klucznik, i wie¶, oboje to nasze>>.
810 <<Stryja, synowca, wo³a³ Hrabia, ca³e plemiê
Wyzywaj!>> - <<Zamek, wo³a³ Klucznik, wie¶ i ziemie
Zabieraj Pan!>> To mówi±c zwróci³ siê do Hrabi:
<<Je¶li Pan chce mieæ pokój, niech wszystko zagrabi.
Po co proces, Mopanku! sprawa jak dzieñ czysta:
Zamek w rêku Horeszków by³ przez lat czterysta;
Czê¶æ gruntów oderwano w czasie Targowicy
I jak Pan wie, oddano w³adaniu Soplicy.
Nie tylko tê czê¶æ, wszystko zabraæ im nale¿y,
Za koszta procesowe, za karê grabie¿y.
820 Mówi³em Panu zawsze: procesów zaniechaæ,
Mówi³em Panu zawsze: najechaæ, zajechaæ;
Tak by³o po dawnemu: kto raz grunt posi±dzie,
Ten dziedzic; wygraj w polu, a wygrasz i w s±dzie.
Co siê tyczy dawniejszych z Soplicami sprzeczek,
Jest na to od procesu lepszy Scyzoryczek;
A je¶li Maciej w pomoc da mi sw± Rózeczkê,
To my we dwóch, Sopliców tych porzniem na sieczkê>>.
<<Brawo! rzek³ Hrabia, plan twój gotycko-sarmacki
Podoba siê mi lepiej ni¿ spór adwokacki.
830 Wiesz co? na ca³ej Litwie narobim ha³asu
Wypraw± nies³ychan± od dawnego czasu.
I sami siê zabawim. Dwa lata tu siedzê,
Jak±¿ bitwê widzia³em? z ch³opami o miedzê.
Nasza wyprawa przecie¿ krwi rozlanie wró¿y;
Odby³em tak± jedn± w czasie mych podró¿y.
Gdym w Sycylu bawi³ u pewnego ksiêcia,
Rozbójnicy porwali w górach jego ziêcia
I okupu od krewnych ¿±dali zuchwale;
My, zebrawszy naprêdce s³ugi i wasale,
840 Wpadli¶my; ja dwóch zbojców rêk± m± zabi³em,
Pierwszy wlecia³em w tabor, wiê¼nia uwolni³em.
Ach, mój Gerwazy! jaki to by³ tryumfalny,
Jaki piêkny nasz powrót, rycersko-feudalny!
Lud z kwiatami spotyka³ nas - córka ksi±¿êcia,
Wdziêczna zbawcy, ze ³zami pad³a w me objêcia.
Gdym przyby³ do Palermo, wiedziano z gazety,
Palcami wskazywa³y miê wszystkie kobiety.
Nawet wydrukowano o ca³ym zdarzeniu
Romans, gdzie wymieniony jestem po imieniu.
850 Romans ma tytu³: Hrabia, czyli tajemnice
Zamku Birbante-rokka. Czy s± tu ciemnice
W tym zamku?>> - <<S±, rzek³ Klucznik, ogromne piwnice,
Ale puste! bo wino wypili Soplice>>.
<<D¿okejów, doda³ Hrabia, uzbroiæ we dworze,
Z w³o¶ci wezwaæ wasalów!>> - <<Lokajów? broñ Bo¿e!
Przerwa³ Gerwazy. Czy to zajazd jest hultajstwem?
Kto widzia³ zajazd robiæ z ch³opstwem i z lokajstwem?
Mój Panie, na zajazdach nie znacie siê wcale;
W±salów - co innego, zdadz± siê w±sale.
860 Nie we w³o¶ci ich szukaæ, ale po za¶ciankach,
W Dobrzynie, w Rzezikowie, w Ciêtyczach, w R±bankach;
Szlachta odwieczna, w której krew rycerska p³ynie,
Wszyscy przychylni panów Horeszków rodzinie,
Wszyscy nieprzyjaciele zabici Sopliców!
Stamt±d zbiorê ze trzystu w±satych szlachciców;
To rzecz moja. Pan niechaj do pa³acu wraca
I wy¶pi siê, bo jutro bêdzie wielka praca;
Pan spaæ lubi, ju¿ pó¼no, drugi kur ju¿ pieje;
Ja tu bêdê pilnowaæ zamku, a¿ rozdnieje,
870 A ze s³oneczkiem stanê w Dobrzyñskim za¶cianku>>.
Na te s³owa pan Hrabia ust±pi³ z kru¿ganku;
Ale nim odszed³, spojrza³ przez otwór strzelnicy
I widz±c ¶wiate³ mnóstwo w domostwie Soplicy:
<<Iluminujcie! krzykn±³, jutro o tej porze
Bêdzie jasno w tym zamku, ciemno w waszym dworze>>.
Gerwazy siad³ na ziemi, opar³ siê o ¶cianê
I pochyli³ ku piersiom czo³o zadumane;
¦wiat³o¶æ miesiêczna pad³a na wierzch g³owy ³ysy,
Gerwazy po nim kry¶li³ palcem ró¿ne rysy;
880 Widaæ, ¿e przysz³ych wypraw snu³ plany wojenne.
Ci꿱 mu coraz bardziej powieki brzemienne,
Bezw³adn± kiwn±³ szyj±, czu³, ¿e go sen bierze,
Zacz±³ wedle zwyczaju wieczorne pacierze.
Lecz miêdzy Ojczenaszem i Zdrowa¶ Maryj±
Dziwne stanê³y mary, t³ocz± siê i wij±:
Klucznik widzi Horeszki, swoje dawne pany,
Ci nios± karabele, drudzy buzdygany,
Ka¿dy gro¼nie spoziera i pokrêca w±sa,
Sk³ada siê karabel±, buzdyganem wstrz±sa -
890 Za nimi jeden cichy, posêpny cieñ mign±³,
Z krwaw± na piersi plam±. Gerwazy siê wzdrygn±³,
Pozna³ Stolnika; zacz±³ wko³o siebie ¿egnaæ
I a¿eby tym pewniej straszne sny rozegnaæ,
Odmawia³ litanij± o czyscowych duszach.
Znowu wzrok mu sklei³ siê, zadzwoni³o w uszach -
Widzi t³um szlachty konnej, b³yszcz± karabele:
Zajazd! zajazd Korelicz, i Rymsza na czele!
I ogl±da sam siebie: jak na koniu siwym,
Z podniesionym nad g³owê rapierem straszliwym
900 Leci; rozpiêta na wiatr szumi taratatka,
Z lewego ucha spad³a w ty³ konfederatka;
Leci, jezdnych i pieszych po drodze obala
I na koniec Soplicê w stodole podpala -
Wtem ciê¿ka marzeniami na pier¶ spad³a g³owa,
I tak usn±³ ostatni Klucznik Horeszkowa.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • strefamiszcza.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 TrochÄ™ ciekawostek – na weekend (czego to ludzie nie wymyÅ›lÄ… ... | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.